Jestem ciekawa czy byliście kiedyś świadkiem jakiegoś przykrego zdarzenia, które zmieniło Wasze życie?
Ja byłam, może nie świadkiem, ale uczestnikiem zdarzenia dość traumatycznego, jak dla mnie. Mialam 13 lat i spacerowałam z moją znajomą i jej córeczką. Córeczka miała jakieś pół roku, więc leżała w wózeczku. Po drodze zatrzymałyśmy się, bo koleżanka spotkała znajomą. Ja trzymałam wózek. Nagle rozległ się straszny hałas. Okazało się, ze spłoszyły się trzy konie prowadzone przez pijanego furmana. Zerwały się i zaczeły galopować prosto na nas! Pamiętam to jak dziś. Nie wiedziałam co zrobić. Kolezanka szybko złapała wózek i wprowadziła go na chodnik i "przytuliłyśmy" się do płotu. Konie biegły częściowo po drodze, częściowo po chodzniku, Przebiegły koło nas. Nic się nie stało. Do dziś nie wiem, jakim cudem one o nas nie zahaczyły. O ten wózek. Zatrzymały się dopiero jak wpadły na zaparkowany samochód. Na szczęście nie było w nim nikogo.
Od tego zdarzenia minęło 16 lat. Do dziś panicznie boję się koni. Jak mam wyminąć autem jadącą dorożkę czy coś podobnego to mi serce wali, jak młotem! Nie mówiąc o spoconych dłoniach i w ogóle. W życiu bym się nie zbliyła do konia. A są takie piękne.
Nie wiem, czy to kiedyś minie. Na razie strach nie minął.
Myślę jednak, że Twój syn z czasem nie bedzie tak bardzo przeżywał czyjegoś utonięcia. Nie jego to zdarzene bezpośrednio dotyczyło, więc bądź dobrej mysłi.
Pozdrawiam!
Wiesz Olu,az mi sie slabo zrobilo jak przeczytalam.Znam identyczny przypadek,z ta roznica ze ktos byl w aucie..w takim wypadku zginal 7 lat temu moj maz.Byl w aucie...Konie wyrwaly sie pijanemu facetowi....
Dziewczyny, a zwłaszcza Ty Skopolendro, nie chciałam obudzić aż tak złych wspomnień. Przepraszam, po prostu próbuję znalęźć jakieś rozwiązanie.
Almiro to juz nie jest dla mnie problem.Nie usypiam swoich wspomnien,nauczylam sie z nimi zyc.Niczego nie probuje zapomniec.Czas goi rany,no moze nie goi ale lekko je zasklepia.Twoj san napewno bardzo to przezyl ale napewno sobie z tym poradzi.Pamietam ze pierwsza smierc z jaka sie spotkalam w moim zyciu byla wielkim szokiem,to byla smierc mojego dziadka,mialam 9 lat.gdy mialam 27 lat zmarla moja babcia,po drodze ciocia.Ich odejscia byly wielkim zalem ale przyjmowane zupelnie inaczej,ze zrozumieniem,ze takie sa koleje losu.Wazne zeby Twoj syn mial teraz duzo zrozumienia od bliskich.
Jesteś mądrą i ciepłą dziewczynką Skopolendro. I Twój nick mnie nie zmylił:)
Dziękuje Ci za nadzieję, ale widzisz tym, który utonął był kolega mojego syna. A najgorsze w tym wszystkim to,że to on namówił go na ten wypad nad jezioro. Pojechali z jego starszym bratem, dorosłym już, ale jak widać na nic się to zdało.
Wiesz to calkiem zmienia charakter tego przezycia...poczucie winy i bezsilnosci z powodu tego co zaszlo moze w nim siedziec dlugo...jesli masz mozliwosc skorzystaj z psychologa.
Aniu, oczywiście byliśmy kilkakrotnie u psychologa,ale niezmiennie słyszeliśmy magiczne słowo "czas". I ten płynie,a nasze dziecko tak wcześniej skore do śmiechu zamyślone i nieobecne często. Czekamy
17 i chyba z tego powodu jest to trudniejsze.
To prawie dorosly chop...a myslalm,ze male dziecko....gryzie go poczucie winy, zdaj sie na czas...poza tym w tym wieku, wszyscy maja trudne zycie, nawet bez takich tragicznych przezyc...Dobrze byloby, zeby mial duzo zajec, jakis sport moze...
Swietny pomysł, ale niestety miłośnikiem sportu to on nie jest.Na szczęście chodzi na zajęcia teatralne i niedługo premiera,więc mam nadzieję,że to odwróci jego uwagę na dłużej. Ale mnie rozbawiłaś tym dorosłym chłopem:)
Jego zainteresowanie teatrem może świadczyć o wiekszej wrażliwości co może powodować dłuższy okres "rekonwalescencji". W tym przypadku to ważne aby o tym zdarzeniu zapomniało otoczenie, czyli aby o tym nie przypominać.
Jak nie jest chłopem dorosłym jak pewnie jest większy do Ciebie.
Hahahahah, no właśnie nie jest większy(jeszcze), ale to dlatego chyba,że ja wysoka dość jestem. Co do wrażliwości, masz rację. W domu juz od długiego czasu nie poruszamy tego tematu,żeby nie przywoływać demonów.
A moze trzeba rozmawiać - duszenie w sobie strachu, obaw nie jest dobre.
Nie każdy potrafi otworzyć się przed psychologiem -a domowa rozmowa, pozwalająca odczuć, że nie został sam z problemem, może przynieść ulgę.
Jeżeli idzie o tragiczne przeżycia - łatwiej mają dzieci - bo one zapominają, szczególnie, gdy zostaja przekonane, iż to nie była ich wina (bo często pozostawione sobie, bez rozmowy, żeby nie wywoływać smutnych wspomnień umacniają sie w przekonaniu o swojej winie). Może dlatego, że są świaddome znaczenia, skutków, konsekwencji.
nastolatkom i dorosłym jest trudniej...
W dzieciństwie spotkało mnie przykre zdarzenie. Ale z biegiem czasu zatarło się w pamięci, mogę o tym rozmawiać, choć pewnie ma jakiś wpływ na moją psychikę. Gdy spotkałam osobę, która podobne przeżycie miaął w wieku dorastania - nie potrafiła o tym rozmawiać, i na jej psychice wywarło to dużo większe wrażenie, dajace znać o sobie na codzień.
Ekkore, od tego wydarzenia minęło już kilka miesięcy i na początku oczywiście nikt z nas nie unikał tego tematu. Za każdym razem kiedy czuliśmy z mężem,że jest taka potrzeba rozmawialiśmy z nim. Z czasem jednak,odniosłam wrażenie,że rozmowa a nawet próba jej nawiązania kończy się nieprzespaną nocą i kolejnym roztrząsaniem tego w sobie przez Młodego, co odnosiło odwrotny skutek od zamierzonego. Po rozmowie z psychologiem i wspólnie z nim ustaliliśmy,że tak jak teraz będzie lepiej. Gdyby wykazywał chęć do rozmowy to jak najbardziej, w przeciwnym razie należy dać mu czas na uporanie się z tym samemu. Sama nie wiem co robić, bo ani jedna ani druga metoda nie przynosi pożadanych skutków.
Widzę, że wszystko sama bardzo mocno przezywasz - eh te mamusie synów... Jak pisałaś początkowo - to myśłałam, że mam do czynienia z max pięciolatkiem...
Ale nie wiem jakbyś chciała - nie weźmiesz ciężaru na siebie. Każde przykre zdarzenie każdy musi sam przetrawić - a każdy potrzebuje innej ilosci czasu. Ale czas zasklepia rany...
A wiesz,coś jest na rzeczy z tymi mamusiami-syneczków. Moja teściowa ma bzika na punkcie mojego męża, a swojego synusia. Ja bardzo chciałam mieć córkę,ale za trzy razy próbowałam i niestety moje córeczki są z "końcówką", obiecywałam sobie,że nie będę miała bzika jak teściowa.I co? Się nie da!
Kiedy zmarla moja babcia mialam 21 lat...potrzeba mi bylo 2 lat, zeby "dojsc do siebie" dopiero po tym czasie zaczelam swobodnie oddychac...
wydaje mi sie ze.:
Nie przywolywac sztucznie ale i nie unikac tematu (rozmowy pomygaja) nie musza byc to tylko rozmowy o tym wypadku moga byc i ogolne o winie, o tym czym jest los, smierc.
Nie wiem na ile okres zaloby jest u syna zakonczony i jakie mial mozliwosci w tym wzgledzie. Normlnie taki okres trwa przecietnie trzy lata i ma rozne etapy . Wiec moze jednaK psycholog ma racje a Wy widzacc smutek syna jestesceie zbyt niecierpliwi.
Najwazniejsze to po prostu przy nim byc i míec otwarte ucho, obserwowac.
Z moją kuzynką wybrałyśmy się po oranżdę jeszcze wtedy taką na wymienne butelki.Przeszłyśmy przez pasy ale ja zapomniałam zabrac jednej butelki.Kuzynka krzykneła na mnie to pędź po nią a ja bez zastanowienia obróciłam się na ''jednej nodze i wbiegłam na ulicę-usłszałam tylko -Hania uważaj -obudziłam się w szpitalu,mialam szczęście żyję.Potrącił mnie motocyklista.Upadając udrzyłam się mocno w głowę i straciłam przytomnośc.Wierzcie mi rzadko przechodzę ulicę bez pasów a jeżeli jest dalej sygnalizacja świetlna to wolę dojśc nawet do następnego skrzyżowania aby przejśc na zielonym.Mineło wiele lat a ja wciąż pamiętam ten wypadek.
Hanah, mam nadzieję,że skończy się to "tylko" urazem do wody.
Ja pamietam rowniez takie zdarzenie,bylam przypadkowym widzem tylko,ale wywarlo to na mnie duze wrazenie.Stalam na przystanku autobusowym,wracalam z pracy i czekalam na autobus.Po przeciwnej stronie byl sklep ogolno-spozywczy i dosc szeroka jezdnia z pasami oczywiscie.Ze sklepu po przeciwnej stronie wyszla kobieta w srednim wieku,mysle ,ze mieszkala po drugiej stronie ulicy i wyskoczyla po jakis produkt,ktorego jej zabraklo,bo nie miala ani torebki tylko trzymala w rece cos ,co przed chwilka kupila.Kobieta rozgalnela sie nic nie jechalo,wiec zaczela przechodzic na druga strone juz prawie byla przy chodniku miala doslownie zrobic dwa kroki,zeby znalezc sie na drugiej stronie,nagle zza zakretu wypadlo auto z piskiem opon,byl to mlody kierowca z dwoma mlodymi dziewczynami jako pasazerki,muzyka strasznie glosno grala w samochodzie ze bylo slychac na zewnatrz,chlopak nawet nie patrzyl na jezdnie tylko rozmawial z dziewczyna,uderzyl w kobiete tak mocno,ze ta poleciala do gory jak szmaciana lalka,to byly doslownie sekundy.Chlopak zahamowal,wyszedl z auta i zaczol krzyczec na kobiete,ale szybko sie zamknal jak widzial co zrobilTa usiadla na jezdni i tylko bylo widac jak jej sie leje krew z szyji,nosa i ust.Ktos zadzwonil po karetke ,ktora sie pojawila blyskawicznie tak jak i policja,Za rogiem jest szpital dlatego tak szybko przyjechali,kobieta dopoki siedziala byla w szoku,ale przytomna,jak jak polozyli stracila przytomnosc,a potem chyba i serce stanelo,bo zaczeli reanimacje recznie na ulicy,i pozniej wzieli ja do ambulansu nie przestajac reanimowac,nie wiem jak sie to skonczylo.
Ja po powrocie do domu nie moglam dojsc do siebie rece mi sie trzesly strasznie:Dlugo mialam uraz do przejsc na pasach,zawsze rozgladalm sie kilkakrotnie i choc widzialam auto z daleka czekalam az przejedzie.Kilka razy snil mi sie rowniez ten wypadek i ta kobieta.Na tym przejsciu chyba z rok czasu nie przechodzilam zawsze szlam dalej tam gdzie swiatla byly,niemal zawsze jak tak pozniej przechodzilam mialam ta kobiete przed oczami.
Przypomnial mi sie rowniez wypadek. Wracalismy motorem ze szpitala z resonansu, ktory zreszta wykazal, ze moj rak zaczal sobie postepowac dalej i musze miec nastepna operacje. Jechalismy w korku na dwupasmowej jezdni, wyprzedzajac ogromny turystyczny autokar. To wszystko tak bardzo szybko sie dzieje, ze mysla nie jest sie w stanie objac zdarzenia. Pamietam tylko, ogromne moje zdziwienie, "dlaczego jedziemy na jednym kole?" i czemu ten autokar jest tak blisko mnie? potem nagly ostry bol nogi, ale nie bylam w stanie zrozumiec dlaczego boli mnie noga? Okazalo sie, ze autokar przecial nam droge i zaczal nagle skrecac w lewo...polecielismy ok 10 metrow na przeciwlegla barierke, ja spadlam duzo wczesciej i nie moglam mowic, maz razem z motorem zostal na plocie...lezalam na goracym , topniejacym sie asfalcie, ktory parzyl swieze rany i nie wiedzialam co sie stalo...dlaczego nie moge nic powiedziec i tak bardzo mnie wszystko piecze, i dlacxzego tyle ludzi wokol mi sie przyglada? przyjechalo pogotowie i znalezlismy sie w szpitalu...maz sie szybko wykaraskal, ja przez 2 miesiace lezalam, a nastepne 2 chodzenie o kulach. Do dzisiaj kiedy jedziemy motorem (myslalm ze juz nie wsiade na motor...a jednak) boje sie paniczne duzych, szarych autokarow...
Anulka, to Ty też szczęściarą nie jesteś:( Współczuję z powodu raka i mam nadzieję,że już jest ok.
Mieszkam i mieszkalam zawsze nad morzem, wiec cale lata spedzalismy na plazy. Tak jak Twoj synek bylam swiadkiem utoniecia...mialam ok. 10 lat kapalismy sie z moim o 3 lata mlodszym kuzynem oczywiscie na plyciznie, obok nas "nurkowal" potezny i korpulentny mezczyzna...obserwowalismy go z kuzynem w odleglosci na wyciagniecie reki, i stwierdzilismy, ze bardzo dlugo potrafi wytrzymac pod woda....bylismy tylko dziecmi...potem przyszla duza fala i odwrocila tego czlowieka brzuchem do gory...byl juz zielony i caly spuchniety....bylismy przerazeni i przez dwa tygodnie nie chcielismy slyszec o morzu i plazy. Potem powoli wszystko wrocilo do normy. Kocham wode, kuzyn rowniez. Nauczylam sie plywac dosc pozno (27 lat) ale uwielbiam morze, jeziora i basen. Plywam 3 razy w tygodniu. mysle, ze nie pozostawil we mnie ten epizod zadnej traumy. Natomiast moich kilku przyjaciol, ktorzy sie topili, nie moga sie rozluznic w wodzie, nawet na plytkiej boja sie. Mam nadzieje, ze Twoje dziecko szybko o wszystkim zapomni.
Nie wiem, czy będzie ty wypowiedź na temat, ale zaryzykuję.
Od kiedy pamiętam, ogromny niepokój budziły we mnie wszelkie budowle/urządzenia wodne (śluzy, jazy, tratwy, wyciągarki, pomocne przy łączeniu drewna do spławiania). Długo nie wiedziałem, dlaczego. Aż pewnego razu tato, wspominając swoje dzieciństwo, opowiedział, że kiedyś bawił się z kolegami na belkach powiązanych w tratwy i spuszczonych już na wodę. Biegali po nich i skakali do wody. Tato kolejnym krokiem nie trafił na belkę, lecz przez odstęp między nimi dostał się do wody pod owe tratwy. Szanse wypłynięcia miał znikome, a jednak...
Nie wiem, czy jest jakieś naukowe/psychologiczne wyjaśnienie zawiązku moich lęków z ową wakacyjną przygodą taty. Osobiśnie wierzę, że jakiś związek jest. Na pocieszenie dodam, że mimo tego nauczyłem się pływać i nawet polubiłem samą wodę.
Trochę ontologiczna ta Twoja trauma, ale ja to rozumiem;) Myślę sobie,że to niekoniecznie powiązane z Twoim tatą-może to Twoje wspomnienia z poprzedniego wcielenia?:) Ale to już na inny wątek.
Ja kiedyś odebrałam męża z pracy i jechaliśmy z dziećmi do domu. Stojąc na skrzyżowaniu zauważyłam w lusterku pędzącego na mnie poloneza...walnął w nas bez hamowania i zatrzymałam się z 15 m. dalej....Dzieci z mężem zabrała karetka, a ja cała w nerwach załatwiałam sprawy z policją, holowaniem i zastępczym autem. Od razu tym autem pojechałam do szpitala po męża, do domu po rzeczy dla dzieci, które zostały w szpitalu i do wieczora bieganina. Następnego dnia rano nie byłam w stanie wstać z łóżka...nerwy puściły i karetka musiała przyjechać po mnie.
Długo nie jeździłam jako kierowca, a siedząc z boku wiecznie zaglądałam do lusterka bocznego...Stojąc w korku na światłach kolejny raz nerwowo spoglądałam w lusterko i zobaczyłam jak z daleka szybko zbliża się samochód...zdążyłam tylko krzyknąć i poczułam uderzenie z tyłu, a potem z przodu my wjechaliśmy w stojące auta (4 pod rząd). Całą naszą czwórkę karetki zabrały do trzech różnych szpitali. Ale pech chciał, że moja córka chorowała wtedy na raka i po paru tygodniach byłam zmuszona siąść za kierownicę.
Chodziłam do psychologa, bo łapałam się na tym, że pędziłam jak głupia uciekając przed jadącym za mną autem, a przecież ciągle pojawiałay się inne...
Po pół roku zachaczył nas naczepą tir na autostradzie...w karetce była ta sama ekipa co przy drugim wypadku, lekarka poznała nas po dzieciach... trafiliśmy do szpitali i leczymy się do dziś...samochód poszedł do kasacji.
Z psychologa zrezygnowałam, bo doszłam do wniosku, że muszę sama dać sobie z tym radę. Samochodem jeżdżę i ja i mąż i wozimy dzieci, nie zmieniłam specjalnie stylu jazdy, ale mam dziwne uczucie "gotowości" na drodze...Z góry planuję co zrobię w razie czego...Tego nie da się zaplanować, ale mam poczucie "zabezpieczenia psychicznego".
Lenka, tego już nawet pechem nazwać nie można!!!! Współczuję Ci bardzo
Lenko, ja powaznego wypadku samochodowego nie mialam, ale tak jak Ty teraz jezdze zawsze "gotowa" i wiem co dzieje sie z tylu i bokow samochodu...zawsze patrze na pobocze i czy ewentualnie jest gdzie "uciekac"
Żeby tak wszyscy jeździli...może by było mniej wypadków...
Użytkownik Almira napisał w wiadomości:
> Jestem ciekawa czy byliście kiedyś świadkiem jakiegoś przykrego zdarzenia,
> które zmieniło Wasze życie?
> Pytam, bo mój synuś w tegoroczne wakacje widział utonięcie i mam
> wrażenie i nie tylko ja zresztą,że od tej chwili bardzo się zmienił.
> Psycholog twierdzi,że z czasem to wrażenie w nim zmaleje i wszystko
> wróci do normy. Nie jestem tego taka pewna jednak. Może to zależy od
> wrażliwości, wieku? Sama nie wiem.... Czy Wy zapomnieliście? Jeśli tak, to
> po jakim czasie?
Psycholog ma rację...u młodego człowieka w miarę rozwoju osobowości zanika wstrząs doznany w przeszłości (jeśli nie dotyczy jego najbliższych). Twoja rola w tym aby go przekonywać, że tak niestety musiało być i nie można tego odwrócić...Podbudowywać i jednocześnie uświadamiać, że życie musi się toczyć dalej.. Najlepiej starać się przekonać go, że są inne równie ważne sprawy...pomóc otrząsnąć się z wstrząsu, którego doznał.
Bahus
Almira, bardzo wam wspolczuje.
17 lat to bardzo ciezki wiek. Syn juz nie jest dzieckiem...prawie doroslym mezczyzna...a jednak czasami dzieckiem...
Osoba w tym wieku jest na poszukiwaniu samego siebie i w pewnym sensie musimy ja zostawic zdana na siebie, ale zarowno musimy czuwac i byc przystania na oceanie i w odpowiednim momencie reagowac. Nie jest to latwe dla rodzicow.
Nie jestem psychologiem, ale jestem matka 18-letniego syna i teraz sie zastanawiam co ja bym w takiej sytuacji zrobila.
Ja bym jednak szukala rozmowy. Moj syn jest raczej skryty, ale bardzo czesto jak siedzimy wieczorami sami w pokoju, potrafimy prowadzic baaardzo dlugie rozmowy. Jezeli widze, ze mu cos lezy na sercu (matka od razu zauwazy:)) czekam wlasnie na taki moment, wtedy opowiada mi wszystko.
Moze tez macie takie momenty. Rozmowy o jego przezyciach dnia, problemach, radosciach a takze otwarcie jak daje sobie rade z ta sytuacja.
Mozecie wtedy wspolnie poszukac jakies hobby zajecie, ktore sprawialo by mu przyjemnosc...
Nie zostawilabym go samego :)
Pozdrawiam was serdecznie:)
Sanello dziękuję Ci i Wam wszystkim za wsparcie:)