Od paru dni, odkąd Dorotka zza Płotka :)) przypomniała mi ten film, chodził za mną ten temat:))
Zastanawiam się jak wiele wiemy o dzieciństwie , młodości i w ogóle życiu naszych bliskich, dziadków, rodziców, krewnych.Czy podczas rodzinych spotkań, kiedy snuli swoje opowieści zaczynając "za moich czasów", albo "kiedy byłem/byłam mały/a" nadstawialiśmy pilnie uszu i słuchaliśmy o czasach i ludziach, których już nie ma, czy lekceważąco machalismy ręką mówiąc "co Ty tam wiesz" albo "teraz inne czasy, tamto się nie liczy".
Przyznam się Wam,że bardzo lubiłam jako dziecko słuchać tamtych opowieści. Kiedy panowie wieczorami przychodzili do tatusia pograć w "tysiąca", albo kobiety zbierały sie na pierzaczki lub wspólnie wyszywać, haftować czy robić na drutach.Siadałam gdzieś w kąciku i pilnie nadstawiałam uszu, chłonąc jak gąbka wspomnienia, które były ich udziałem.
Dlaczego "Skrzypek na dachu"?? Po przeczytaniu wypowiedzi Dorotki z zakamarków pamięci wydostała mi się taka historia, którą często słyszałam od tatusia.
Zaczynam:))
Kiedy skonczyła się kampania wrześniowa, tatuś z kotła nad Bzurą przedzierał się nocami do domu.Nie pamietam już ile trwała jego wędrówka, ale szczęśliwie wrócił do swoich.Ktoś załatwił mu Kenkartę z przydziałem na kolej.Wkrótce potem przez stację zaczęły się przetaczać bydlęce wagony a w nich Żydzi z naszego regionu.Pociągi odjeżdżały do Majdanka, Treblinki a później i do Oświęcimia.Miasteczko , w którym pracował to była typowa żydowska osada.Tam tez zaczęły się aresztowania , które objęły okolicznie miejscowości.
W wiosce, w której tatuś się wychował mieszkało również kilka żydowskich rodzin.Tatuś często wracał do domu o różnych porach dnia i nocy. Czasami po 12 godzinach czasami po dwóch-trzech dniach.Pewnej nocy kiedy wszedł na podwórko koło stodoły zauważył jakiś ruch a najpierw usłyszał cichy płacz.Podszedł bliżej i dopiero wtedy poznał. To była Żydówka z sąsiedniej ulicy z piątką dzieci. Uciekła z domu , bo ktoś ją ostrzegł,że hitlerowcy tej nocy planują wywózkę z naszej wsi. Tatuś zaprowadził ich do stodoły, poszedł obudzić rodziców, żeby wspólnie uradzić co z nimi zrobić. Dziadek i tatuś , mimo strachu i ogromnych obaw byli jednomyślni - ukryć. Najwięcej oporów miała babka, jak to kobieta i matka. Bała się o życie wszystkich domowników, o swoje dzieci, o to czy zdołają wykarmić dodatkowo jeszcze sześć osób.Nie wiem na jakich uczuciach zagrali jej dziadek i tatuś, ale w końcu się zgodziła.
Ponieważ zdawali sobie sprawę czym to grozi, tylko oni oni znali tą tajemnicę.Udało im się utrzymać przy życiu całą szóstkę. Po wyzwoleniu, przy pomocy rodziny tej pani ,cała rodzina wyjechała do NY i osiedlili się w Brooklynie.
Tyle moich skojarzeń:)
Ciekawa jestem waszych wspomnień. Czy znacie opowieści zasłyszane od dziadków, rodziców,znajomych czy krewnych?Może chcecie się nimi podzielić?
Ja żałuję,że za mało pytałam, ale najpierw bylam za mała, potem wyjechałam z domu a potem już nie było kogo pytać:(
Oj jak fajnie! Ja uwielbialam sluchac takie i inne rodzinne historie. Od zawsze intresowalam sie historia i jako dlugo jedynaczka wiele przebywalam w towarzystwie doroslych.
Dorotko to może sie podzielisz jakąś fajną historią:) Niekoniecznie muszą to być historie smutne, wesołe też są mile widziane i z czasów dawnych i mniej dawnych.
Oj znalazlo by sie: o ratowaniu wzajemnym w wojennej opresji gdy niemiecka czesc rodziny kryla polskich kuzynow partyzantow a na koniec wojny polscy kuzyni niemieckich uciekinierow... Gdy na Babcie lata cale czekal pewien Pan a Ona wrocila z rodzinne strony juz z mezem i coreczka myslac ze ON zginal...O Dziadku. NIedziadku ktory pol swiata przeszedl z armia Andersa a w domu po latach tulaczki zastal zone juz z innym Mezczyzna.. O drugiej Babci ktora miala dwie Macochy i 11 Rodzenstwa prawie same dziewczynki. O tym ze musiala isc pracowac do fabryki jak miala 12 lat... a jak miala 17 wyswataly ja swatki...
O ojcu ktorychyba rok dziecinstwa z nakazu "Partii" spedzil w domu dziecka zeby...go spolszczyc.
Oj bylo by opowiadania na cala zime :-))
a co zrobic jesli po śmierci wszystkich bliskich nagle dowiadujesz sie, że to nie było tak? Że skrzypek na dachu to był twój pradziadek?
A w historii rodziny były podobne opowiesci: o uciaczce, o wojnie o wspaniałych warszawiakach, którzy w 39roku przyjmowali uciekinierów, o hitlerowcach ostrzeliwujących kolumny uciekinierów, którzy kryli się w krzkach i maszerowali nocami, o Wilnie o wywózkach na Kołymę, o akcji Ostra Brama.do dziś mam list pradziadka pisany na papierze pakowym z Workuty.to największa relikwia rodzinna.I jakoś nie nienawidzę, nie potepiam. staram się zrozumieć. Zresztą dziadkowie opowiadali,że ci ich gnębiciele byli normalni,ludzcy, tylko okoliczności były nieludzkie.Oni wybaczyli, to czemu ja mam nie?Czasem tylko patrzę na te twarze z albumu w sepii i myslę, jakie to nasze życie jest trudne i ile wymaga rozumu i akceptacji....
Ja tez znam wiele z historii mojej rodziny po obu stronach i to wlasnie z takich opowiesci. Jako mala dziewczynka czesto chodzilam z babcia w odwiedziny do jej siostry. Oj co ja sie wtedy nastrzyglam uszami:))) Rodzice babci zmarli bardzo wczesnie, babcia miala wtedy 16 lat a jej siostra 18 i obie wyjechaly do Niemiec na zarobek, wiec tych opowiesci bylo dosc sporo. Nasluchalam sie wtedy glownie o zyciu w Niemczech, gdzie obie siostry poznaly swoich mezow i potem wrocily do Polski, babcia nie tylko z mezem, ale i z rocznym dzieckiem (moim wujkiem).
Ze strony Ojca najwiecej opowiesci znam od niego samego. Bardzo lubilam jezdzic z Ojcem na podkielecka wies, gdzie nawet autobus nie dojezdzal w tamtych czasach i trzeba bylo isc ok 6 kilometrow "na skroty" przez las. To wlasnie w czasie tych wedrowek Ojciec najwiecej opowiadal i droga robila sie krotsza a ja sluchalam i chlonelam jak gabka. Wiele, wiele lat pozniej w czasie mojej pierwszej wizyty w Polsce, kiedy moj Tato juz nie zyl, odwiedzilam jego rodzine. Zebrala sie na to spotkanie cala rodzina 4 pokolenia, a ja wyciagnelam najstarszego brata mojego Taty do drugiego pokoju "na spytki". Byl zaskoczony moja wiedza o roznych historiach i historyjkach rodzinnych. To wlasnie wtedy przy jego pomocy skompletowalam dane do mojego drzewa genealogicznego.
W rodzinnym domu mojego Ojca ukrywano przez jakis czas 15 letniego zydowskiego chlopca, ale potem poszedl z innymi do partyzantki i w sumie nikt nie wie jak sie potoczyly jego losy.
I na koniec powiem Wam, ze w kazdy wigilijny wieczor ja opowiadam te stare historie rodzinne mojemu synowi. Robie to juz od lat i chyba mu sie jeszcze nie znudzily skoro przypomina, zeby mu cos jeszcze opowiedziec.
Starsi ludzie to zywa historia tylko trzeba ich sluchac...
Własnie o to mi chodziło Luckystar,"Starsi ludzie to zywa historia tylko trzeba ich sluchac..."
Żałuję,że kiedy mogłam nie wyciągałam od jeszcze wtedy żyjących jak najwięcej informacji.W stosunku do moich braci i sióstr i tak mam więcej wiadomości.Oni w tamtych czasach mieli już swoje sprawy a ja najmłodsza, jeszcze trzymałam się mamusinej spódnicy i przesiadywałam w domu.
Również przekazuję te informacje swoim dzieciom, chcę im przyblizyć pradziadków, dziadków z mojej strony, bo niestety nie dane było im ich poznać.
wstęp przypomnial mi bardzo wstydliwy i przykry dla mnie temat.
moj dziadzius, czlowiek w podeszlym wieku(mial 70 lat jak ja sie urodzilam) zawsze mi mowil "za moich czasów jak bylem maly" i ja sie wtedy wyłączałam. wstydze sie tego niesamowicie, bo dziadek nie zyje od 9 lat a ja tak bardzo za nim tesknie,tak bardzo chcialabym wysluchac choc jednej z jego opowiesci.
do dzis mam łzy w oczach jak wspomne sobie o tym wspaniałym czlowieku ktory byl moim dziadkiem, jedynym człowieku jakiego znałam i o ktorym moge powiedziec: tak ten człowiek byl wspaniały! szkoda tylko ze doszło to do mnie jak Go zabrakło, szkoda ze wczesniej nie poswiecalam wiecej uwagi na jego opowiesci.
coprawda nigdy nie traktowalam dziadka tak jak traktuje ludzi starszych dzisiejsza młodziez, mialam zawsze do niegos szacunek, nigdy nie powiedzialam nic przykrego czy nie sprawilam mu przykrosci.tylko zawsze udawalam ze słucham dziadka opowiesci , ale mialam wtedy z 12 lat i fiu bździu(jak to mowil) w głowie,ale tak naprawde nigdy nie bralam tych jego historii sobie do serca a szkoda,mogly by mnie wiele nauczyc, bo mimo ze czasy inne człowiek człowiekiem zawsze pozostanie. tęsknie za dziadkiem bardzo.....
Olcia nie wstydź się:)) Tak naprawdę mało osób mając 12-15 lat a nawet więcej chce słuchac starych historii.Mam takie "zboczenie",ze lubilam i do tej pory lubię sluchać opowiesci "jak to panie drzewiej bywało":)) To cząstka naszej historii i to ta prawdziwa, bo opowiedziana przez ludzi, którzy to przeżyli.
Mój dziadek przed wojną mieszkał na Wołyniu, kiedy został powołany do carskiego wojska i już nadszedł dzień wyjazdu poszedł pożegnać sie ze swoim kolegą i przy okazji zobaczyć jego córkę która urodziła się kila dni wcześniej.
kiedy zobaczył malenstwo to pochylił sie nad kołyską i powiedział
- jak wrócę z wojska to się z tobą ożenię,
A do wojska wtedy poszedł na 25lat po 15 latach wrócił bo do domu bo wybuchła rewolucja.
Po powrocie został gajowym wybudował dom i ożenił się z córką kolegi, której obiecał ten ożenek czyli moją babką.
Wieś składała się z rodzin polskich i ukraińskich żyli ze sobą bardzo dobrze, dziadek był ojcem chrzestnym dzieci z połowy wsi polskich a i ukraińskich
bo dobrze było mieć znajomośći z gajowym, jego życie to przede wszystkim las codziennie zabierał ze sobą pajdę chleba i kawał słoniny i szedł do pracy, w rodzinie żądziła babka mimo młodego wieku to dziadek podporządkowł się jej no oprócz wypraw w las co było jego obowiązkiem ale i wielką przyjemnością. Rok poślubie na swiat przyszła moja Mama a po niej druga córka i pewnie nie było by o czym pisac gdyby nie wojna,zaraz przyszli rosjanie
i w styczniu 1940 roku cała rodzina zostala wywieziona na syberię.
Jechali przez miesiąc w bydlęcym wagonie co przystanek to z wagony wynoszono zmarłych , mój dziadek nic nie mówił całą podróż do nikogo się nie odzywał tylko siedział w końcie wagonu i nie mógł zrozumieć za co to go spotkało, że w życiu nikomu nic złego nie zrobił więc za co taka kara.
To że dojechali wszyscy na tą syberię to zasługa mojej babki,która starała się o to by było im ciepło, na każdym postoju latała po jedzenie i picie.
I tak po miesiącu przyjechali na jakąś stacje a z tamtąd saniami jeszcze cały dzień jechali na miejsce nowego życia.
Zamieszkali w drewnianych barakach po 4 rodziny w jednym i zostali skierowani do pracy przy wyrębie lasu.
Dziadek nie długo zmarł .
Została się babka sama z dwójką dzieci, w następnym dniu po pogrzebie przyszedł ruski żołnierz i wyzucił babkę z córkami z baraku bo nikt z rodziny nie był w pracy do nie ogrzewanego baraku bez okien i drzwi a była zima, i tak na następny dzień moja babka wraz z innymi męższczyznami pomaszerowała do pracy w w lesie z siekierą na plecach bo cóż mogła zrobić, jak mawiali nasi przyjaciele "nie rabotajesz nie kuszajesz.
Wiosną zmarła młodsza córka która utopiła się w przerębli, pochowała córkę i poszła do pracy , bo przecież to nie powód aby opuścić dzeń pracy.
W 45 roku sytuaja się zmieniła rosjanie trochę zmienili swój stosunek do wywiezionych i skoleii zaczeli zmuszac ludzi do zrzeczenia się obywatelstwa polskiego moja babka nie zgodziła się więc w 46 roku wróciła do Polski, babcia już dawno nie żyje nigdy jej nie znałem.
co za wspaniala historia. Dziekuje ze zechciales sie nia podzielic. Troche przypomina mi ona historie mojego Pradziadka i Prababki ze strony Mamy.
Dawno temu na Pomorzu mieszkala sobie wielodzie´tna chlopska rodziny. Po szabli byli ze szlachty ale ze dubr nie bylo ino pamiec i herb toc zyli jak ich chlopscy sasiedzi pod rzadami Bismarcka. Moj Pradziadek byl najmlodszym synem i jak to wtedy w zwyczaju bylo najstarszy Brat dostal Gospodarke po Ojcach a mlodsi Bracia (w tym moj Pradziadek) poszli w swiat szczescia szukac. Wies jak wies byla zasiedlona i przez Niemcow i przez Polakow ot po sadiedztwie mieszkali i nie wadzili sie a wrecz przeciwnie przyjaznili nawet.
Moj Pradziadek postanowil szczescia i dorobku szukac w Ameryce. Niedlugo przed wyjazdem u niemieckiego sasiada urodzila sie dziewczynka Sophia czyli Zofia dano jej na imie a sasiadow Polakow proszono na chrzest a przy okazji i zegnano 20-letniego Stasia bo kto wie kiedy wroci on i czy wroci z tej Ameryki?
"Wroce, wroce kupie gospodarke a Zosi nie wydawajcie - zostanie moja zona"
Jak powiedzial tak zrobil. Wrocil zaim ta wies ta dostala sie do korytarza. Wrocil z dolarami po 20 latach i kupil gospodartwo duze od innej niemieckiej rodziny ktora przeniosla sie do Niemiec. Ozenil sie z Zosia. Kochali sie bardzo i wiele dzieci im sie nadarzylo a moj Pradziad byl nawet Soltysem bo przeca czlek obyty byl. Trzema jezykami gadal, na kowalstwie sie znal a i hodowle medalowa koni i krow prowadzil. Medale wygrywajac na wystawach. W domu mowilo sie po polskiu ale i po niemiecku. Jeden syn zostal aptekarzem, drugi objal role, trzeci zginal...a i corki wyksztalcono na gospodynie donmowe, uczac szycia ale i haftu, serowarstwa i wszystkiego tego czego dziewczyny z tamtych czasow powinny sie nauczyc.
W wojne los ich nie oszczedzil ani niemieckie pokrewienstwo nic nie dalo. Synowie walczyli w AK i partyzantce, a ich kuzyni ze strony Matki w Wehrmachcie...Potem czyba w 1940 roku wyrzucono ich z gospodarki ktora przejeli Niemcy i wywieziono na roboty na Bawarie.Najpierw trafili do Dahau gdzie zostali internowani a potem skierowano do pracy. Rozdzielono: najmnlodszuy syn dostal sie do Bauera - Oprawcy. Reszta rodziny do Bauera ktorego synowie na wojnie zgineli o czym wiedzial tylko On zonie nie miowiac gdyz bal sie, ze z rozpaczy moglaby ofdebrac sobie zycie...
Polubil rodzine mego Pradziadka. Wspolnie pracowali w polu i obejsciu ale nikt ich nie gnebil, nie ponizal i nie bil. Nawet kobietom dawano lzejsza prace w obejsciu a moja Babcie ulubila sobie Gospodyni traktujac ja jak wlasny corke. Gospodarz slyszac u jakiego Bauera jest najmlodszy syn i wiedzac ze tam mu tylko smierc grozi wykupil go i przywozl ciezko pobitego do siebie czym zaskarbil sobie wdziecznosc rodziny mojej. Oj dobrze, bo gdy przyszli Amerykanie to Pradziadek najpierw ukryl z nim dobytek a potem ochronil od rozstrzelania i "Odhitleryzowania" zaswiadczajac prawde.
Bauerzy bardzo prosili by moi zostali u nich a chocby moja Babcia, Tlumaczyli ze w Polsce Rosjanie nie wiadomo co ich czeka jak wroca ale Pradziadek chcial na swoje - do domu. Tak wiec wszyscy wrocili prosto w ramiona represji bo "Niemce" . Udalo im sie mimo to pozostac i odzyskac gospodarke...
Obie historie piękne i Twoja Dorotko i Spajdemena. Moglabym słuchać takich opowieści pasjami:))Toż to żywa historia i dobrze,że nie umiera wraz z tymi, którzy to przeszli lecz pozostaje w pamięci dzieci i wnuków i mam nadzieje dalszych pokoleń.
Przeczytałam opowieść Spajdermena i zaszkliły mi się oczy. Wypisz, wymaluj historia mojej rodziny. Mój Dziadek i Babcia 10 lutego 1940 roku w środku nocy zostali wywiezieni na nieludzką ziemię wraz z dziesięciorgiem dzieci. Najstarsza córka miała wtedy 16 lat. Najmłodsze dziecko 2 miesiące. Moja Mama miała wtedy 6 lat. Tam zostali zmuszeni do wyrębu lasu. Mieszkali w barakach. Kiedyś, gdy z innymi Polakami zbuntował się, Rosjanie zrobili zebranie i pytali dlaczego nie chcą pracować. Dziadek odpowiedział, że płochije odżywienie. Wtedy usłyszał od brygadzisty, że on nie chocziet rabotat, bo "dumajet o Polsze, a jak czorna swinia nie uwidit nieba, tak on swojej Polszi nikagda nie uwidi". Gdy nastała amnestia Dziadek powiedział temu brygadziscie tak: "cziornaja swinia nieba nie uwidit nikagda, a ja uże swoju Polszu wiżu". Za jakiś czas zostali przetransportowani do Utzbekistanu a następnie na Ukrainę. Do Polski na Ziemie Zachodnie wróciła rodzina z czwórką dzieci. Reszta została pochowana na nieludzkiej ziemi. Dziadek zmarł w wieku 95 lat 10 lutego 1987 roku.
Ciekawe te wasze historie. Ja aż tak dokładnie nie znam, albo nie pamiętam opowieści z dzieciństwa. Zawsze lubiłam słuchać opowieści mojej babci ze strony mamy. Kiedy przyjeżdżała do nas, albo my do niej, zawsze ja i moje siostry prosiłyśmy ją, żeby nam opowiadała. Zwłaszcza o wojnie ciekawe historie opowiadała. Pracowała wtedy w szpitalu. Opowiadała, jak wychodziła na dach i trzymając się komina patrzyła, gdzie bomby spadają. Albo jak w szpitalu ukrywano rannych partyzantów, mówiąc Niemcom, że na tych salach chorzy na tyfus lub cholerę leżą. Opowiadała też o swoim dzieciństwie, ale to było tak dawno, że prawie nic nie pamiętam, a babcia niestety już 14 lat nie żyje. Wiele razy żałowałam, że nie zapisywałam historii, które nam opowiadała.