Będzie dosyć osobiście, bo temat jest osobisty – śmierć i żałoba. A skoro taki, to może nie powinno się go poruszać? Trzeba uszanować prywatność wdów, bo będzie o dwóch wdowach, które będą dalej nazywane babciami, bo to ciepłe słowo, nie takie czarne, jak "wdowa". Tak się złożyło, że obie zostały zwolnione z przysięgi małżeńskiej („dopóki śmierć nas nie rozłączy”) w przeciągu roku. Gdyby chodziło tylko o szukanie jakichś sensacji w tym wydarzeniu, a właściwie wydarzeniach, to rzeczywiście nie warto pisać. Tak się jednak złożyło, że historia dwóch babć może dać sporo do myślenia i nauczyć czegoś, zwłaszcza w kwestii obchodzenia się z własną emocjonalnością .
Pierwsza babcia, znaczy ta która pierwsza owdowiała, żyła z dziadkiem szczęśliwie, a na pewno spokojnie. W młodości dał jej popalić, tak się mówi w rodzinie, ale nie wyjaśnia się, jak dokładnie. Ostatnie lata to było odchodzenie dziadka, najpierw w długą chorobę, a potem już w śmierć. Babcia próbowała mu towarzyszyć, miksowała zupy, załatwiała pokój na parterze w ośrodku wczasowym, wkładała do ręki gumową piłkę od rehabilitacji. A prywatnie zawsze była głośna, wścibska, mówiła co myśli i przychodziło jej to nadzwyczaj łatwo. I choć spokojny, milczący dziadek, nawet jeszcze zdrowy, wydawał się zawsze schowany w jej cieniu, to tak naprawdę miała, ma nadal, bardzo patriarchalne poglądy. Uważa, że kobieta powinna się do pewnego stopnia poświęcić w małżeństwie. Ona się poświęcała, takie było jej życie. A potem świat się zatrzymał. Dziadek odszedł i babcia wpadła w rozpacz. Płakała, długo płakała. Rodzina bała się, że się nie otrząśnie. Otrząsnęła. Krok po kroku. Najpierw ubrała żałobę. I nie ma zamiaru już jej zdejmować. Potem poszła na pogrzeb i nad grobem powiedziała coś, od czego wszystkim serca omal nie pękły : „Nie ma już dziadziusia, odszedł”. A teraz żyje nadal po swojemu. Co jakiś czas opowiada coś o dziadku, chodzi na cmentarz, dobrze śpi, ma apetyt.
Druga babcia nie śpi i nie je. Niby odzywają się dawne kłopoty ze zdrowiem, ale jest w tym coś strasznego. Babcia żyła obok dziadka. Kłócili się o drobiazgi oraz rzeczy dużej wagi. Najpierw przez lata dziadek był jej podporządkowany i wszystko było jak chciała. A na starość zaczął mieć swoje zdanie, a może raczej zaczął je wyrażać. Swoje zdanie oraz swoje dziwactwa. I nie spotkało się to ze zrozumieniem. Babcia zawsze była w centrum rodziny, otoczona ochronnym kokonem, miała status osoby, którą się oszczędza, bo jest delikatna i krucha. Cichutka, wycofana, w rzeczywistości niepodzielnie sprawowała władzę. Dziadek umarł nagle. Wszyscy byli w szoki. A ona? Zabrała się za wyrzucanie jego rzeczy. Nie uroniła łzy. Dopiero po kilku dniach opuścił ją ten niszczycielski zapał, tak że teraz nie pozwala niczego ruszyć. Rozmawiała o pogrzebie, ale na niego nie poszła. Rodzina patrzyła na nią i czuła się nieswojo. Tymczasem taka była jej żałoba; schowana, niewyrażona, przejawiająca się w złości, na tego, który odszedł, nie pytając o pozwolenie.
Wcale nie myślę o drugiej babci źle. Chyba ją po prostu rozumiem. Rozumiem, że można tak głęboko schować emocje. A potem nie spać i nie jeść. Mam w sobie coś z obu tych babć. Kiedyś powiedziałabym, że nie chcę być taka jak pierwsza – głośna, nie na miejscu, czasem zawstydzająca. Teraz przestrasza mnie los tej drugiej, która zamroziła emocje i trwa jak mała, zgarbiona figurka. Tymczasem jakkolwiek niewygodne, żenujące, przytłaczające są te emocje, trzeba je przeżyć, pozwolić im być falą, która nas przewróci. I pozwolić im odejść. Uczuciom mniejszego kalibru też. A jeśli myślisz, że nic cię nie dotyka, nie stresuje i nie złości, to znaczy, że już masz kłopoty. Bo wszystko odkłada się gdzieś w środku i może zaczną cię dręczyć sny. Drugiej babci, gdy już zaśnie, śni się mąż. W surrealistycznym, niezrozumiałym śnie, który nie jest pożegnaniem, ani nie przynosi uspokojenia. Dziadek stoi pośrodku placu, otoczony ogromną rzeszą klaunów. Stoi tyłem, z laską w ręku, nic nie mówi.