Większe porządki to moment, kiedy trzeba się zmierzyć ze swoją niedaleką przeszłością i posegregować pozostałe po niej pamiątki. Pamiątki, które z czasem stają się po prostu śmieciami. Po upływie kilku miesięcy przestajemy widzieć sens przechowywania biletu do kina, rysunku bratanka, puszki po napoju z limitowanej edycji. Tylko nieliczne drobiazgi przechodzą ten test wartości i zostają na miejscu aż do następnych porządków. Wtedy znowu będą musiały wydać nam się coś warte, w konfrontacji ze zgromadzonymi w tym czasie rzeczami.
Najgorzej jak się człowiek przeprowadza. Wtedy decyzja co wyrzucić, a co ze sobą zabrać nabiera większego znaczenia, bo wraz z nami nasze rzeczy, nasza przeszłość podąża na nowe miejsce. A skoro zachowujemy materialne pamiątki to znaczy, że związane z nimi wspomnienia siedzą gdzieś głęboko w nas. To dlatego zawiedzeni kochankowie, porzuceni narzeczeni z furią wyrzucają wszystko, co wiąże się z ukochaną-znienawidzoną osobą. Szatkują zdjęcia na drobne kawałki, kasują kontakty z telefonu, nawet jeśli wcale tego nie chcą, nie są na to gotowi. Próbują pozbyć się rzeczy, by pozbyć się pragnień. Odwrotna sytuacja ma miejsce, gdy odwlekamy moment ostatecznego odejścia kogoś, kto umarł. Zachowujemy drobiazgi, bo ciężko się pogodzić z tym, że jego obraz w nas, jest coraz bardziej zatarty.
Jakiś czas temu musiałam przebrnąć przez rezerwat moich rzeczy, przekopać tunele przez szuflady, wywlec wnętrza szaf i metodycznie je przeszukać. Znalazłam wtedy kartkę. Kartkę z kilkoma ciepłymi, intymnymi słowami do narzeczonego. Pochodziła z okresu w moim życiu, który zapamiętałam jako wyjątkowo kiepski. Właściwie kiedy wracam do niego pamięcią, to myślę o sobie, jako o kimś kogo tak naprawdę nie było, kto trwał w zawieszeniu, w kosmosie rozpaczy. Tymczasem spomiędzy tych słów patrzy na mnie osoba zakochana, zdolna do żartów, mająca ochotę na chwile bliskości. Wrażenie zupełnie sprzeczne z moim obrazem siebie w tamtym czasie. Cóż moja droga, kolejny raz przekonałaś się, że nic w życiu nie jest tylko czarne albo białe.
Miałam w liceum dwie przyjaciółki. Z jedną spotykam się do dziś. Nasza znajomość uległa wielu zmianom, ale jest dla nas wartością, o którą dbamy. Z drugą nie mamy żadnego kontaktu. Rozpadło się tuż po zakończeniu szkoły. Nasze konkurujące egozimy zaprzepaściły wszystko. Zostało trochę żalu, bo było sporo bliskości. Minęła nam jednak złość. Teraz wspominamy fantastyczne ciasta, które piekła mama naszej byłej przyjaciółki i na które do niej jeździłyśmy. Wtedy to był tylko dodatek, bo przecież chodziło o długie rozmowy, uczuciowe dylematy, wspólne zakuwanie albo opalanie w ogrodzie. O bycie razem. Dziś zostały tylko te ciasta i łapiemy się na tym, jak dokładnie pamiętamy ich smak. Możemy powiedzieć, że mamy dobre, co tam dobre, pyszne! wspomnienia.
Życie to zmiana, to proces, nie da się go oszukać. Życie to tysiące drobnych chwil uporządkowanych w dłuższe okresy (na studiach, po studiach, przed ślubem, po urodzeniu dzieci). Wymykają się one kategorycznym podsumowaniom, do których mamy skłonność. Nasza rozpacz, żal, fatalne samopoczucie, nie zatrzymają dobrych rzeczy, które się po prostu dzieją. Podobnie jak przeżywane szczęście, nie uchroni przed przykrościami. Pod grubą warstwą tego, co przeżywamy, roztrząsamy, zostają w nas inne wspomnienia, niepasujące do całości układanki, ważne.
Pisząc myślę o mojej przyjaciółce, która przeżywa teraz jedną z najtrudniejszych sytuacji, z jaką przychodzi się zmierzyć. Pamiętasz te wszystkie słodkie ciacha? Ja już tylko to pamiętam.
A oto ciasto maślankowe mojego narzeczonego, z poprzedniego artykułu.
widok na przyzwoitą kruszonkę, przypalony spód i............