Wczoraj upieczone. Część z marmoladą różaną, część z masą orzechową. Robi się je ekspresowo. W lodówce trzymałam 1,5 godz. Końce sklejałam dla pewności żeby nic nie wypłynęło. Smarowałam jajkiem wymieszanym ze śmietanką. Piekłam w 160 stopniach z termoobiegiem, następnym razem będę piekła bez termoobiegu. Są pyszne, na pewno będę wracać do przepisu.
Visenna spróbuj schłodzić, po kilku godzinach w lodówce była dużo gęstsza.
Bez problemu dostaniesz go np. w Bomi.
Jannaj a tatara też nie jesz ??
Z tego ciasta nie da się nic formować. Po prostu nabierasz łyżką i kładziesz na rozgrzany tłuszcz.
Ciapeczko z węglowodanami też należy uważać :)
To nie komentarz a stwierdzenie faktów
Ale jest mąka i cukier a to raczej nie są produkty dietetyczne :)
Ciacho zrobione na weekend. Ubijałam najpierw białka, stopniowo dodając resztę. Biszkopt i tak wyszedł bardzo zbity więc sposób ubijania nie ma znaczenia. Moim zdaniem jest za dużo mąki. Szklanka by chyba wystarczyła. Zwłaszcza przy tej ilości budyniu i kakao. Delikatnie nasączyłam oba biszkopty wodą z cukrem i cytryną ale jednak trzeba by mocno go nasączyć. Żelatynę rozpuściłam w zimnej wodzie, delikatnie podgrzałam w mikrofalówce, po kilku minutach mieszania dodałam łyżkę ubitej śmietany i wymieszałam. I w końcu nie miałam grudek w śmietanie :) Ciasto ogólnie dobre, znajomym smakowało jednak dla mnie bez szału.
A najlepiej smakują obsmażone jeszcze raz ale na masełku :)
Ciacho zrobiłam na urodziny. Upiekłam 2 biszkopty, w każdym ostatnią łyżkę mąki zastępując kakao. Biszkopty nasączyłam wodą z miodem i spirytusem. Krem z karmelem robiłam z gotowego już mleka w puszce z Gostynia. W tym kremie żelatynę rozpuściłam w wodzie. Do drugiej masy nie dawałam aromatu a żelatynę rozpuściłam w mleku i delikatnie podgrzałam zanim wlałam do śmietany. W pierwszym kremie miałam mnóstwo malutkich grudek (jednak tylko ja zwróciłam na nie uwagę) i krem tak trochę spływał z ciasta, nie był zwarty , natomiast w drugim wszystko było ok. Generalnie ciacho bardzo dobre, nie za słodkie i mimo wszystko lekkie.
Co do żółtej rzodkwi to oczywiście dodaje się ją do sushi, ja też tak robię.
Wiesz Kasiu, sushi z serkiem philadelphia podają również w japońskich knajpach więc nie jest to żadne dziwactwo, każdy je tak jak lubi. Sama nie jesz oryginalnego sushi więc po co te teksty o prawdziwym sushi :)
Ja też wolę z wędzonym łososiem nie dlatego, że się boję z surową rybą, tylko raz kupiłam surowego łososia i szczerze mówiąc nie bardzo mi smakowało. Wolę z wędzonym. I polecam zrobić sushi z wędzonym węgorzem, cena jest powalająca ale smakuje rewelacyjnie :)
Ja robię praktycznie tak samo, pozwolę sobie jednak zauważyć, że o ile płukanie ryżu jest ważne, tak jego namaczanie przez pół godziny już nie. Na początku też zostawiałam a teraz po płukaniu od razu gotuję, różnicy nie ma a szkoda czasu. Czasami używam do smarowania ryżu serka Philadelphia. Najlepszy soso sojowy to moim zdaniem Kikkoman a ocet do zaprawy Mizkan.