Ten przepis długo wyleżał się w "ulubionych", aż w końcu w sobotę upiekłam to ciasto i z czystym sumieniem mogę je polecić. W trakcie zagniatania ciasta w pewnym momencie zwątpiłam, że mi się to uda, bo mi się rozsypywało, ale na szczęście oparłam się pokusie dodania większej ilości margaryny i żółtek, bo po chwili (trochę dłuższej od czasu, który mi zazwyczaj zajmuje zagniecenie kruchego ciasta) wszystko się pięknie połączyło. Kolejna wątpliwość pojawiła się przy masie śmietanowej (że tak w ogóle bez cukru), ale po sukcesie z ciastem postanowiłam zaryzykować ;-) No i efekt końcowy naprawdę godny polecenia. Upieczone w sobotę wieczorem, do poniedziałku nie został po nim ślad.
Sałatka zrobiona, wypróbowana. Dobra, ale szczerze mówiąc, po tych wszystkich komentarzach spodziewałam się czegoś bardziej wyjątkowego.
Ziemniaczki są przepyszne, ciekawa odmiana w "tradycyjnych" grilowych daniach.
Bardzo dobre danie na ciepłą kolację (jak nie było czasu na gotowanie obiadu na przykład). Przyznaję się, że z gotowaniem kaszy nie chciało mi się tak bawić, ugotowałam jak zwykle: 1 część kaszy, 2 części wody na małym ogniu pod przykryciem. Nie wiem, czy danie coś na tym straciło, czy nie, ale smakowało nam bardzo :-)
Pastę zrobiona i zjedzona już dawno. Niestety, tylko mi smakuje :( dla moich mężczyzn "za zielona" i gryzie ich w zęby (cokolwiek miałoby to znaczyć...). Mam jeszcze pytanie odnośnie pestki - jak długo trzeba czekać na te korzenie? Bo wygląda mi na to, że za pierwszym razem jednak się nie udało i trzeba będzie spróbować po raz kolejny (a pastę sobie sama zjem ze smakiem, niech się ci moi wybredni faceci wypchają, o!).
Sosik dużo zyskuje, jak doda się do niego rozgniecione 1-2 ząbki czosnku.
Mojej mamy też już nie ma... Odeszła 16.01.2003, bo kierowca rozpędzonego tira przekroczył podwójną ciągłą i wjechał prosto w samochód, którym jechali rodzice. Ostatnie słowa, jakie wymieniłyśmy: "zadzwońcie, jak tylko dojedziecie do domu", "dobrze, zadzwonimy"... Jeszcze nie było dnia, żebym nie zapytała "dlaczego??!!". Odpowiedzi pewnie się nie doczekam i ciągle tak bardzo boli...
Dziękuję Janku.
Podarować sobie posypywanie formy bekonem i potrawa będzie się zaliczała do jarskich :-)
W wersji słonej nie jest to potrawa jarska.
W "przepisie bazowym" użyto kostki wołowej. Żeby przepis był wegetariański, trzeba ją zastąpić kostką warzywną.
Żeby przepis można było zaliczyć do jarskich, trzeba zastąpić kostkę wołową kostką warzywną. Myślę, że sałatka na tym nie straci ;-)
No cóż... bardzo długie jelito cienkie, to cecha właśnie zwierząt roślinożernych :-))) Tak się składa, że mięso trawione jest dużo szybciej od pokarmów roślinnych, dlatego mięsożercy nie potrzebują długich przewodów pokarmowych (które cechują roślinożerców...). Nie czytałam oryginału artykułu, ale ogólnie przyjęte (i nie spotkałam się jeszcze z tym, żeby jakikolwiek biolog, antropolog itp. temu zaprzeczył), że budowę naszego układu pokarmowego odziedziczyliśmy właśnie po przodkach (uwaga!!!) owocożernych, a z biegiem lat, na kolejnych szczebelkach drabiny ewolucyjnej, nasz układ pokarmowy przystosował się do wszystkożerności, tyle że tym przystosowaniem na pewno nie jest wydłużenie (SIC!!!) jelita cienkiego. Mówienie, że "w toku ewolucji rozwinął takie cechy, które wskazują na jego mięsożerność jak na przykład bardzo długie jelito cienkie" jest (przepraszam, ale...) wierutną bzdurą. Ale może to jedynie błąd w tłumaczeniu?
Basiu, nie wydaje mi się, żeby kruche ciasto (zagniecione z zimnym masłem i do tego schłodzone) mogło być za rzadkie :-) Ja tarty (a jakby nie było to właśnie jest przepis na tartę ;-) ) piekę w formie do tart - rant takiej formy wylepia się ciastem i - gdyby nie zastosować "obciążników", cały brzeg by się rozpłynął i wyrównał ze "spodem" (wiem, bo kiedyś bardzo mi się spieszyło i za krótko podpiekłam przed wyjęciem fasoli), smaku to nie zmieni, ale kształt nie ten :-)
Poza tym, faktycznie - piekarnik do tego typu ciast musi być mocno rozgrzany.
Wypróbowałam i z czystym sumieniem mogę polecić :-) Odrobinę zmodyfikowałam masę. Oddzieliłam żółtka od białek, wymieszałam z cukrem i mąką (o utarciu mowy nie było, bo "suchego" było za dużo), dodałam do tego 4 łyżki kakao (zastąpiłam czekoladę, której akurat pod ręką nie miałam), z białek ubiłam pianę i dodałam do żółtek wymieszanych z cukrem, mąką i kakao (dopiero po dodaniu piany uzyskałam tę potrzebną - półpłynną konsystencję). Masła już do masy nie dodałam. Podpieczony spód wysmarowałam powidłem śliwkowym, na to wylałam masę i piekłam jakieś 25 minut. Efekt końcowy naprawdę godny polecenia. Pozdrawiam i dziękuję za przepis.
Dobrze, że farszu wyszło mi na tyle dużo, że wystarczyło i na lasagne i na "próbowanie" ;-) Pycha. Polecam.