Podróż w nieznane,
ucieczka nic nie zmieni,
trzeba iść do przodu,
zapalić jasny płomień,
by w nocy nie zgubić się,
potrzeba mocnej dłoni,
by móc z upadku wstać,
i nie zostać porażonym,
i nie utracić tchu,
bo woda nie odnajdzie się sama,
i jedzenia nikt nie poda
a iść będzie musiał,
powrotu brak,
i jasny płomień gaśnie,
woda spływa z góry,
lecz czy zdąrzysz dotrzeć tam,
by usta zwilżyć w pogoni szalonej,
a gdzieś z za doliny wyłania się ogród,
tam pożywienie twe czeka,
lecz czy płomienia starczy na wszystko,
dla ciebie,
marnego człowieka,
i nikt nie poda ci drugiej pochodni,
nikogo tutaj nie ma,
i idziesz,
wierzysz w ten mały cud,
co zwie się nadzieja,
dotykasz skały,
woda spływa po gardle twym,
i płomień zgasł,
ale twe szczęście przyszło w ostatniej chwili,
złota jutrzenka wskazała drogę,
i ogród cudowny da ci życie,
nie zmarnuj szansy.