o moim pisaniu: nie będzie to żaden artykuł poradnikowy, ale raczej kilka obserwacji dotyczących życia oraz spraw mniej czy bardziej ważnych. Może się komuś przyda, pozwoli pomyśleć o czymś w nowy sposób, może ddstarczy rozrywki. Od sernika się zaczyna, ale się na nim nie kończy. Zapraszam do świata współczesnej dziewczyny.
Za bezą nigdy nie przepadałam. Unikałam jej wręcz i nawet częstowana, namawiana, zapraszana, kręciłam nosem. Za słodka, za krucha, nie taka. Nawet nazywana pianką nie zdołała mnie skusić, wygrzebywałam ją łyżką z deserów lodowych, odseparowywałam od tortu. W pracy latałam na drugą stronę ulicy po desery bezowe dla współpracownic, a sama zadowalałam się drożdżówką z makiem, mimo, że koleżanki wspaniałomyślnie bezę chciały fundować, za fatygę. I tak sobie przez życie kroczyłam unikając łamania prawa, konfliktów, pustych przedziałów w pociągu i bezy. Cóż, kiedy sterują nami marzenia, zachcianki i fascynacje. Fatalne zauroczenie przytrafiło mi się w osiedlowej piekarence. On był boski, puszysty, kremowy, wysoki. On był sernikiem w sam raz dla mnie i był z bezą. Kupiłam. Zjadłam. Bezę zjadłam. Dobre to było, nie ma się co czarować. Pasowały mi te smaki. To co, teraz ja już tylko z pianką? Wstyd jakiś, po tylu latach migania się. Jak się jednak już człowiek raz przełamie, to potem jakoś idzie. Więc siedzę na urodzinach kuzynki, siedzę nad kawałkiem bezowego tortu. Jak każdy świeżo nawrócony wierny, mam dużo zapału i atakuję ciacho widelczykiem z werwą. Potem mi tej werwy ubywa, aż znika całkiem, jak kawałki tortu z talerzyków moich sąsiadów. A ja nie mogę, nie mogę, nie mogę i zabijcie mnie bezą, ale nie mogę!
Czemu o tym teraz myślę? Bo jestem w toku przygotowań do ślubu. Muszę podejmować mnóstwo decyzji małych i dużych, ważnych i błahych oraz pilnować żeby mnie ktoś bezą nie nakarmił na siłę, ale też żeby mi najlepsze smaki nie przeszły koło nosa. Przeszłam dwie fazy, pierwszą- wszystko robię wbrew oczekiwaniom, wszystko będzie inaczej niż się w tradycji utrwaliło, niczego nie chcę mieć zorganizowanego "jak inni". Potem przyszło uspokojenie, zabrakło mi pary i zaczęłam apatycznie przytakiwać wszystkim propozycjom padającym z otoczenia. Tak jakby możliwe były tylko skrajności - ekstremalnie albo uniwersalnie, a gdzie ja w tym wszystkim? Historyjka z bezą poucza, że nie trzeba być tak radykalnym, w ciemno potępiać lub w ciemno brać. Fatalna pianka smakowała mi tylko w połączeniu z sernikiem, który uwielbiam. Mówią, że złoty środek nie istnieje albo, że bardzo ciężko go znaleźć. Można jednak próbować tak żyć by, sobie do tego życia dokładać bezę, tylko gdy się ma na to ochotę i basta.
Problem jest dużo bardziej uniwersalny. Dotyczy naszego dorastania do samodzielności, dorosłości. Każdy w pewnym momencie musi zadać sobie pytanie - ile chcę wziąć od moich rodziców, z mojego otoczenia, co jest dobre dla mnie, a czego nie chcę, co odrzucam? Całkowita negacja unieszczęśliwia, a całkowita akceptacja odbiera zdolność do samodzielnego życia. Przed nami tysiące wyborów w tysiącach kwesti. Ile nas jest w decyzjach, które podejmujemy? Czy mamy w kieszeni mały widelczyk żeby walczyć z bezą? Czy potrafimy się pogodzić z tym, że nasze wybory nas zaskakują i co ważniejsze, czy mimo to, mamy odwagę je podjąć? Nie wiem. Kupiłam niedawno suknię. Taką, jaką chciałam. Chyba nikogo nie zaskoczy, że nie będzie to typ beza?