Rzecz działa się jakiś czas temu, ale do dziś mnie boli.
Mój młodszy synek w nocy zaczął się dusić. Ciężko dwulatkowi nakazać oddychanie przez nos, kiedy gardło pełne wydzieliny. Instynktownie podeszłam z nim do okna i otworzyłam je jak szeroko (na dworzu -5). Bałam się, że postępuje niewłaściwie, ale nic innego do głowy mi nie przyszło. O 5:45 pojechaliśmy na pogotowie. Pani pielęgniarka posadziła nas w gabinecie i poszła po lekarza. Zerknęłam na kartkę, którą pozostawiła na biurku. Widniał tam napis "Wykaz osób podejrzanych o zakażenie AH1N1". Przyszedł pan doktor, wyjaśniłam mu o co chodzi. Lekarz: "No, mały! Pokaż wujkowi kaszelek". Mały zakaszlał. Pan doktor: "To pseudokrup" i zaczął coś pisać "Zgadza sie pani na pobyt w szpitalu z małym?". Ale mnie zatkało. Odmówiłam. Stwierdziłam, że nie pozostawie dziecka w szpitalu, chyba, że jego stan byłby cieżki. Lekarz zawołał panią doktor z oddziału pediatrycznego i poinformował ją, że nie wyrażam zgody na pobyt dziecka w szpitalu. Kobieta sie wściekła: "Jest pani wariatką! Zamierza pani zabić własne dziecko! Przecież ono sie udusi." Po tych słowach zgłupiałam, ale nie chciałam, żeby mały znów trafił do tej placówki. Poprosiłam o rozmowę z ordynatorem, obiecałam dojeżdżać z małym na wszelkie potrzebne zabiegi, ale na pobyt w "zakażonym" szpitalu sie nie zgodziłam (szczerze mówiąc wydawało mi sie, że z małym nie jest aż tak źle). Pani doktor wzruszyła ramionami, dała małemu zastrzyk i kazała stawić się do lekarza rodzinnego na kontrole. Nasz pediatra zbadał małego ( a w szpitalu nikt tego nie zrobił) i stwierdził, że hospitalizacja nie jest konieczna. Dał mu jeszcze dwa zastrzyki i choroba zniknęła. Ulżyło mi bardzo, ale mam taaaki niesmak do tego szpitala i tej "miłej" pani, że nie wyobrażam sobie kolejnej wizyty w tym miejscu. Wy też spotkaliście na swojej drodze takie "sympatyczne" lekarki?
Mojej znajomej przytrafił się podobny przypadek.Tylko przez pediatry głupotę dziecko 3miesięczne by zostało kaleką do końca życia.Tylko znajomej nie podobało się co ona z dzieckiem wyprawia,po urodzeniu dziecko mialo coś z bioderkiem.Zamiast dac od razu skierowanie do ortopedy to lekarz pediatra na własną ręke dziecko chciał wyleczyc,tylko dziecko podczas takiego badania(jakieś naciskanie na siłe kolanka)z bólu i płaczu aż był cały siny.Dopiero znajoma ta pojechała z tym dzieciaczkiem do masarzysty i on jak to usłyszał to od razu tą pediatre wyzwał od różnych.Dopiero masarzysta ten zastosował jakieś masarze,że te bioderka wróciły na swoje miejsce i dziecko mając już 5 miesięcy powoli przekręca się główkę unosi a przed tem leżało jak,przepraszam za określenie jak kłoda,bez żadnego życia.I co najgorsze znajoma musiała znowu iśc na kontrole do tego pediatry bo to lekarz rodzinny i ten znowu chciał zrobic to samo,ale znajoma lekarza złapała za ręce i do tego nie doszło.Po tym zdarzeniu jak mi znajoma opowiedziała to ja już całkiem straciłam zaufanie do lekarzy.
Teraz nie ma dobrych lekarzy,teraz aby każdy ogląda się za kasą.Człowieka traktują jak śmiecia.
Oj,nie mierz wszystkich jedna miarą.Nawet teraz są jeszcze lekarze z powołania,ja na takich trafiłam.Naturalnie na tych drugich też.
Nie zgodzę się z tym co napisałaś ja znam wielu lekarzy z prawdziwego zdarzenia. Choć nie powiem zdarzają się też konowały :)
Czasami nawet kasa nie pomaga dziś koleżanka opowiedziała mi że jej znajoma robiła zabieg usunięcia polipów,robiła to prywatnie u zaufanego lekarza ,zabieg się udał ale ból i nieprzyjemny zapach nie dawał jej spokoju i bardzo krwawiła.Kiedy poszła do lekarza ze swoimi obawami nawet jej nie zbadał tylko przepisał jakiś antybiotyk.Kiedy wrócila do domu podczas siusiania zauważyła ze coś jej wystaje okazało się że to lekarz zostawił tampon.Przez glupią nieuwagę mogłoby to się zle skonczyc.Więcej już do niego nie pójdzie.
sorry ale to gdzie ta Pani miala te polipy? W gardle czy gdzie indziej? Bo rozumiem ze tampon byl w dolnej czesci ciala?
no tak bo po co komu pieniadze ty uprawiasz marchewke w ogrodku i wymieniasz ja na kartofle ktore ma sasiadka a lekarz pazerny chleb by chcial sobie kupic
powolanie powolaniem ale jak po 6 latach bardzo ciezkich studiow
2 stopnia specjalizacji
niesamowitej odpowiedzialnosci
pracy po 32 godziny bo przeciez po dyzurze czeka kolejny zwykly dzien
oraz 25 lat praktyki zawodowej bez zadnej skazy
czlowiek na reke dostaje 1700zl i to z laska to szczyt marzen i sukcesu
do tego wszechobecna nagonka w mediach i ty sie dziwisz ze lekarze sa sfrustrowani
nie mysl prosze tylko ze jestem za konowalami osobiscie nieznam takich ale wiem ze sa i ich trzeba wyraznie usuwac ze stanowisk
Pod koniec poprzedniego roku moja córa zaczęla mieć problemy z oddychaniem. To był piątek wieczorem . Zadzwoniłam do jednego lekarza , powiedział ,,nie zdziwiajcie, przyjdzcie w poniedziałek na wizytę do przychodni,, .
Dzwonię do drugiego lekarza , który przyjmuje prywatnie . Dosłownie błagam kobietę przez telefon,żeby zgodziła sie przyjąć moją córę . Opisałam jej,ze ma problemy z oddychaniem,że brzydko kaszle. Ta ,,sympatyczna,, pani doktor na to : ,, Nie mogę przyjąć pani dziecka bo mam wykupiony bilet na basen . To mój święty dzień i nic tego nie zmieni,, kochani szczena mi opadła...
Pojechałam z córą na ostry dyżur do szpitala . Na wstępie dostałam ochrzan ,ze przyjechałam do nich a nie do placówki , która podlega naszemu rejonowi. Powiedziałam im,że córa się dusi i nie miałam czasu na jeżdżenie po Krakowie i szukanie pogotowia ratunkowego tym bardziej,że to był weekend!
Poprzedni oddział pogotowa ratunkowego znajdował się blisko naszego miejsca zamieszkania ale dosłownie 2 tygodnie przed tym incydentem zostal zamknięty i przeniśli go gdzie indziej.
No to co miałam robić?! Pojechałam do szpitala dziecięcego, swoją drogą , znanego na całą polskę.
Musiałam podpisać papierek ,że przyjmują nas jednorazowo za darmo. Każda kolejna wizyta bedzie płatna. Spoko, nie ma problemu, podpisałam ,zeby tylko zbadali mi dziecko
Zbadali małą , stwierdzili ,że jednak dobrze ,że do nich przyjechałam bo saturacja jest zła. ( o tym to ja wiedziałam od początku -_- , dlatego do nich pojechałam) .
Pani pyta czy zgadzam się na zostanie w szpitalu. Powiedziała,że w takim stanie nie wypuści jej do domy
Zgodziłam się .
Zrobili jej prześwietlenie , okazało się,że ma zapalenie płuc . Przyjęli nas na oddział , no i zaczęło sie zakładanie małej wenflonu...pielęgniarka 3 razy próbowała wkluc sie w żyłe mojej córce. Młoda była spocona od wrzasków, krzyków i płaczu. Ja byłam bezsilna , zła , wściekła . Powiedziałam jej ,że moze spróbowac ostatni raz, na wiecej się nie zgodzę .Udało jej się ale moja córa do dziś boi się kobiet w białych kitlach. Po kilku dniach pobytu w szpitalu dowiedziałam się,że wszystkie leki podawane dożylnie córa mogła brać doustnie! to dlaczego do jasnej cholery nie powiedzieli mi o tym tylko ja męczyli ! Normalnie ręce opadają
Dlatego dali dożylnie bo są szybciej wchłaniane przez organizm i mają skuteczniejsze działanie. Tak na prawdę to jednak mieli dobre chęci. Co do wenflonu, to wierzę, że dla dziecka i dla matki jest to ogromny stres, ale to nie takie łatwe założyć wenflon dziecku, zwłaszcza jeżeli płacze i się broni. Poza tym, dla pielęgniarki to też jest stres. Nie robi tego dla przyjemności. Sama spotykam się z bezduszną służbą zdrowia, ale znam wiele lekarzy i pielęgniarek dla których praca jest powołaniem.
Użytkownik Beata08 napisał w wiadomości:
> Sama spotykam się z bezduszną służbą zdrowia, ale znam
> wiele lekarzy i pielęgniarek dla których praca jest powołaniem.
Beatko, ja niestety takich nie znam
Beatko, ja niestety takich nie znam
Bardzo żałuję, że nie znasz. Ale zapewniam Cię, że istnieją.
Jejku, to też miałaś niezłe przeżycia. I przypomniałaś mi coś o tych wenflonach. Kiedy mały miał 6 miesięcy trafił do szpitala z zapaleniem płuc. Pielęgniarki jednemu z niemowlaków tak długo sie wkuwały, że dostał obrzęku płuc. Normalnie masakra!
Mój synek leży właśnie w szpitalu z zapaleniem płuc;( i jeśli chodzi o wbijanie wenflonu... pielęgniarka nie mogła się wbić, bo Mały ma bardzo cienkie i poskręcane żyłki, w samą główkę wbijali mu sie 3 razy, płakał strasznie, ja też się popłakałam, a pielęgniarka jak to zobaczyła powiedziała: Jeśli będzie pani płakać to jest nam pani w ogóle neipotrzebna i może pani wyjść.... Ręce mi opadły... ciekawe czy jej byłoby przyjemnie słuchać płaczu własnego dziecka. Poza tym po przyjęciu do szpitala więcej dowiedziałam się od mamy dziecka, który leży z Patryczkiem na sali niż od pielęgniarek i to takich rzeczy, które powinni powiedzieć, np opukiwanie po inhalacji. Lekarze też nie lepsi... o co człowiek nei zapyta to za każdym razem tak skomentują, jakby człowiek powinien to wiedzieć, bo przecież każdy kończył medycynę.... Nie powiem, bo rodziłam w szpitalu, który z czystym sumieniem mogę polecić jest to szpital Madurowicza w Łodzi. Opieka rewelacyjna i moim zdaniem jeśli rodzić to tylko tam. Lekarka, która mnie zszywała, po porodzie powiedziała mężowi, że jeśli wyjdzie z porodówki zobaczyć synka, to nie będzie mógł już wejść (Patryk leżał w inkubatorze bo był w złym stanie), więc sama poszła zrobić zdjęcie swoim telefonem, pokazała nam synka, wysłała zdjęcie teściowi, powiedziała ile ważyl i mierzył. Spotkałam się w tym szpitalu tylko z jedną niemiłą położną, ale generalnie naprawdę dobrze się tam czułam. Ale teraz z synkiem.... nie jestem zadowolona z opieki medycznej niestety...
Użytkownik ania86 napisał w wiadomości:
> Mój synek leży właśnie w szpitalu z zapaleniem płuc;( i jeśli
> chodzi o wbijanie wenflonu... pielęgniarka nie mogła się wbić, bo Mały ma
> bardzo cienkie i poskręcane żyłki, w samą główkę wbijali mu sie 3
> razy, płakał strasznie, ja też się popłakałam, a pielęgniarka jak to
> zobaczyła powiedziała: Jeśli będzie pani płakać to jest nam pani w
> ogóle neipotrzebna i może pani wyjść.... Ręce mi opadły... ciekawe
> czy jej byłoby przyjemnie słuchać płaczu własnego dziecka. Poza tym po
> przyjęciu do szpitala więcej dowiedziałam się od mamy dziecka,
> który leży z Patryczkiem na sali niż od pielęgniarek i to takich
> rzeczy, które powinni powiedzieć, np opukiwanie po inhalacji. Lekarze
> też nie lepsi... o co człowiek nei zapyta to za każdym razem tak
> skomentują, jakby człowiek powinien to wiedzieć, bo przecież każdy
> kończył medycynę....
Ja też miałam łzy w oczach ale powstrzymywałam sie od płaczu bo wiedziałam ,że jak się rozryczę to też mnie wyproszą. W sumie to w takich sytuacjach mają rację bo matka wtedy tylko przeszkadza.
Po wszystkim mąż został z córką, ja wyszłam ze szpitala,żeby pojechać do domu po nasze rzeczy i puściły mi nerwy. Wtedy sobie popłakałam .
Kiedy wróciłam do szpitala i zobaczyłam te wszystkie naprawdę ciężko chore dzieci pomyślałam sobie jaka ja durna jestem. Płaczę , histeryzuje kiedy ludzie mają takie tragedie...
Rozumie Twój stan. Jednak tym płaczem dziecku nie pomagałaś a wręcz dziecko jeszcze bardziej się bało. Wiem, że to trudne ale trzeba w takiej sytuacji zachować spokój. Pocieszyć, że za chwilę przestanie boleć i będzie dobrze. Wytłumaczyć po co pani pielęgniarka to robi. Wtedy i pielęgniarka była by mnie zestresowana i dziecko.
Wierz mi ale jak dziecko się dusi w nocy to jest to bardzo poważna sprawa. Mój synek jak miał ponad 4 lat to miał jednej nocy okropne duszności. nie miałam jak pojechać z nim na pogotowie. Małe dziecko może się udusić. Teraz boję się każdego kaszlu w nocy a są częste. Napisałaś, ze lekarz zapytał "Zgadza się pani na pobyt w szpitalu z małym?" Rozsądna mama by to zrobiła. Dziecko miało zostać tam przecież z tobą pod fachową pieką.
As, ja uważam sie za bardzo rozsądną osobę. Jak mogłam zostawić dziecko w szpitalu, w którym nikt go nie zbadał? Chyba miałam prawo zawieźć dziecko do innego lekarza, który przynajmniej go osłucha. To chyba jest rozsądne. Poza tym zostawiłam w domu drugie dziecko, mąż był w delegacji, a rodzice daleko ode mnie. Moim zdaniem dziecko nie było w złym stanie, więc chciałam sie skonsultować z moim lekarzem rodzinnym i miałam rację - dziecko nie wymagało pobytu w szpitalu. A co do opieki w tamtej placówce, to na pewno nie jest fachowa. Szkoda as, że tak pochopnie oceniasz.
O drugim dziecku nie wspominałaś w pierwszym poście więc sprawa wygląda trochę inaczej niż myślałam na początku.
No widzisz. Są sytuacje, w których trzeba wypróbować wszystkie możliwości, a szpital jest ostatecznością.
As i wcześniej wyrażnie napisałam, że zgodzę sie na pobyt w szpitalu, jeśli stan małego będzie ciężki, ale skoro pani doktor po jednym zastrzyku wypuściła nas do rodzinnego, to chyba nie było aż tak źle.
Przecież pani pediatra powiedziała, że dziecko może się udusić więc stan był poważny i po nocy mogłaś go wypisać na własne żądanie i pójść do innego lekarza. O drugim dziecku nie wspominałaś w pierwszym poście więc sprawa wygląda trochę inaczej niż myślałam na początku. Temat uważam za wyjaśniony i nie ma potrzeby kontynuowania go z mojej strony.
As nie zrozumiałaś. Mały dusił się ok 3 w nocy o 6 byłam w szpitalu - mały już nawet nie kaszlał. Pani doktor nawet go nie zbadała, chciałam więc skonsultować sie z innym lekarzem, bo ordynatora (choć prosiłam) nikt do mnie nie przysłał. Już o 8 byłam u mojego rodzinnego lekarza, gdyby stwierdził, że stan jest poważny bez wahania wróciłabym do szpitala i jeszcze bym przeprosiła.
Owszem nie wszyscy są jednakowi,ale ja zdania nie zmienię,trudno.Dobrze,że wy co niektórzy macie dobre zdanie o lekarzach.
Ja jak miałam iść z moją córką na pierwsze szczepienie nie było jej lekarza(był na jakimś szkoleniu), był inny. I ten, lekarz stwierdził, że moje dziecko na wadę serca bo słyszy w nim straszne szmery. Ja przerażona i załamana nie wiedziałam co robić. Ten już chciał mi wypisywać skierowanie do specjalisty, ale stwierdził, że to nie jego dziłka. Podważył też przy mnie autorytet lekarza mojego dziecka. Stwierdził, że to drugi przypadek, gdy ten lekarz nie wykrył wady serca i że z niego żaden lekarz. Istny koszmar. Ja się przez dwa tygodnie zamartwiałam, spać nie mogłam, ale czekałam na lekarza Marty. Jak tylko się pojawił w ośrodku poszłam do niego, by zapytać o tą wadę serca i czy to coś poważnego. On powiedział , żebym się nie martwiła i dał mi skierowanie na badanie krwi dziecka. Po tym badaniu okazało się, że Marta ma anemię. Jeszcze chyba nikt się tak nie uciaszył z wiadomości o anemi dziecka. To przez nią miała te szmery w sercu. Lekarz przepisał jej żelazo i wit. C i po kilku dniach wszystko wróciło do normy. Nigdy tego nie zapomnę. Od tego czasu już nigdy nie poszłam do innego lekarza z dzieckiem. Co prawda nie było powodu, bo jak na razie odpukać nie była chora. Ma prawie dwa i pół roku, a lekarza oglądała tylko przy szczepieniach. Oby tak było jak najdłużej.
Moja córcia jak miała 9 miesięcy to poszłam z nią na szczepienie do przychodni.W przychodni było lodowato,bo zepsuło sie im ogrzewanie i lekarka z niechęcią i byle jak ją zbadała przez ubranka po czym została zaszczepiona. Po powrocie do domu dostała wysokiej gorączki, cała zsiniała i miała lekkie drgawki.Wezwałam pogotowie. Po przewiezieniu do szpitala okazało się,że moja mała została zaszczepiona mając początki przeziebienia i mogło sie to skończyć tragicznie. A w szpitalu nie było wcale lepiej. Nie pozwolono mi z nią zostac na noc,więc wychodząc o godz.22.00 błagałam pielęgniarki aby ja sie obudzi w nocy dały jej tylko smoczka i będzie bez problemy spać dalej. Obiecały,że tak zrobią. Jak przyszłam o 6.00 rano to myslałam,że zwariuję,mała leżała na wpół goła odkryta i sina od płaczu a smoczek znajdował się na oknie na parapecie. Nie wiadomo jak długo to trwało, ale z pewnością bardzo długo. Zreszta inne dzieci znajdowały się w podobnym stanie. Zrobiłam straszna awanturę i wypisałam mała do domu. I na szczęście nie musiałam tam nigdy wracać. Zmieniłam także przychodnię i "miłą" Panią doktor. I w innej przychodni i pod opieką innej Pani doktor jesteśmy do dziś.
No widzisz? I jakoś nikt nie nazwał Cię nierozsądną, tylko dlatego, że wypisałaś dziecko ze szpitala. Zrobiłaś to dla dobra dziecka. Moj rodzinny lekarz twierdzi, że najpierw trzeba wypróbować wszystkie inne dostępne sposoby, a dopiero w ostateczności kierować do szpitala.
Wiesz co! Normalnie nóż się w kieszeni otwiera! Co za bezduszne babsko z tej pielęgniarki!
Są takie , tez spotkałam podobne w szpitalu. Dlatego chciałam być z młodą non stop,żeby mieć na wszystko oko.
a dlaczego nie pozwolili zostać z dzieckiem na noc???
To było ponad 12 lat temu i wtedy nie wolno było zostawac z dziećmi na noc w szpitalu. Wolno było tylko od samego rana do wieczora.Później sie to zmieniło,ale ja już na szczęście nie musiałam ( odpukać ) nigdy z tgo skorzystać.
No to ja chyba zyję na innym świecie i w jakimś innym Krakowie. Nigdy nie spotkałam się z nieprzyjemnym przyjęciem w Prokocimiu i nie byłam odsyłana do SOR-u czy na pogotowie. Owszem trzeba było odczekać bo dzieci duzo, ale nigdy nikt do mnie nie zwrócił się opryskliwie czy nieuprzejmie. Pielęgniarki zawsze były uprzejme i pomocne. To samo z lekarzami.
Kiedy mój 3 miesięczny wówczas synek dostał skierowanie do szpitala (zwykły rejonowy szpital), moglismy zostawić go spokojnie na noc, bo w domu została córka. Raniutko kiedy przyjechałam mały nakarmiony i otulony leżał sobie spokojnie w łóżeczku.
Kiedy rozbił sobie głowę i musiał mieć szytą ranę, owszem płakał, ale potem wyszedł uśmiechnięty, bo panie pielęgniarki były bardzo miłe i prawe nie bolało. Zostalismy przyjęci szybko, miło nie czekalismy godzinami na RTG ( nowohucki szpital z nienajlepsza opinią jesli pisac o podejściu do pacjentów).
Więc może to nie tak do końca,że to pielęgniarki i lekarze są źli?
Oczywiście,że nie wszystkie pielęgniarki i lekarze są źli. Po prostu często na takich trafiam.
W szpitalu byłysmy kilka dni i poznałam też cudnych ludzi. Byla jedna pielęgniarka, która widać,ze urodziła się do tej pracy. Byla bardzo miła, do dzieci podchodzila z niezwykłą czulością. Jesli była na nocnej zmianie to ją prosilam ,zeby w nocy podawala leki mojej córce. Robiła to tak delikatnie,że mloda nawet się nie budzila a z innymi pielęgniarkami bywało różnie.
Chyba jednak byłyśmy w tym samym szpitalu na prokocimiu. Wierz mi też byłam w szoku,że dostalam ochrzan za to ,że przyjechalam do nich tym bardziej ,że kilka lat wczesniej byłam tam z synem i nic takiego nie mialo miejsca.
A ja dostałam ochrzan,że od razu z dzieckiem nie przyjechałam do nich tylko do SOR-u pobiegłam :)
bea39 ja się spotkalam raz w Prokocimiu z nieprzyjemnym lekarzem. Bylismy na ostrym dyżuże synek miał wtedy 6 mc. Lekarz rozpiął pampersa mełemu w pomieszczeniu było dość chłodno i mały nasiusiał na doktora he he teraz sobie myślę dobrze mu tak. Miał do nas wielkie pretensje przez cały czas od początku badania był bardzo nieuprzejmy. Taka sytuacja zdarzyła się tylko raz i na tej podstawie nie będę oceniać wszystkich lekarzy. Bywałam wielokrotnie i z dziećmi i z sobą w szpitalach Krakowskich i nigdy poza ta jedną sytuacją nie spotkałam się z nieuprzejmymi lekarzami. W listopadzie moja córeczka miała operację oczu byłam w szoku jak zostaliśmy potraktowani przez cały zespól lekarzy, pielęgniarzy.i obsługi. Cieszę się że wszystko idzie na lepdze oby tak dalej.
No to ciesze się,że chociaż w tej sferze los oszczędził mi "przykrości" . Reszta sektorów życia daje mi dość w d...., dobrze,że chociaż w tej sferze mam ulgę :)
Tak to już jest z lekarzami.Po prostu raz trafiamy na takiego który nam pomaga,trafia we właściwe leki i wtedy go chwalimy a innym razem jest zupełnie odwrotnie.
Powiem Wam że chodzimy do jednej Pani doktor kiedy ktoreś dziecko zachoruje-chodzimy prywatnie niestety bo nie jest ona w naszym rejonie a jest naprawdę dobra,bezbłędnie rozpoznaje chorobę i dobiera leki jak trzeba.My nie mamy jej nic do zarzucenia,jest miła dla nas, dziecko nie boi się badania przy niej i generalnie cud-miód.Ta sama Pani doktor przyjmuje czasami w szpitalu na ostrym dyżurze i jak się trafi to i tam potrafimy się spotkać.Byłam kiedyś świadkiem sytuacji że "nasza" Pani doktor pokazala inną twarz.Jakaś kobieta przyszła z chorym dzieckiem: gorączka, mały strasznie kasłał. Pani Doktor zaczęła ją opieprzać ze życie dziecka nie jest zagrożone i po co oni przyjechali na ostry dyżur skoro jakaś tam przychodnia(do dziś nie wiem jaka) jest czynna.Była bardzo niemiła i opryskliwa aż mi było głupio bo normalnie nie znałam jej od tej strony.Czyżby tamta pacjentka była w czymś gorsza od nas bo nie chodziła prywatnie?Nas wtedy przyjęła bez żadnych zgrzytów.Powiem Wam ze bałam się zapytać wówczas o tak różne traktowanie pacjentów.....
Użytkownik aggusia35 napisał w wiadomości:
> bea39 ja się spotkalam raz w Prokocimiu z nieprzyjemnym lekarzem.
> Bylismy na ostrym dyżuże synek miał wtedy 6 mc. Lekarz rozpiął pampersa
> mełemu w pomieszczeniu było dość chłodno i mały nasiusiał na doktora he
> he teraz sobie myślę dobrze mu tak. Miał do nas wielkie pretensje przez
> cały czas od początku badania był bardzo nieuprzejmy. Taka sytuacja
> zdarzyła się tylko raz i na tej podstawie nie będę oceniać wszystkich
> lekarzy. Bywałam wielokrotnie i z dziećmi i z sobą w szpitalach Krakowskich
> i nigdy poza ta jedną sytuacją nie spotkałam się z nieuprzejmymi
> lekarzami. W listopadzie moja córeczka miała operację oczu byłam w
> szoku jak zostaliśmy potraktowani przez cały zespól lekarzy,
> pielęgniarzy.i obsługi. Cieszę się że wszystko idzie na lepdze oby tak
> dalej.
No i bądź Polaku mądry z takiego zdefiniowania zachowania lekarzy i personelu. Widocznie było niezbyt przyjemnie, ale jeśli cieszysz się, że wszysto idzie dobrze i niedługo zabierzesz córeczkę do domu.
Witam! Jestem mamą trójki chłopców ...jeden z nich jest astmatykiem.Zwiedziłam różne szpitale ,sanatoria i przychodnie.I to jacy są lekarze zależy od nich samych czynnik ludzkin po prostu.Na swojej drodze spotykałam przeróżnych ludzi od fantastycznych fachowców przed którymi chylę czoła do konowała którego postawiłam przed izbą lekarską.Nigdy nie bałam się pytać i dowiadywać zawsze otrzymując wyczerpujące odpowiedzi na swoje pytania.Niestety powstał twór pod nazwą NFZ - i ten to dopiero nam pacjentom komplikuje życie.Mąż rok temu był bardzo ciężko chory zaatakował go gronkowiec który wywołał bardzo poważny stan zapalny w organiźmie.Chłopina nie jadł,nie spał,ledwo żył.Trafił do znanego w Gliwicach szpitala wojskowego pominę to że ordynator wybitnie czekał na kopertę a my uparcie udawaliśmy głupiego.Wypisał męża do domu i znając wyniki badań nie wykonał transfuzji krwi.Męża do karetki wyniesiono nieprzytomnego na noszach.Trafił do szpitala miejskiego gdzie lekarze zajeli się na najwyższym poziomie.Ale do czego zmierzam NFZ refunduje dla pacjentów tylko najtańsze leki i lekarz choć by chciał to nie może dać nic innego bo mu NFZ za to nie zwróci.A mało z nas wie iż można wykupić leki lepsze prywatnie tzn lekarz wypisuje receptę my wykupujemy lek który jest podawany w szpitalu.Ja tak zrobiłam i zawsze pytam lekarza czy np.zastrzyk to konieczność czy jest inna alternatywa.To samo jest z udzieleniem jakiej kolwiek pomocy medycznej lekarz nie ma wyjścia i musi nas skierować do właściwej poradni bo za naszą wizytę NFZ mu nie zapłaci mało tego zabroni mu dyżurów (tak NFZ postąpił na Gliwickiej laryngologii lekarz jest tylko w czasie ostrego dyżuru jeżeli dyżuru nie ma to jest w domu pod telefonem wrazie gdyby coś złego działo się na odziale.Tak NFZ zemścił się na lekarzach i pacjentach za przyjmowanie chorych po za ostrym dyżurem i Gliwiczanom pozostaje jeździć do Chorzowa lub Bytomia ).Więc proszę nie dziwcie się że lekarz odsyła Was lub aplikuje taki lek a nie inny ...natomiast w niczym nie usprawiedliwia to zwykłego hamstwa i lekarskich humorków bo z tym się też spotkałam.I moja prywatna rada dla mam na przyszłość ...moi chłopcy nie boją się welfronu tylko dla tego że kiedyś p.pielęniarka powiedziała że da "motylka" który wyśsie chorobę.Motylek najpierw delikatnie ukłuje ,potem trzeba go regularnie karmić ,czasem zrobi kupkę a jak się będzie o niego dobrze dbać to p.doktor zabierze motylka razem z chorobą.Na laryngologi w Chorzowie wszyscy mali pacjenci w to wierzą i karmią motylki .Pozdrawiam :)))
Pomysł z motylkiem jest rewelacyjny. :) Musze go koniecznie zapamiętać choć mam nadzieję, że nigdy nie będę musiała z niego korzystać.
,,Nasze,, Pani pielęgniarki równiez mówiły ,że to motylek . Nic to nie dało
ja w walentynki trafiłam na oddział dziecięcy z młodszym synkiem 18 skończył 3 miesiące .Pojechałam do szpitala na zastrzyk pniewarz mały miał zapalenie odkrzeli miał być to 9 zastrzyk i co sie okazało zaniepokoiło mnie że strasznie mu świszczy na płuckach i poprosiłam panią doktor o zbadanie .Przyszłą pani pediatra i sie okazało że 9 zastrzyków domięśniowych które mały dostał w pupke nic nie pomogły i zmierza ku zapaleniu płuc i trzeba zostac w szpitalu .Z mężęm uzgodniliśmy że nie ma co ryzykowac zeby nie pogorszyło sie maleństwu .Ku mojemu zdziwieniu trafiłam na siostre która za pierwszym razem wbiła sie i założyła wenflon .Mały popłakał troszke poniewarz pobierały siostry mu krew do badań.A co do pani doktor ale innej niż przyjmowała malego to szkoda gadać .Pani doktor zastępująca ordynatorkę zajęła sie dzieckiem ale po dostaniu '' prezentu'' .Kiedy przychodziła na obchud nawet nie badała małego tzn . przy osłuchiwaniu na sekunde przykładała słuchawki więc nie wiedziała czy sie poprawia czy nie.Postanowiliśmy z mężem jej coś dac i ku naszemu oczekiwaniu zajęła sie nim jak potrzeba zleciła siostrom badanie wyniki były po 10 minutach okazało sie że jeden wynik który był zły tz. cos miał podwyższone uległo zmianie na lepsze .Synek był dobrze obsłuchiwany przez nią ,zaglądała mu do gardełka itp.Tak więc teraz niestety sa takie czasy że jeżeli nie dasz to sie toba albo dzieckiem nie zajma jak potrzeba .I to już nie po raz pierwszy sie spotkałam z takim przypadkiem .Dla mnie to jest żałosne żeby tak lekarze postępowali z malutkimi dziecmi Poprostu SZOK
W głowie się nie mieści !!! Co za ! Nie będe sie wyrażać bo mnie zbanują!
Jak można byc takim squr....em!
Ta kobieta powinna stanąć za to przed sądem
z drugiej strony...to ludzie nauczyli lekarzy brania w łapę.
Mam kilka takich wspomnień. W 2003 roku byłam w ciąży. Chodziłam do pani ginekolog, która była ordynatorką prywatnie. Jak nadszedł czas porodu bo odeszły mi wody mąż zadzwonił do mojej pani doktor i powiedział jej co sie stało. Ona kazała spokojnie się spakować i przyjechać do szpitala. Była wtedy na urlopie więc podała adres byśmy po drodze po nią przyjechali jeżeli chcemy by była przy porodzie. Na oddziale strasznie poganiała pielęgniarki by szybko się mną zajmowały. Jedna pielęgniarka zapytała mnie (nie wiem po co) czy chodziłam do doktorki prywatnie. Ja potwierdziłam. Miałam cesarkę i znieczulenie do kręgosłupa więc wszystko widziałam i słyszałam. Po cesarce przez 24 godz nie wolno mi było podnosić głowy. Jakaś położna się bardzo dobrze mną zajmowała. Była strasznie miła. Po 4 godz przyjechał do mnie mąż. Jak odszedł ode mnie wróciła ta położna i już nie była taka mila. jak ją o coś poprosiłam to powiedziała, ze sama mogę to zrobić. Zrozumiałam, że liczyła na łapówkę. Pomyślałam, że ja nie będę tam długo i udałam, że się nie domyślam o co chodzi i nic nie dostała.
W 2004 roku byłam z 3,5 miesięczną córką w innym szpitalu na neurologi dziecięcej na badaniach. Córka miała 3,5 miesiąca. Karmiłam ją piersią. Nie pozwolono mi z nią zostać w nocy w szpitalu. Kazali wynająć pokój w hotelu pielęgniarek i przyjść w nocy nakarmić sobie dziecko. Ciekawe skąd ja mam wiedzieć o której córka się obudzi w nocy- przecież to dziecko a nie maszyna. Wbrew zakazom przenocowałam ma karimacie w śpiworze koło łóżeczka. W tym szpitalu córka miała pobieraną krew. Wieczorem mi powiedzieli by rano była nadczo i bym nic jej nie dawała. Jak pobierali jej krew wyprosili mnie na korytarz. Dziecko okropnie płakało. Oddali mi ją po 40 min i powiedzieli, że powinnam była przed pobraniem krwi dać jej pić bo miała za gęstą krew. Inne niemowlę, chore na padaczkę podczas takiego pobierania krwi straciło przytomność i musieli tlen podać. PO jakimś czasie spodlałam jedną mamusię której dziecko było na tym oddziale ale karmione z butelki. mi mówili, że jakby dziecko było karmione butelką to wcześniej trzeba by powiedzieć ile mleka trzeba. U niej tak pięknie to nie wyglądało. Dali dziecku tylko 3 butelki mleka i to dużo mniejsza ilość niż dziecko potrzebowało. Resztę kazali by mam sama kupiła i robiła dziecku. Po badaniach wróciliśmy do domu ale miała mieć jeszcze za jakiś czas rezonans magnetyczny głowy. Musieliśmy wrócić do szpitala w piątek na dodatkową morfologię. Założyli niemowlakowi wenflon i wypisali nas do domu. W poniedziałek przyjechaliśmy drugi raz z tym wbitym wenflonem i zmieniła go na nowy bo się już nie nadawał chociaż mocno na niego uważaliśmy (nie wiem po co go zakładała 2 dni wcześniej). Po zrobieniu rezonansu pani doktor powiedziała, że dziecko będzie upośledzone umysłowo lub ruchowo ale raczej ruchowo. Był to dla nas szok. Jakoś nie uwierzylismy w to badanie i córka ma teraz 6 lat i nie ma żadnego upośledzenia. Pobrali tez krew na kilkadziesiąt chorób metabolicznych i genetycznych, które miały być wysłane do Warszawy. Jak zadzwoniliśmy po miesiącu zapytać czy jest już wynik to powiedzieli, ze krew jest zamrożona i jeszcze karetka nie jechała do Warszawy bo czekają na więcej próbek. Jak był wynik to przez telefon powiedzieli, ze nie mogą nam przeczytać co tam pisze. Mąż pojechał dowiedzieć się co wyszło to powiedzieli na oddziale, że nie mogą nam dać wyników dla naszych lekarzy, którzy wysłali ją na badania bo to własność szpitala. W końcu po ostre kłótni dostaliśmy ksero. Nie znaleźli jej żadnej choroby całe szczęście.
W 2005 roku byłam w ciąży z bliźniakami w jeszcze innym szpitalu. Po pobycie 2 tyg na oddziale ogłoszono dezynfekcje oddziału bo jakaś pacjentka miała bakterię. Wszystkie kobiety wzięli do badania. Oddział został zamknięty. Pachnotki jedne zostały przewiezione do innego szpitala a inne wypisano do domu. Czy nie zostałyśmy zarażone tą bakterią miałyśmy sobie zadzwonić za kilka dni. Ta bakteria przecież mogła się z ewakuowanymi pacjentkami przenieść na inne osoby jeżeli któraś była chora. Ja zostałam wypisana do domu. Po dezynfekcji wróciłam do szpitala i podczas badania zaczęłam krwawić z winy doktorki. Dobrze, że nie urodziłam wtedy. PO kilku tygodniach miałam cesarkę. Ja podobno mam bezdech nocny tak mówi mój mąż. Po cesarce podłączyli mi aparaty i co jakiś czas im piszczało, że nie oddycham. Pielęgniarka przychodziła i widziała, że jest wszytko dobrze. Po kilku razach zabrała mi te aparaty i powiedziała, że są potrzebne innej pacjentce.