Kiedyś bardzo lubiłam wędzoną makrelę. Łączoną z keczupem i majonezem, posiekanym kiszonym ogórkiem i jajkiem na twardo. Nie wiem, co się zmieniło od tamtego czasu - smak makreli czy moje upodobania, ale kiedy ostatnim razem kupiłam dorodną wędzoną, poczułam się tak, jakby ktoś podmienił mi kubki smakowe. Nowe kategorycznie zażądały wyprowadzki makreli. Uparłam się jednak i wiedziona wrodzoną ciekawością, rzuciłam na dostrzeżone w sklepie okazy świeże, niespecjalnie wierząc w sukces (nigdy wcześniej nie przyrządzałam świeżej makreli).
Czy eksperyment się udał? Mogę napisać jedno: to nieprawda, że pieczona makrela jest sucha i niesmaczna - musi się po prostu wprowadzić do Waszej lodówki na dłużej niż kilka godzin - w szytym na miarę pachnącym ubranku! A potem dać się spałaszować ze smakiem ze świeżym pieczywem i pomidorami.
Makrelę oczyścić i wypatroszyć. Przełożyć do podłużnego naczynia żaroodpornego.
Umytą i osuszoną natkę pietruszki posiekać, dodać drobniutko pokrojone suszone pomidory, wymieszać z solą, papryką, sosem sojowym, cytryną i oliwą.
Grubą warstwą pasty ziołowej natrzeć ryby od środka, cienko posmarować z zewnątrz. Przykryć i odstawić do lodówki na 24 godziny.
Po upływie tego czasu, podlać wodą i upiec w zamkniętym naczyniu żaroodpornym w termoobiegu w 200 st.C. Czas pieczenia będzie różny w zależności od wielkości ryb. Zwykle jest to 1 godzina. Należy uważać, aby makreli nie przesuszyć, więc warto co jakiś czas zaglądać do piekarnika. Mięso ryby powinno być tłuste i miękkie, dość wilgotne.
Po upieczeniu rybę całkowicie ostudzić, skrzętnie wyjąć upieczoną pastę ziołową, którą makrela była nafaszerowana. Przełożyć do miseczki. Makrelę pozbawić skóry i ości. Mięso przełożyć do miseczki z pastą ziołową. Delikatnie wymieszać.
Podawać do świeżego pieczywa w towarzystwie dojrzałego pomidora.