Kisiel. spód możesz spokojnie zrobić w piątek, natomiast w sobotę tylko wylać kajmak- sama zresztą też tak robię. Mazurek przechowuję w chłodnym miejscu, natomiast moja Babunia trzymała wkładała go do spiżarni, gdzie specjalnie zimno nie było.
No i spokojnie gotuj kajmak... zobaczysz, zrobi się gęsty, tylko wymaga to trochę czasu. Wesołych Świąt!
Oj, jeszcze ta lodówka... nie, tego ciasta nie trzeba oziębiać. Wystarczy zagnieść i prosto do foremki. I Wesołych Świąt!
Aventia, piątek jest idealnym dniem na upieczenie. Ja piekę ten mazurek w formie tortowej śr.30 cm
Bo66, do tej babki można wrzucić chyba prawie wszystko, byle słodkie i jadalne:)))) wiórki kokosowe mieszczą się w tej definicji, więc myślę, że można spróbować :))) mnie najbardziej odpowiada wersja z dużą ilością orzechów.
Miauko:) też mam takie wrażenie i chyba muszę to odnotować w przepisie! Jadłam ją ostatnio u mojej Mamy i poraziła mnie wręcz jej słodycz... ciekawe... bo jeszcze parę lat temu wydawało mi się, że wszystko jest ok... szklanka cukru to obecnie chyba wszystko, co byłabym w stanie zaakceptować.
Zrobiłam w ten sposób mintaja. Trochę za bardzo dominuje mi tu cytryna, więc następnym razem spóbuję zmniejszyć jej ilość, a może nawet pozostać tylko przy skropieniu ryby sokiem? Ale danie jako takie bardzo mi się podoba :) Do pietruszki dodałam trochę listków bazylii, więc smakowo było blisko pesto.
Dzięki za przepis:)
Alidab:)
ile razy próbuję zrobić coś z Twoich przepisów, tyle razy jestem w efekcie jednakowo zadziwiona- znowu wspaniały przepis!
I nie potrafię dać odpowiedzi na pytanie, czemu robię go dopiero teraz? Jedyne, co przychodzi mi do głowy, to dość pokrętny argument, że przyjemności należy sobie dawkować...
jedno jest niezaprzeczalne- jak uczyć się, to od Mistrzów. Dziękuję :))))
Zaskakujący smak! Świetna z płatkami migdałowymi i grzankami.
Bardzo podoba mi się pomysł z żurawiną- na Wielkanoc zawsze zostaje jakieś pół słoiczka, na które nikt już nie chce spojrzeć... a tak, rozwiązanie gotowe :)
Zapomniałam włożyć cebule do marynaty, więc zwyczajnie pokroiłam w kosteczkę, no bo co mogłam dziś zrobić?
Śledzie wyszły fantastyczne i dwie rodziny biją Ci Smakosiu brawo!
Myślę, że można jeszcze pokusić się o czerwoną fasolę z puszki... ale niekoniecznie... rzeczy dobrych nie należy poprawiać.
Nie skosztowałam ani jednego palucha (a były różne: z czosnkiem, z pieprzem, bez dodatków, z kminkiem, solą gruboziarnistą), bo rano już ich nie było. Resztę paluchów śledziowych Mąż zabrał do pracy.
Przepis wpisałam sobie do mojego archaicznego zeszyciku ze skarbami kulinarnymi. Jakby na skutek zawirowań netowych przepadł, to strata byłaby potworna!
I jeszcze jedno: matjasów wcale nie moczyłam, tylko wprost z opakowania po odsączeniu trafiły na ciasto.
Wkn, pięknie się uśmiechnij w moim imieniu do Autorki :)))) Dziękuję!!!