Z motyką na bulwy byłam, szarlotkę pyszną jadłam i konie piękne podziwiałam. A wszystko w sercu Kaszub, w Muzeum etnograficznym pięknie położonym nad brzegiem jeziora Gołuń.
Skansen we Wdzydzach Kiszewskich jest pierwszym, jaki powstał na wolnym powietrzu. Założono go w 1906 roku i od tego czasu powolutku rozrtasta się i kusi zwiedzających coraz nowymi chatami oraz sezonowymi atrakcjami. Kilka razy do roku oferuje imprezy związane z różnymi świętami kościelnymi lub towarzyszące pracom rolnym wykonywanych o określonych porach roku.
We wrześniu, jak to na jesieni, można na przykład capnąć leżącą przy zagonie motykę i wykopać koszyk kaszubskich bulw. Temu zajęciu ze szczególnym zapałem oddają się najmłodsi. My się nie oddaliśmy, ale za to udokumentowaliśmy.
A było to tak...
Najpierw powitał nas nowy budynek ze świeżym szyldem Muzeum, a w środku kilka starych wozów, uprzęży, wystawa Dobrówki Tyślewicz "Ślady i tropy" oraz sklep z pamiątkami, który okazał się jednocześnie być kasą. Jako w życiu nic nie ma za darmo, zakupiliśmy bilety i ruszyliśmy.
Tuż zaraz, w kąciku pod szopą, przycupnęły miłe pani z Koła Gospodyń Wiejskich z Wąglikowic, które poinformowały, że degustacja już dobiegła końca i teraz można tylko kupić. Skwapliwie nabyliśmy wielki kawał domowej szarlotki oraz dwie blachy drożdżówki ze śliwkami. Oba ciasta pyszne, choć szkoda, że pieczone w przeddzień imprezy.
Nieopodal, tuż za drzewami, czekały dwa kasztany. Nie byle jakie, bo zimnokrwiste.
Wypucowane i wystrojone, by godnie pełnić rolę żywej reklamy tytułowej imprezy!
Płowogrzywe kasztany bronowały, gospodarz siał, by wiosną wzeszła ozimina...
... a wszystkiemu przyglądała się mała wiejska psina z futrem koloru rdzawej jesieni.
Dostrzegliśmy leżące przy zagonie ziemniaków motyki i posłaliśmy dziatwę do roboty!
Oddali się pracy tak gorliwie, że mało co zostało dla innych - wszystko wpadło do koszyka.
Po drodze natknęliśmy się na kolejne cudne wierzchowce...
Popróbowaliśmy też konfitury z marchwi, musu z dyni, pijanej wiśni w czekoladzie i krówek tak słodkich, że aż strach oraz tak samo pysznych jak drogich. Nakupiliśmy smakowicie pachnących kiełbas i szynek, których ciut nadmiarową część wagi stanowiła woda, ale tak nam smakowało, że ani trochę nie przeszkadzało.
Posiedzieliśmy przy ognisku, przyglądając się berbeciom upapranym farbami z pieczątek z kartofla i... nie doczekaliśmy się kartofli z żaru, bo wszystko nam sprzed nosa zjedzono, tak dużo było na nie chętnych.
Potem dorośli poszli do szkoły, a najmłodsi... z niej w popłochu uciekli...
Fajnie było! Do zobaczenia za rok podczas kolejnych wykopków!