O rany! Żywcem wygląda tak jak kiedyś piekła moja mama, a mnie nigdy tak nie wyszło. A ten smak pamiętam do dzisiaj. Ona też dawała śmietanę i trochę smalcu do ciasta a ono wtedy wprost rozpływało się w ustach. Nich no tylko wrócę z podróży to od razu wypróbuję bo inaczej to mi chyba język gdzie niebądź ucieknie.
Czekoladko, jeżeli możesz to zmień kolor czcionki, bo bardzo źle się czyta. Najlepiej jest stosować czarną.
Pokombinowałam po swojemu, bo wydawało mi się że 3 budynie to za dużo i zrobiłam z 2. Do tego dosypałam tylko 1 galaretkę i bez żadnego tłuszczu. Masa wyszła przepyszna, może na początku była troszkę zbyt rzadka ale w lodówce szybciutko zgęstniała. Na masę nałożyłam mandarynki z puszki i na to kremówka (ale bez śnieżki). A na koniec, moje tradycyjne wykończenie większości ciast - "zasmażka" jak się ze mnie już śmieją - tzn. rozpuszczona czekolada gorzka z odrobiną mleka i masła. Wyszło przepyszne, delikatne i orzeźwiające ciasto.
Upiekłam je sobie dzisiaj na śniadanie. Właśnie skończyłam jeśc trzecią sztukę. Co prawda nie trzymałam się ściśle przepisu i chyba dlatego ciasto przy formowaniu troszkę się kleiło. Ale bułeczki są pyszne. Jedne zostały posypane makiem a drugie kruszonką. No i wchodzą na stałe do mojego repertuaru ciast drożdżowych, bo robią się błyskawicznie.
Faktycznie błyskawiczne a do tego bardzo smaczne. Zrobiłam z mixem owoców (maliny, agrest, porzeczki) i wyszło pyszne, puszyste, mięciutkie i wilgotne. A najlepsze w tym wszystkim jest to, że zapomniałm tortownicy wysypać bułką tartą i bałam się że będzie problem z wyjęciem ciasta. I otóż nie - wyszło z tortownicy bez żadnych przeszkód. Świetni przepis, który można stosować zawsze wtedy gdy się ma nagłą ochotę na kawałek czegoś słodkiego.
Jako że sezon na maliny, które rosą mi pod domem, postanowiłam jakoś je zagospodarować. Padło na ciasto. Przeszukałam wiele przepisów i składników jakie mam w domu, i wyszło że to będzie ten wykonany. Szybciutko uzpierałam malin (trochę więcej niż jest podane). Ciasto to tylko 5 minut roboty (zamieniłam mąkę ziemniaczaną na kisiel, aby ciasto było kolorowe). W piekarniku 25 minut i już wyłożyłam maliny (duuuużo ich było) z kilkoma czrnymi porzeczkami. Na wierzch piana wymieszana zaś z kisielem (wiśniowy). i znów do piekarnika. Zapach dochodził stamtąd nieziemski.Po upieczeniu nie dałam mu szans na wystygnięcie, ukroiłam taki gorący i nastąpiła degustacja. Trwała ona do momentu zjedzenia przeze mnie ponad połowy upieczonego ciasta. Po prostu niebo w gębie. Co prawda spód mi troszkę opadł, chyba od ilości malin, ale nawet nie jest to felerem. Pewnie trzeba było jeszcze do tego trochę delikatniej się obchodzić przy nakładaniu malin. A ja je po prostu wsypałam prosto z pojemnika na gorące ciasto. Przyznam się że nigdy nie lubiła za specjalnie malin, szczególnie takich prztworzonych. Od dzisiaj zmianiam zdanie. Maliny w cieście (przynajmniej tym), to po prostu poezja. Jestem po prostu bardzo mile zaskoczona smakiem tego ciasta.
Czy można się obyć bez żółtek? Nigdy nie używam surowych jajek, nawet sparzonych gorącą wodą. I podpisuję się pod Angelą - o wiele lepiej by się czytało przepis pisany małą czcionką.
Piękne są te Twoje bułeczki. Ale mnie też takie piękne wychodzą. A co najważniejsze, że one są przedobre.
Jeżeli pozostały Ci wiśnie z nalewki, to będą wspaniale komponowały się do "hiszpana" w moich przepisach. Jest to ciasto dość wystawne. Wymaga pracy, ale w mig znika ze stołu.
Skusiłam się na zrobienie drożdżówki. Ciasto nastawiłam rano i wyszłam na zakupy. Stało około 8 godzin. Jak tylko wsypałam mąkę zaczęło rosnąć w tempie błyskawicznym. Prawie kipiało. Bardzo szybko wszystkie składniki się połączyły (mieszałam drewnianą łyżką). Wylałam na blachę , ułożyłam morele i posypałam kruszonką. Do piekarnika powędrowało już po 10 minutach. Zaczęło tak wściekle rosnąć, że połowa ciasta wylała się. Nigdzie nie doczytałam jakiej wielkości powinna być blacha i zastosowałam 25 x 36. Okazała się zdecydowanie za mała. Następnym razem użyję dwóch blaszek. Drożdżówka jest bardzo dobra i wcale nie ma przy niej roboty. Do Basi19 - wcale nie wyrabiałam tylko wymieszałam łychą drewnianą. Zapewne jeszcze nie raz będzie pieczona w moim domu z uwagi na smak i prostotę.
Ja te bułeczki piekę w każdą sobotę. Są bardzo smaczne i zjadamy je najczęściej jeszcze ciepłe. Zawsze jednak smaruję wierzch bułeczek roztrzepanym jajkiem z odrobiną mleka, gdyż wtedy bardzo ładnie wyglądają i mak się pięknie trzyma. Czasami mąkę pszenną mieszam z mąką żytnią (tej ostatniej jest zawsze mniej), a ostatnio zmniejszyłam odrobinę ilość wody a w to miejsce dolałam oleju i chyba były jeszcze lepsze. Dodatkowo, na 5-7 minut przed końcem pieczenia, załączam termoobieg i bułeczki są pięknie na wierzchu przyrumienione i chrupiące. Gorzej wychodzi mi ich pieczenie w piekarniku gazowym gdyż nie chcą się z wierzchu zarumienić. Po prostu nie mam doświdczenia z piekarnikiem gazowym i nie wiem co mam zrobić aby były takie piękne jak z elektrycznego. A właśnie ostatnio jestem skazana na piekarnik gazowy.
U mnie w rodzinie ta zupa nosi nazwę "zarzucajka". Jest najczęściej gotowana na wędzonych kostkach lub żeberkach. A kiełbasę kroimy w plasterki i przesmażamy na rumiano razem z cebulką. Zamiast zasmażki z mąki, daje się więcej kapusty - zupa jest gęsta właśnie od ilości użytej kapusty. Wspaniała zwłaszcza zimą. Czasami jeszcze, pod koniec gotowania, dodaję "zupę ogonową" - taką z torebki. Kapitalny smak. Właśnie taką zarzucajką wykończoną ogonową, zawojowałam moją teściową. Stwierdziła że jeszcze nigdy nie jadła takiego pysznego kapuśniaku i też chce się nauczyć takiego gotować.
Tak sobie pomyślałam, czy czasami to "zapadnięcie" nie wynikło ze zbyt dużej ilości jagód? A dałam ich naprawdę dużo a żadna bułeczka mi nie pękła. Po ugryzieniu były same jagody z cieniutką otoczką ciasta.
Nie wiem czemu, ale bułeczki mi "siadły". Zakalca tam na pewno nie ma nawet odrobiny, ale tak jakby się troszkę zapadły w siebie. Ciasto jest bardzo smaczne i pulchne, ale zapewne by były jeszcze lepsze (a szczególnie ładniejsze) gdyby pozostały tak jak wyrosły. Ogólnie, bardzo dobre.
Jeżeli chodzi o biszkopt, to łatwo znaleźc w wyszukiwarce wiele inncy biszkoptów wraz ze sposobem wykonania. Jeżeli zaś chodzi o kisiel - to rzeczywiście nie bardzo wiadomo w jakiej ilości wody go ugotowac. Czy ma byc bardziej gęsty czy raczej rzadki?