Z wielu przepisów na WŻ muszę rezygnować, bo w tygodniu gotuję właściwie tylko dla synka, pięciolatka, który bardzo słabo je w przedszkolu. Mąż ma pracę wyjazdową, jest w domu dwa - trzy razy w tygodniu. Ja muszę uważać na jedzenie, dlatego w moim tygodniowym menu królują warzywa,za którymi mój syn nie przepada. No i dużo się wyrzuca, bo ciężko ugotować np. zupę dla jednej osoby. Jestem przeciwniczką mrożenia, nie będę tego robić - mrożę tylko owoce sezonowe. Poza tym chcę, żeby synek zjadł coś świeżego, nie mrożonki. Może macie jakieś sprawdzone patenty na gotowanie dla jednej osoby?
chętn9ie bym pomogła ale nigdy nie gotowałam dla jednej osoby:)
Podobny kłopot ma ktoś z mojej rodziny. Nie kojarzę wszystkich sztuczek, jakie są tam stosowane, ale jednym ze sposobów u nich są NALEŚNIKI. I ojciec (bo tu chodzi o ojca, nie matkę), i dziecko jedzą je chętnie, a można je dowolnie urozmaicać: z serem, z dżemem, z warzywami, z odrobiną mięsa, albo jako pseudo-krokiety do rosołu i barszczu. Przechowanie nadmiarowych naleśników do drugiego dnia to też nie problem.
Nie rozumiem, dlaczego jesteś przeciwniczką mrożenia. To jeden z najzdrowszych i najbezpieczniejszych sposobów przechowywania jedzenia. Poza tym szykuj małe porcje. Kupujesz jedną pierś: w jeden dzień robisz nagetsy synowi z połowy w drugi z drugiej połowy piersi. Mięsko w jeden dzien w lodówce sie nie popsuje (zwłaszcza przyprawione). Zupkę robisz w małym garnku na dwa - trzy dni (z czego jedna porcję mrozisz). Mam taka sytuację w domu. Gotyje dla jednej osoby (dla siebie), bo jestem na diecie. Gotowanie co dzień po pracy obiadu i nnych posiłków doprowadziłoby do tego, że zrezygnowałabym z diety. Gotuję więc np. garnek barszczu ukraińskiego ( tak zrobiłam w środę), zostawiam sobie porcję na 2 - 3 dni. Reszta w porcjach zamrożona, tak samo np. ryba po grecku, inna zupa, porcje ugotowanego mięsa. Ale szanuje twoje zdanie na temat mrożenia. Super pomysłem są ziemniaczki z masełkiem. Uważam, że zbędnie robisz sobie zmartwienia z gotowania dla synka czyli dla jednej osoby.
Jeszcze wygodniejszy sposób, wlewam wrzacą zupę do słoików, dokręcam i do góry dnem. wystygnie wstawiam do lodówki:)Można wlać w mniejsze słoiki, np, pół litra, lub po dżemie dla niejadka:)
Ja w ten sposob robie z rosolem, w niedziele gotuje duzy gar rosolu i gdy zostaje, wlewam do słoikow duzych. W tygodniu mam baze pod zupy.
Uważam , że problem nie tkwi w gotowaniu tylko w rozsądnym i rozważnym gospodarowaniu tego co masz ..Wybacz dla mnie wyrzucać jedzenie to przestępstwo kulinarne ( mam na uwadze pełnowartościowe produkty czy dania ) . Odnośnie przysłowiowej zupy , można tak jak sugerowała agacia w mniejszym garnku ugotować . Niektóre zupy pełen walor smakowy pokazują dopiero następnego dnia .
Mrożenie ... to przecież nie długotrwałe przechowywanie . Dla mnie to pomoc , szczególnie wtedy kiedy gonię czas . Produkty są nadal pełnowartościowe jeśli przy mrożeniu zachowamy wszelkie zasady właściwego przechowawywania danego produktu ..
Mam zawsze zamrożone pieczywo , na wszelki wypadek i po odmrożeniu nic nie traci na smaku ani na wartości odżywczej ( na wypadek niespodziewanych głodnych gości ) . Pizzerki po odmrożeniu i lekkim podgrzaniu w mikroweli są fanastycznym dodatkiem do barszczu . Oczywiście nie znaczy to ,że moje menu to tylko mrożonki .. :))
Jedynie nie mam potrzeby zamrażania zup , wszystko na pniu zjadamy ..
Abidaszu ..naprawdę warto zacząć inaczej planować menu a nic nie wyrzucisz i będziesz zadwolona z '' kuchennej rewolucji '' Pozdrawiam serdecznie ..
Popieram i też się pod tym podpisuje. Mój problem to niestety "przysłowiowa" teściowa. Ona też nie uważa jedzenia tego samego przez dwa dni. Woli wylać lub wyrzucić niż zadać sobie trochę trudu aby coś przechować, stworzyć nowe danie lub zamrozić. Ale uwierz to niereformowalna osoba, a ja również uważam, że z każdej resztki można coś wymyślić i marnowanie jedzenia to karygodny nawyk.
Wymienić teściową ... ... na oszczędny i gospodarny model ..
No to aż nie do uwierzenia.Obojętnie,jak jej się powodzi,ale to karygodne.Czasem może się zdarzyć,ze coś zmarnujemy,ale tak notorycznie?Przepraszam,ale chyba marna z niej gospodyni.
No niestety, wkurza mnie to, że robi to na złość, bo zwracam wszystkim (zaznaczam wszystkim) domownikom uwagę, że nie wyrzuca się jedzenia. Jak wracam z pracy to resztki zupy od obiadu już nie ma, ziemniaki lub makaron w wiaderku na kompostownik. Ja naprawdę potrafię zrobic coś z niczego i wykorzystam w sobotę te resztki na kolacje lub obiad do zapiekanki, lecza czy dania jednogarnkowego. Niestety robię tak, że zapewniam w domu wszystko, aby nic nie brakowało i chyba to mój błąd, bo trzeba zacząć mówić, że nie kupiłam, bo jest drogie albo że jest w domu co innego. Moje głupie nauczenie.
Może Twojej tesciowej nie chodzi właściwie o to pozostałe jedzenie,tylko obrała taką formę wojny domowej z Tobą???
Kurcze nie znasz mnie, a uważam, że ucelowałas w dziesiątkę. Jestem na diecie - musze schudnąć. Nie dla kaprysu tylko dla zdrowia. Że żle wyglądam to fakt, że kasy na ciuchy nie ma, a na strychu sterta za małych to też fakt, ale u mnie w rodzinie wiele osób miało cukrzyce i problemy ze sercem, niestety otyłośc temu sprzyja. Wzięłam się więc za siebie. Nie jem tego co wszyscy, gotuje sobie sama. Mam wrazenie, że moja teściowa ma żal, że nie jem jej jedzenia, że gardze tym co zrobi, więc to wyrzuca na złość mi. W wekhendy ja gotuje więc albo robie dla wszystkich to co dla siebie, albo swoje jedzenie "odchudzam". Poza tym w święta nie tknęła nic co upiekłam ani zrobiłam, bo "wypieki domowe i inne jedzenie jej szkodzą, nie szkodzą mi czekolady i śliwki w czekoladzie więc kup mi 1 kg, bo ciasta to ja jeść nie będę". Jej wola, są inni domownicy, dla których warto robić, ale skoro ja nie jem jej jedzenia to ona mojego też. Cóż takie życie. Tylko tak na koniec - człowiek sam uczy takich zachowań innych laami, a na starość nikogo nie zmienisz, ani nie jesteś w stanie pokazać swoich potrzeb, bo są negatywnie odbierane.
Szkoda,ale czy nie da rady się dogadać?.Miałam właśnie pytać,kto u Was gotuje.Teraz rozumiem.Ha,nie próbowałaś np na zasadzie kompromisu wybrać czasem coś z "menu" tesciowej?Coś bliskiego Twojej diecie?
Sądzę,ze Cię po prostu nie rozumie.
Ja ją rozumiem jest starsza i jej się nie chce. Ja gotuje w wekhendy i naprawdę i porą posiłków i menu staram się każdemu dogodzić. Zawsze było dobrze, problem był, ale niewielki teraz to mega problem, ale myśle, że po 13 latach ustępstw i odstawiania siebie na drugi plan mam prawo do odrobiny egoizmu. Zwłaszcza, że widzę i czuję, że mi od badrzo pomaga!
Po tylu latach ciężko będzie teściową przerobić, jej się wydaje że wszystko robi dobrze bo nikt do tej pory nie narzekał. Rozumiem Cię doskonale takie na początku małe problemy coraz bardziej działają jak płachta na byka.
Własnie, dlatego - niestety po latach - uważam, że każdy "wlozek" w rodzinę powinien bez skrępowania mówić swoje oczekiwania, żale i wymagania. Wtedy kompromis i po kłopocie. Ja tego nie zrobiłam i mam co mam. Odbija się na bzdurach które nie mają ze mną osobiście nic do czynienia, własnie jak wyrzucanie jedzenia.
Makaron jak mi zostaje,zamrażam, a potem pakuje do zapiekanki:)
Wiesz jak ja lubię mieć takie "co nie co" w zamrażarce? To daje pomysł na fajną kolację. To moje zdanie.
Może niech sobie świnkę kupi, wtedy nic się nie zmarnuje:)
A byłoby miejsce!!! i Kulka kurek dla jajek. Ale kto by to obiegał... Chyba, że same sobie wezmą!
Gotować mniej. Jak jest za dużo to za 1-2 dni można podać lub zamienić w coś innego. Raz udało mi się zrobić tak: jednego dnia ugotowałam rosół. Drugiego dnia na rosole ugotowałam zupę pomidorową. Trzeciego dnia zupę zagęściłam, doprawiłam i zrobiłam gulasz lub sos.
Często w czwartki robię zupę gulaszową, a w sobotę zagęszczam i podaję jako sos do makaronu, kaszy czy ryżu.
To co wiem, że nie zjemy zamrażam podzielone na odpowiednie porcje. Mrożę różne produkty, nawet makaron. Nie mrożę właśnie owoców bo nie mam na nie miejsca. Mam porcję malin, która mocno mi przeszkadza.
Jak robisz dania mięsne kotlety, sznycle, plastry mięsa to problemu nie powinno być bo weźmiesz ile trzeba. Zupy ugotować 1 litr i zjeść z dzieckiem albo podać za dwa dni lub coś do niej dołożyć by smakowała inaczej.
Ja gotowałam zupki dla dwóch niemowlaków na dwa dni w litrowym garnku. Ponieważ były z mięsem. Mięsa gotowałam większą ilość. Odpowiednio pakowałam, mroziłam i dodawałam po rozmrożeniu do zupki.
Dlaczego dziecko nie lubi warzyw? Moje dzieci lubią. Na początku miały opory ale dawałam tylko skosztować. Kładłam jeden kęs na talerzyku z obiadem tego co nie chciały. Nie zmuszałam. Jak skosztowały parę razy to polubili. Same mówią, że by lubić trzeba dużo razy próbować.
Z tym mrożeniem mięsa to i ja tak sobie ułatwiałam.Kroiłam drobno mięsko,Gotowałam wywar, i mroziłam małe porcyjki.Super sprawa.Ale spokojnie można na dwa dni zupę ugotować,naleśniki,pierożki czy kopytka zamrozić a ewentualnie i 2 3 dni spokojnie poleżą,gulasz też.Dzieci lubią takie jedzonko:)Ja nawet buraczki zasmażane mrożę,bo gotuję więcej i czasami jako dodatek do drugiego dania super sprawa.
Jest jeszcze lepsze rozwiązanie. Powiedzieć dziecku, że "albo je ładnie w przedszkolu obiadek, a jak nie to je to co mamusia je. Mama nie będzie gotowac dwa obiady".
Ja właśnie napierw zainteresowałbym się tym dlaczego dziecko nie je w przedszkolu. Tak sobie myślę że może to jedzenie jest nie dobre może panie w przdszkolu za mało pilnują i zachęcają. Porozmawiała bym z dzieckiem i przedszkolankami.
Przypomniało mi się tez jak kiedyś dziewczyny mówiły, że w weekend gotują rosół i w ten sposób mają bazę do zup i sosów na cały tydzień.
Ja np nie toleruję mrożonych zyp i zawsze poczuję w smaku. Jak wiem że nie będę miała czasu to kupuję mięso i mielę z jednej części robię pulpety, z drugiej kotlety mielone a z trzeciej np gołąbki z kapusty pekińskiej lub włoskiej jak mam i tak:
1. Pulpety
-Jeden dzień jadamz ziemiakami i sosem ( np pieczarkowy pomidorowy) i jakąs sałatką.
-Drugi z makaronem spagetii i sosem pomidorowym z poprzedniego dnia lub pieczarkowym
2. Kotlety mielone
- jeden dzień wersja z ziemniakami i sałatką
- drugi chamburgery ( moje dzieci pakuja sobie do nich takie warzywa jak lubią )
- trzeci może być kotlet z sosem i kaszą
3. Gołąbki
- jeden dzień wersja z ziamiakami
- drugi dzień z pieczywem tostowym
Tak za sprawą 1,5 kg łopatki wieprzowej mam załatwioną sprawę z obiadami na cały tydz lub 2 jak wiem, że z róznych przyczyn tego czasu na gotowanie nie będę mieć.
Pełen szacun ... tygodniowy serial mielonego mięsa w różnych odsłonach ... Raz w roku może by u mnie przeszło.
u mnie mielone w róznych wersjach może być cały czas na szczęście uwielbiają. Zresztą na objad jest to co przygotuję, a jak się nie podoba to moga być głodni. Mam to w nosie :):)
Tak jestem nauczona z domu
i to samo stosuję :)
Ja dzieci nie zmuszam do jedzenia obiadu ale informuję, że następny posiłek to kolacja i by nie był głodny więc przynajmniej pół zje
A deser ? a małe co nieco po obiedzie owoc , lody lub co innego . W dzieciństwie ok 16 było '' obowiązkowe chrupanie jabłka z dziadkiem '' albo mam cos małego słodkiego wyczarowała ..
ja jestem terorystka ni ma małego co nie co jak się nie je obiadu bo się ma muchy w nosie. Przygotowując obiad biorę pod uwagę gusty wszytskich domowników. Zamuje mi to trochę czasu i wzamian oczekuję szacunku. :):) Zawsze miałam takie zasady nie ma jedzenia obiadu nie ma przyjemności deserowych.
Postepuje identycznie z moimi dziecmi, nieraz sa glodne i pol godziny przed obiadem chca cos slodkiego ale ja nie daje bo wiem ze potem bedzie problem ze zjedzeniem obiadu. Wtedy obiecuje ze jak ladnie zjedza obiad to zastanowie sie nad deserem :)
Owoc jako deser jak najbardziej. Słodycze moim zdaniem lepiej sporadycznie.
Zresztą jak dziecko nie zjadło obiadu, to i deseru niech nie będzie :)
Jestem tego samego zdania, pisałam to już nie raz, w du..... się przewala z dobrobytu:)Chcą to jedzą, nie to nie! wcale nie namawiam.
Moje dziewczynki byly i sa niejadkami chociaz zauwazylam ze z wiekiem smaki im sie zmieniaja i coraz wiecej rzeczy lubia. Niedawno odkrylam ze lubia salatke jarzynowa, wczesniejsze proby roznie sie konczyly, nawet wymiotowaniem. Ja tez przyzwyczajam je do czegos stopniowo, probuja czegos jak im srednio smakuje ale widze ze nie ma odruchow wymiotnych to wiem ze bedzie dobrze. Nastepne 2-3 proby to karmienie ich przeze mnie a kolejne razy to juz jedza same. W ten sposob polubily ryz z jablkami zapiekany, makaron penne z sosem miesno-pomidorowym, paszteciki z miesem, uszka z barszczem - na poczatku tylko jedna jadla a dla drugiej musialam robic wieksze pierozki i osobno jadla pierozki a barszcz pila z kubka ale teraz sie jej odmienilo i je jak wszyscy.
Ja tez nie widze problemu w gotowaniu mniejszych ilosci. Szczerze powiem ze u mnie dzieci i maz nie widza problemu jak jedza ta sama zupe przez dwa dni, inne rzeczy tez. Jak np robie gulasz to w jeden dzien jemy z plackami ziemniaczanymi dzieci wtedy jedza osobno placki osobno gulasz, jak zostanie to na drugi dzien jemy z ziemniakami i surowka. Nalesniki tez zawsze robie na dwa dni, wtedy jest tez zawsze jakas zupa. W jeden dzien jemy np z dzemem a na drugi robie je z serem i odmazamy na masle.
Ugotowanie zupy dla jednej osoby na jeden obiad jest możliwe.
Wystarczy zmniejszyć proporcje, ugotować na skrzydełku,
kawałku szynki, czy żeberka, 2 ziemniaki, jedna marchewka, mała pietruszka.
Można kupic mały koncentrat,
albo zetrzeć 3 ogórki kiszone,
albo ugotować garść grochu itd.
Nie widzę w tym problemu, często gotuję sama dla siebie.
Jakos tez nie mialam problemu z gotowaniem dla jednej osoby
Też pichcę oddzielnie dla siebie,bo muszę być na diecie i pracuję itd.A ugotowanie zupiny to żaden problem,pół godzinki i jest na 2 dni.