Mój narzeczony i ja - niby tacy zwyczajni, umiarkowanie piękni, dość solidnie wykształceni, średnio sytuowani. Niby tacy zwyczajni, a jednak ludzie mijający nas na ulicy, stojący za nami w kolejce, ba nawet nasi znajomi i krewni, nie wiedzą, że jesteśmy władcami czasu! To co wyrabiamy z szacownym, abstrakcyjnym chronosem, jest czymś niesamowitym. Oto zestaw sztuczek, jakie stosujemy. Podaję ku pożytkowi i rozrywce:
-
"obiecywanie czasu" - wygląda to mniej więcej tak: któreś z nas podnosi udręczoną głowę znad roboty i mówi coś w stylu: „jeszcze tylko … (tu wstawić dowolną ilość dni/miesięcy) i będziemy mieli luz”. Niech no się skończą te wszystkie dodatkowe projekty, byle do ferii, byle do Świąt, jeszcze zmęczymy jakoś do majowego weekendu. I tak na okrągło. A potem przychodzi to upragniona chwila, tylko żadne z nas nie zauważa, bo już sobie postawiliśmy nową granicę, do której jakoś musimy dociągnąć.
-
„rozciąganie czasu” - już wieczorem planuję ile to rzeczy zrobię dnia następnego. Po pracy polecę na miasto, napiszę jakieś tam sprawozdanie, może nawet dwa, obiad ugotuję w międzyczasie. Jakby ocenić to racjonalnie to musiałabym dojść do wniosku, że ziemniaki do obiadu powinnam zacząć obierać jeszcze w pociągu. Ale co tam, sztuczka działa. Zasypiam spokojna.
-
„rezerwowanie czasu” - moje ulubione. Wiem jak dużo jest do zrobienia. Wiem na kiedy powinno być zrobione. I figa! Nie robię! Bo nawiedza mnie przekonanie, że jestem tylko człowiekiem, kobietką kruchą, która ma poza pracą i domem, jakieś jeszcze swoje sprawy i sprawki. I to nimi chce się zająć. Więc sobie czytam gazetę i nie mam ani jednego wyrzutu sumienia. Bo dorosłość to umiejętność zadbania o siebie.
-
„planowanie czasu” - koronna dyscyplina mojego Narzeczonego. Niech no nam się trafi trochę więcej wolnego czasu, albo wręcz przeciwnie niech tego czasu nie będzie wcale. Szur szur – już drukarka chodzi i wypluwa kolorowe tabelki, w których pod każdą datą napisane jest co należy wówczas zrobić. Tabelki są wysoce wyrafinowane – zadania w nich poklasyfikowane, np. związane z autem (co naprawić, myjnia), ze znajomymi (kogo odwiedzić, kogo zaprosić), z nami (rozrywka, aprowizacja). Niedopracowanym elementem tej techniki jest moje uporczywe zapodziewanie tych tabelek, gdzieś.
-
„przesuwanie czasu” - wariatka. Sama się muszę tak przezwać, nim wy to uczynicie. Wariatka. Wstaję o 4.00 rano, w dni wolne i pracujące. Zdarza się po 2.00 (nie, nie chodzi o 14.00), najdłużej śpię do 6.30, z minutami. Narzeczony dzięki Bogu też skowronek, po 5.00 wraca mu świadomość. Gdyby nie to, mało czasu spędzalibyśmy razem, bo kto rano wstaje, ten pada wieczorem. Więc się kładę nieraz tuż po 21.00. A jeśli około tej godziny nie leżę jeszcze w łóżku to znaczy, że drzemię na kanapie w pozycji dziecka w łonie, przykryta kocem. Co robię o tej 4.00 nad ranem? Czytam, piszę, jestem ze sobą sama.
Ze sztuczek można korzystać, choć coś mi mówi, że już korzystacie. Pozdrawiam Was, Władcy Czasu!