U mnie to był kompot wiśniowo - grzybowy :). Mieliśmy remont kuchni i pokoju. Był u nas szwagier z synem , obiadek podgotowany dnia poprzedniego. Trzeba było zrobić coś do picia, a że zamrażara pełna wyciągnęłam worek wiśni i worek jak mi się wydawało śliwek. Kompot miał trochę dziwny smak ale wcale nie taki zły. Podałam do stołu, pili i nikt się nie zorientował . Tylko dla mnie te śliwki w garnku dziwnie wyglądały. Jak się potem przyjrzeliśmy nie były to śliwki a zamrożone grzybki.
Wszyscy chyba znają ciasteczka LU - takie ciastka z duzą ilością rodzynek, orzechów , z czekoladą , karmelem i co najważniejsze bazą jest nie mąka a płatki owsiane. Smaczne trocinki. Moja rodzina je bardzo lubi. Dostałam przepis na ciasteczka LU i namieszałam od razu potrójna porcję ciasta . W pewnym momencie mieszania coś zaczęło się w tym cieście ruszać. No cóż mole jedzą wszystko co dopiero płatki owsiane. Konsternacja i chwila zastanowienia - jak sie nie przyznam nikt nawet się o tym nie dowie. Przyznałam się . Ciastka i tak zostały upieczone . Były tak smaczne, że nikt nie pomyślał o molach.
A u mnie to kawa z octem . Przyjechał kuzyn z rodzinką i oczywiście piliśmy kawkę . Dwie godziny wcześniej gotowałam wodę z octem w czajniku ( jako odkamieniacz ) i niestety zapomniałam wylać .Woda się zagotowała , kawusię zaparzyłam i zasiedliśmy do stołu .Kuzyn kawkę posłodził , zamieszał i spróbował po czym .... jak gdyby nigdy nic odstawił kubek . Ipewnie gdyby nie to , że ja też piłam kawę to chyba wypiłby całą i nic nie powiedział. Całą sytuację obruciliśmy w żart a ja obiecałam ,że na następną jego wizytę sprawdzę zawartość czajnika przed gotowaniem .
Ja w czasie pierwszej ciazy mialam apetyt na kompot z gruszek. Ugotowalam go sobie dzien wczesniej i nastepnego dnia rano przelalam do butelki zeby zabrac do pracy. W pracy zabralam sie za picie ale jakos mi nie podchodzil. Cos mi w nim nie smakowalo. Pomyslalam, ze pewnie przez noc szlag go trafil - bylo lato wiec mogl skisnac. Po jakims czasie cos mi sie przypomnialo, ze gotowalam w duzym garnku a nalewalam z malego. zatem co nalalam? Okazalo sie ze wczesniej maz gotowal parowki ale wody po nich nie wylal. No i wyjasnilo sie co wzielam do pracy. Kompot zostal w domu, w innym garnku a ja mialam w butelce wode po parowkach;)))
nie tak dawno..bo wczoraj..
wcześniej "odkamieniałam" czajnik octem..i se stał..
w międzyczasie dusił mi się już pyszniutki gulasz w ciemnym miodowym sosie..
no i...w gulaszu zredukowała się woda..dolałam.. z czajnika..ja pierdziu! ale byłam zła!
Wygotowałam szybko,żeby jak najszybciej wyparowało,dolałam kranówy do tego sosu..i redukowałam jeszcze 2 h..
mięsko było pyszniutkie,,smak niczego sobie..młoda się sie skapnęła..a wybredna jest:)..a może juz tak zgłodniała..:)))
Podczas buszowania po WŻ w trakcie gotowania ..przez ponad 2 lata,
pozbyłam się 2 garnków, patelni i przyjarałam kilka obiadów..
a w szczególności makarony rozgotowywały mi się nagminnie i urastały gigantyczne w tym garnku..:)
Mąż od czasu do czasu wyjeżdża i kiedy wraca - przygotowuję mu jakiś ulubiony przysmak.
Któregoś razu poprosił mnie o galaretę.
Pełna zapału i radości z faktu, że się niebawem zobaczymy, wzięłam się do pracy.
Po kilku godzinach gotowania golonki i nóżek z warzywami... odcedziłam zawartość przez sito, wylewając oczywiście wywar do zlewu.
Aż krzyknęłam, gdy doszło do mnie, że właśnie wylewam to, co najważniejsze..
Kilka lat temu dla 'proszonych gości' piekłam szarlotkę, z takiego ucieranego ciasta. Postanowiłam od razu zrobić z podwójnej porcji. Po wyciągnięciu z piekarnika, trochę byłam zdziwiona, że zupełnie nie urosło, ale upieczone było, więc stwierdziłam, że to wina zbyt soczystych jabłek. Gorące ciasto obficie posypałam cukrem pudrem i odstawiłam. Przyjechali goście, przyszła kolej na szarlotkę, dodatkowo każdą porcję ozdobiłam bitą śmietaną... no i czekałam na 'ochy' i 'achy', a tu miny gości jakieś nietęgie. Spróbowałam i okazało się, że zamiast proszku do pieczenia użyłam kwasku cytrynowego, a całość opruszyłam mąką ziemniaczaną. Nie było to pokazowe ciasto!
pod koniec lutego (wiele lat temu) przyjechalismy do Kanady,
w kwietniu sa meza urodziny (tu swietuje sie uroczyscie urodziny), zaprosilismy 2 kolegow meza z zonami + niemowle i babcia z Polski,
przyszla kolej na tort , bylam taka dumna, wygladal pieknie, nagle widze miny naszych gosci...
tego nie dalo sie przelknac...
najpierw myslalam, ze zamiast cukru dalam sol, ale po sprawdzeniu lodowki okazalo sie, ze kupilam maslo solone,
Na wigilię robiłam barszcz czerwony. Dostałam od tsaty zakwas własnej roboty w słoiku. miałam też własne produkty potrzebne na barszcz. Kiedy chciałam wlać ten zakwas skosztowałam go i smakował okropnie. Uznałam że wszystko w nim czuję tylko nie buraczki więc go nie wlałam. Xakwas tacie oddałam a on w domu skosztował i okazało się, że to sok z czarnej pożeczki a nie z buraczków. miałam szczęście bo go nie wlałam. wpadki nie miałam ale mało brakowało. Zrobiłam tez mamie kiedyś herbatę która miała smak kiełbasy czy parówki. Pewnie garnek był nie domyty. Jednego razu zrobiłam sobie herbatę. Miała pkropny smak. Dzień wcześniej mąż coś grzebał przy filtrze do wody więc myslałam, że coś źle zrobił. On postanowił sprawzić dlaczego ta herbata jest tak okropna. Filtr okazał się ok. W czajniku w którym gotowałam wodę ugotowały się 3 mrówki bo miałam plagę i dlatego ta herbata była okropna. Mąż swoją wylał a ja mimo okropnego smaku i wiedzy dlaczego tak jest jednak ja wypiłam.
sok z czarnej pożeczki smakował okropnie?
Po 1 nie lubię soku z czarnej pożeczki.
Po 2 kupki smakowe były nastawione na kiszony barszcz więc spotęgowało okropność
Miałam kilka wpadek:) cynamon zamiast papryki do mięsa, cukier do ziemniaków,cały proszek do pieczenia do sera białego,a myślałam że to cukier waniliowy:)
Cynamon do mięs pasuje w małych ilościach. Ale wyobraź sobie jak moja mama zrobiła bratu ryż z jabłkiem na słodko i zamiast cynamonu nasypała ostrej papryki. Najlepsze jest to, że prawie wszystko zjadł zanim ktoś się zorientował, że się dziwnie krzywi
Raz w życiu udało mi się upiec słony sernik.Zawsze do ubijania piany dodawałam szczyptę soli,nie wiem,może ta szczypta była za duża,albo posoliłam dwa razy.Smak soli był mocno wyczuwalny.Od czasu ubijam pianę bez soli.
Wpadki? miałam w życiu kilka, ostatnia dziś...w jednym garnku przygotowany sok z porzeczki czerwonej na galaretkę, w drugim zaś czarna porzeczka z dodatkami jiż na keczup. I co? zamiast dodać cukier do soku z czerwonek /na galaretkę/, sypnęłam po raz drugi do keczupu. Nie wiem co z tego będzie????
To może nie moja wpadka ale koleżanki z pracy, którą wspominamy już ładnych kilka może kilkanaście lat.Otóż owa koleżanka mówiła zawsze że nie ma daru do pieczenia ciast, robiła pycha mięska pieczenie czy pierogi ale do ciast noga. Jedna ze starszych koleżanek koniecznie postanowiła nauczyć ją piec biszkopt z bitą śmietaną i truskawkami (akurat był sezon). Przepis napisała dokładnie punkt po punkcie jak dla początkującej kucharki, w przepisie stało żeby słodką śmietanę dośc mocno schłodzić w lodówce. Więc "młoda kucharka" przelała zakupioną smietanę do słoika po majonezie i wstawiła do schłodzenia. Kiedy już upiekła i wystudziła biszkopt (który podobno nie dość że nieźle przypaliła to jeszcze opadł niziutko) wzieła się za ubijanie śmietany. Wyjęła z lodówki słoik po majonezie i zaczeła ubijać mikserem, masa nic a nic nie chciała rosnąć hm a kiedy dolała żelatyny to po prostu się wszystko zwarzyło. Spróbowała całości i .... no właśnie, zamiast wystudzonej śmietany nasza 'kuchareczka" ubijała majonez kielecki (pomyliła słoiki w lodówce). Kiedy nam to opowiadała to wszystkie lałyśmy ze śmiechu i ta wpadka kulinarna jest naszym wspomnieniowym dowcipem a koleżanka kuchareczka zapowiedziała,że już nigdy w życiu nie weźmie się za żadne ciasto i słowa dotrzymała
Mi się zdarzyło ubić śmietanę ale zamiast bitej śmietany wyszło słodkie masełko
A ja kiedyś będąc z wizytą u kuzyna mojego męża zostałam poproszona o zrobienie kawy dla ok 6 osób. Wszyscy byli zajęci przygotowywaniem się do ślubu i wesela tego kuzyna. Kawe oczywiście zrobiłam. Poprosili równiez bym każdemu posłodziła po 2 łyżeczki. No i wsypałam... ale zamiast cukru to sól. Alez mi było głupio. :/ Pojemniki na cukier i sól były wręcz identyczne a stały w innych szawkach. Prawdę mówiąc u mnie w domu nigdy w pojemniku z solą nie było łyżeczki więc kiedy takową zobaczyłam u kuzyna od razu stwierdziłam, że to musi byc cukier. Kawę musiałam robić po raz drugi ...
U mnie w soli jest łyżeczka a jak jestem w obcym domu to kosztuję czy to sół czy cukier.
Ja miałam odwrotny przypadek. miałam swojską śmietanę i chciałam zrobić z niej masło. Namęczyłam sie okropnie i wyszła mi bita smietana, której nie potrzebowałam i niestety musiałam wyrzucić chociaż nie lubię marnować jedzenia.
Użytkownik as napisał w wiadomości:
> Ja miałam odwrotny przypadek. miałam swojską śmietanę i chciałam zrobić z niej
> masło. Namęczyłam sie okropnie i wyszła mi bita smietana, której nie
> potrzebowałam i niestety musiałam wyrzucić chociaż nie lubię marnować
> jedzenia.
chyba na odwrót , chciałaś bitą smietane:)) bo jak za długo ubijałaś to wtedy wyszło ci masło
chciałam masło a wyszła bita śmietana. Nie miałam juz siły dłużej ubijać i poddałam się.
Mnie ostatnio zwarzyła się śmietana 30% Łaciata
Po zakupie schładzałam ją kilka godzin (może za krótko, zwykle stosuję zasadę - doba od momentu zakupu w lodówce!), a potem ubijałam na małych obrotach, następnie na większych - porozwarstwiało się, pogrudkowało, na jkoniec zwarzyło. Termin ważności był dobry.
Prawdę mówiąc pierwszy raz coś takiego mi się przytafiło, ale też nigdy nie kupowała kremówki Łaciata - zawsze Maćkowy lub Łowicz. Maćkowy jest delikatna i lekka, Łowicza ciężka, kremowa. Obie świetne, do wyboru do koloru, w zależności od zastosowania :)
Wiosną szykowałam przyjęcie na przyjazd rodziców i siostry z mężem i m.in. piekłam ciasto czekoladowe z wiśniami ze spirytusu przekładane bitą śmietaną i posmarkane polewą ( dla dekoracji ).
Ciasto upieczone i wieczorem brałam się za ubijanie śmietany i o zgrozo zaczęłam ubijać masło. Dorwałam się do internetu szukając ratunku, bo godzina późna i nawet gotowca w torebce nie kupię, a nie mogę też wyrzucić dobrego masełka i postanowiłam zrobić z niego krem budyniowy. Ugotowałam budyń, ostudziłam i dawaj dodawać do masła coraz bardziej dumna ze swojego dzieła i gospodarności...aż nagle mi się zważyło ! Ręce mi opadły, ale zawzięłam się, znowu do internetu i wyczytałam, że można taki krem podgrzać w ciepłej kąpieli. Zrobiłam to oczywiście, ale był bardzo wodnisty, więc wpadłam na pomysł żeby dodać do niego żelatyny i na ciasto !
Prawie 5 godzin męczyłam się przez śmietanę ( do 3-ciej w nocy), wyceniając moją roboczo-godzinę ciasto było na wagę złota ! Ale rano rodzinka nie mogła się nachwalić, do dziś wspominają mój krem, którego już chyba nie powtórzę.
Zdarzyło mi się i przesolić, i nie do solić.. przesłodzić i nie dosłodzić... przypikancić...
Zdarzyło mi się zapomnieć o jajkach do mielonych...
Ale kiedys luby z tatą wybierali się do lasu- dostali asygnatę od lesniczego na wycięcie brzeziny ( była nam potrzebna do stroików). Pogoda byłą nie za bardzo- deszczowa jesień... Chcialam moim chłopakom trochę jakoś ocieplić pracę w lesie.. zrobiłam pyszne kanapki i chciałam zrobic im wspaniałą rozgrzewającą herbatę do termosu :) No i starałam się... dałam miód, cytrynę... Potem mi luby mówi- tata jak sie napił tej herbaty to powiedział- ty to robisz słabą herbatę, ale Aga to już całkiem przesadza...
Okazało się, ze - owszem- dałam miod i cytrynę... ale zapomniałam dać herbatę... I moje chłopaki piły gorącą posłodzoną wodę z cytryną...
Hi hi hi ... miałam podobnie w czasie epizodu z kelnerowaniem :)
Klient zamówił herbatę , którą natychmiast mu przyniosłam . A on na mnie dziwnie zerka ... Pomyślałam , że podrywacz i ofuknęłam go wzrokiem . Zląkł się nieco . Po jakimś czasie znowu zerka ... Wreszcie spiął się w sobie i wydukał : " a gdzie herbata właściwa ? "
Od tamtego zdarzenia , gdy jakiś klient dziwnie patrzył , pytałam najpierw czy wszystko w porządku ;))))
Ja co prawda nie kelnerowałam zawodowo, ale kiedyś, jak byliśmy w moim kiedyś ukochanym Łącku, to tam szef kuchni czasem pozwalał mi gotowac dla gości ( na zawsze kawałek mojego serca już nalezy do niego za to, hi)
No i kiedyś tak się złożyło, ze on został sam na kuchni, na barze i na kelnerowaniu ( zbieg okoliczności- szef w sądzie, kelnerki na zakończeniu roku szkolnego... no tak wyszło...:) ) Przyjechaliśmu z pracy i ów szef przyleciał do nas do pokoju i mówi- agusia- biegusiem- do pierogów, hi).. no to Agusia biegiem do kuchni- po drodze założyłą fartuch.. ale szef mówi- Agusia- otrzep się z mąki ... i do klienta...
Siedmiu Amerykańców przyjechało i chciało zakosztowąc polskiej kuchni :)- barszczyk z uszkami, ruskie pierogi, placek po węgiersku...knajpa miała w szyldzie żywienie naturalną żywnością... więc wszystko było robione na życzenie klienta :)- żadnego mrożenia- więc 5 porcji pierogów robilismy na świeżo( 60 sztuk) plus uszka plus barszcz plus placki plus schabowe...
32 minuty :)
Włosy miałam mokre zupełnie, po plecach mi ciekło...
Sztućce rzuciłąm na stół grupowo :D Amerykańce się śmiały, hi myśleli moze , ze to taki folklor ludowy :D
Tak nawiasem- tamtego " mojego" Łącka już nie ma... knajpa dalej jest, ale nie ma już ziemniaków z własnego pola,jajek od własnych kur, smietany i twarogu z własnego inwentarza, kiszenia kapusty i ogórków- we własnym zakresie, mrożą teraz pierogi...eh
Takich restauracji czy barów, to baaaardzo brak. Pewnie nieopłacalne są. A może nie? Może tylko więcej trzeba się napracować...?
Wspominając o herbacie przypomniałyście mi coś. Kiedyś jadąc z Połówkiem nad morze w zimowy dzionek zrobiłam wielki termos gorącej herbaty z cytryną. Zapomniałam jednak, że przy termosach z pompką trzeba odcedzić fusy. Zapchała się owa pompka a ja jak ostatnia guła wmawiałam lubemu, że termos jest do kitu :-)
Jak gość przychodzi do restauracji to chce być szybko obsłużony. Czekała byś 30 min na obiad bo ja nie.
My kiedyś czekaliśmy 40 min na grzanke ze smalcem :)
Już miałam zadzwonić po pizzę na telefon z dowozem do knajpy, hi...
Szybko to jesteś obsłużona w Mc Donaldzie :)
Normalny czas oczekiwania na posiłek w restauracji- to jakies 20 min...
Uważam, ze mieliśmy rekordowy czas....
Ja się z Tobą As nie zgodzę. Chodzimy dosyć często z mężusiem i znajomymi do naszej ulubionej restauracji. Zamawiamy zawsze jakieś sałatki, zupki, pizze itp. Na same sałatki czekamy z 10 min. Ani mnie to nie dziwi, ani nie wkurza, przynajmniej wiem, że ta sałatka nie leżała już od wczoraj naszykowana. Jak chcę coś szybko zjeść to tak jak pisze Agik, idę do McDonalds'a lub innego fast fooda. Jak chcę dobrze i smacznie zjeść to wiem, że muszę poczekać.
Oczywiście, że bym czekała. Nie zawsze, ale bywa, że zasada "szybkiej obsługi klienta" przekłada się na podgrzewaniu gotowców zamiast przygotowywania jedzenia ze świeżych produktów.
Oj tak... pamiętam okupację autokaru( łacznie z wywieszeniem postulatów) gdzieś w Bieszczadach bo zachciało nam sie gorącego posiłku a kadra profesorska odmówiła wstępu do restaracji jedynej w miejscowości, tłumaczać się oczywiście naszym dobrem. Po wzbudzeniu niemałej sensacji, a były to lata jeszcze osiemdziesiąte pozwolono nam zagościć w owej restauracji. Po długim czasie wyszliśmy skruszeni, pokornie sciągając z szyb autokaru szczytne postulaty.Do konca praktyki zawierzaliśmy wyższej kadrze w wyborze miejsc konsupcji ciepłego posiłku.
Pamiętam też restaurację w Sudetach, gdzie ponad godzinę czekalismy na jedyną podawaną o tej porze zupę z torebki. Inne stoliki bylay załatwiane szybciej, mimo,że nie podawano im jedynie dostępnego dania...
Ale też nigdy nie zapomnę racuchów w restauracji w Szczawie.....kolejnym pokoleniom przekazywało się, zamawiaj wszystko, tylko nie racuchy :)Mam nadzieję,że nadal podają te same, przesmażone w starym tłuszczu po frytkach.
Super jedzonko było w Karczmie w Kaminicy, w Łącku nie próbowaliśmy niczego, Agik nie gniewaj się ale mieszkańcy ostrzegali nas przed spożywaniem czegokolwiek tam ( oprócz śliwowicy :) ) Najpiękniejszy czas spędziłam właśnie w Szczawie, mam niesamowity sentyment do tego miesjca. Tam poznałam swojego męża, mimo,że codziennie mijaliśmy się w instytucie. Mimo,że od x lat zameldowana jestem w domu sąsiadującym z domem w którym urodziła się moja mama.
Hi
Nas ostrzegano, zebyśmy broń boże nie próbowali niczego w Szczawie, a już pod żadnym pozorem w Kamienicy ( no chyba że śliwowica, ale z łacka ) :D... i że w razie najgorszej konieczności no to cos ... ewentualnie w Naszacowicach, albo w Starym Sączu...
Następnym razem nieodzownie zatrzymamy się w Szczawie, a póxniej w Kamienicy... tym bardziej, ze "mojego" Łącka już nie ma...
Sprawdzę w najbliższym czasie ile zmian w Łącku, wybieram sie bowiem odwiedzić starych przyjaciół w Szczawie.
Donoszę,że juz nie mozna skosztować w Szczawie osławionych racuchów. Póki co pomieszczenia restauracji świecą pustkami, a i sklep zmieniony w delikatesy. Eh wszystko się zmienia....
Smakosiu
Takich miejsc jest rzeczywiście mało... Nakład pracy- ogromny, dużo razy zdarzało się tak, ze np klient nie dostał barszczyku, bo już się skończył, w takich sytuacjach ratowałby np gotowy koncentrat, ale szefowa nie zgadzała się na żadne pólprodukty gotowe w kuchni.
A z tymi pierogami- to faktycznie, jak przyszło 10 osób i wszystkie chciałay pierogi- to to trochę trwało, natomiast zrobienie jednej porcji pierogów- to króciutko- nawet woda nie zdążyła zawrzeć, a już pierogi były gotowe...
Nawet biorac pod uwagę, ze wszystko trzeba było robic od podstaw- łącznie z zagniataniem ciasta.
Oj szkoda, że w moim mieście nie ma takiej restauracji gdzie szefowa nie pozwoli podać barszczu z torebki. A swoją drogą podziwiam Cię za te 32 minuty. Ja bym na bank nie dała rady. Mistrzostwo świata jak dla mnie :-)
Ja pamiętam jak spełnbił mi się koszmar restauratora ;) Przyjechała do nas wycieczka jakiś starszych ludzi, cały autokar, a ja sam na kuchni.... Udało mi się obsłużyć ok 40 gości w niecałą godzinę!!! A nie było to tylko odgrzewanie gotowych dań (poza zupami i daniami typu gulasz wołowy lub zrazy.....) Ale później trzeba było wszystkiego dorabiać... Nigdy tego nie zapmne.....
Fajne mamy te nasze polskie specjały :
ruskie pierogi , placek po węgiersku ... można jeszcze dodać rybę po grecku , fasolkę po bretońsku i golonkę po bawarsku ;)))
To dopiero jest folklor !!
Kocham to !! :)
To ja dodam śledzie po japońsku,pieczeń rzymską,schab po zydowsku i tatar :)
barszcz ukraiński ja dołożę do tych polskich dań.
.Zdarzyło mi się zapomnieć o jajkach do
> mielonych...
Ja do mielonych nigdy nie dodaję jajka i zawsze wychodzą .
Mi tez sie cos przypomnialo. Jak uczylam sie w technikum gastropnomicznym to praktyki mielismy nad morzem w wakacji w osrodku wypoczynkowym. I pierwszego dnia praktyk ja bylam kelnerka. Poprzednia grupa postanowila nam zrobic kawal i wymieszala we wszystkich cukiernicach cukier z sola a my niczego nie swiadomi podalismy to gosciom na sniadanie do herbaty. Afera byla nie do opisania bo wszyscy przychodzili z pretensjami ze maja herbate slona
Moja wpadka związana jest z ogorkami kiszonymi. Kilka lat temu , jako niedoświadczona gospodyni (he, he ,he minęło parę lat a pewnie dalej nią jestem) postanowiłam zrobić zapas ogorków na zimę, wypytałam bardziej doświadczoną koleżankę i dowiedziałam się, że ogórki należy zagotować aby nie były za kwaśne. Tak też zrobiłam, ale natychmiast po zapakowaniu ogórków do słoików - nie pozwoliłam im ukisić się. Byłam bardzo zdziwiona, że wszystkie się zepsuły. To zdarzenie skutecznie zniechęciło mnie do robienia wszelkich przetworów na kilka ładnych lat.
Jako młoda gosposia chciałam zrobić na imprezęcoś nowego.Korzystałam z przepisów PODADNIKA DOMOWEGO(wż jeszcze nie było,a o internecie to tylko się słyszało)...Zrobiłam Indyka z owocami w galarecie tzn.pierś z indyka wpierw upieczona potem pokrojona w grube plastry ok 1 cm i obłożona owocami:anasas,brzoskwinia kiwi i zalana galaretą zrobioną na bazie bulionu.A że mój ślubny nie za bardzo za wynalazkami kulinarnymi to postanowiłam z owoców użyć winogron.Z 2-letnią wówczas córeczką robiłam zakupy.Kupując winogron(a był tylko czerwony)zapytałam czy "nie chcesz poniamniać?"-"nie ciem!!!-odkrzyknęła(a lubiła winogron ale ten zielony).Nie to nie....Kupiłam tyle ile do indyka i po problemie...Zrobiłam wspaniałego indyka z winogronami 2 duże półmiski,a wyglądało,aż dech w piersiach zapierało!!!!-po prostu cudnie -byłam z siebie dumna.Ale dech w piersiach mi zaparło na drugi dzień...............jeszcze bardziej.....gdy z górnej półki zdjęłam półmisek a na nim.....nie było ani jednego winogrona........ani półówki(bo były połowione ze względu na wielkość)...........Półmisek mało mi z rąk nie wypadł.....Kasiu!!!!!!!!!!!!!!!!!!a mówiłaś,że nie chcesz.....!!!!!-ale tes som doble te winoglona....-odpowiedział potulnie Kasia.....Ręce mi opadły....Wsiadłam w samochód i z piskiem opon pognałam do miasta(kto widział pisk opon w 126 p????) i na szczęście kupiłam ten nieszczęsny winogron....W domu go szybko umyłm pokroiłam na pół powtykałam w "dziurki" po wczorajszym i zalałam gotowym bulionem z kostki+ żelatyna.......UFFFFFF!!!!!!Goście za stołem a ja schładzam w zamrażarce swe wystawne danie...ale było super smaczne i super ubaw z zaistniałej sytuacji mieliśmy a Kasia do dziś jest dumna że była najważniejsza w tym dniu i jej mama to nie pierdoła.Wspominamy to wielokrotnie i zawsze się śmiejemy....
Mnie tez sie przytrafialy ziemniaczna wpadki... trzy... :)) to bylo dawno temu, bylam w podstawowce jeszcze, mama chciala mnie zachecic do prac domowych, jakos delikatnie, wiec zaczela od ziemniakow- mialam obrac.. na obiad... Obralam, wstawilam do garnka i tak sobie przelezaly pol dnia..oczywiscie, jak rodzice wrocili do domu- ziemniaki byly czarne i nie nadawaly sie do niczego.. Mamunia mnie wyedukowala, ze ziamniaki trzyma sie w wodzie.. wiec nastepnym razem, pomna rad mamuni, ugotowalam ziemniaczki, a jak sie ugotowaly, to po prostu wylaczylam gaz... i tak sobie czekaly w wodzie na powrot rodzinki ;))) znow gar ziemniakow do kosza... A kolejnym razem.. juz chyba troche starsza bylam, postanowilam zrobic placki ziemniaczane- wielkie mi halo- ziemniaki zmielic, jajko, cebula , maka i troche przypraw... no to ugotowalam zimniaki.....;p;p cala reszte zrobilam jak trzeba- tylko sie dziwilam troche, ze sie dziwnie smaza...:)) mysle sobie- pierwszy zawsze jakos dziwnie wychodzi- ale kolejne juz powinny smazyc sie normalnie...hehe.. po 3 porcji zrezygnowalam- a tata po powrocie do domu zrobil pikantne kluseczki ;)))
Tera zna obiad w moim domu jada sie glownie ryz ;DDDD
Był to biszkopt , ubiłam wszystko wpakowałam do piekarnika ,kiedy biszkopt się piekł zaczełam sprzatać , no i wtedy ..patrzę a w miseczce leżą żółtka i się ze mnie smieją:)) zapomniałam o nich , ciasto wydawało mi sie zbyt gęste ... no nic placek sie upiekł , ale był twardy i niski , syn posmarował sobie dżemem i zjadł , a ja upiekłam nastepny:) teraz jak piekę to sprawdzam listę ;))
Bylismy w trakcie przeprowadzki do nowego domu i chcialam upiec cos slodkiego do kawy dla pomocnikow. Nie pamietam jakie to bylo ciasto ale napewno bylo z miodem, cos w stylu piernikowatych takie z masa i prazonymi orzechami. Nie pomyslalam ze takiemu ciastu trzeba troche czasu zeby zmieklo. Ja upieklam rano a po poludniu chcialam kroic. Rozlazilo mi sie wszystko, a czestowanie wygladalo po prostu tak ze jak ktos chcial to podchodzil do tacki z plackiem i to cos rozlazujacego mu sie co sie mu udalo ukroic bral sobie na talerzyk bo inaczej sie nie dalo. Na dodatek dalam do niego slone maslo. Ale i tak niewiele z niego zostalo :)
Nie tak dawno temu zdarzyło mi się dokładnie to samo. Ale mimo braku żółtek biszkopt urósł, choć twardy oczywiście był. Na szczęście udało mi się go uratować. Wyłożyłam na niego świeże wydrylowane wiśnie z galaterką, i na to krem, a później trzymałam go w lodówce. Na następny dzień już był miększy, a po dwóch dniach smakował jeszcze lepiej :)
A ja miałam wczoraj fajną wpadkę:) nie chciało mi się robić polewy do murzynka, więc chciałam sobie ułatwić.Połamałam czekoladę do dużej filiżanki żaroodpornej,wsadziłam to do mikrofali i chciałam rozpuścić,poszłam sobie do łazienki,wychodzę a tam cała kuchnia w czarnym dymie:( prędko otworzyłam kuchenkę z czekolady zrobiła się spalona czarna breja.Złapałam filiżankę przez ścierkę i do zlewu,zalałam zimną wodą:)w tym momencie filiżanka pękła i zostało mnóstwo drobnych kryształków.Jeszcze do dzisiaj troszkę śmierdzi mimo całonocnego wietrzenia,a polewę i tak musiałam zrobić w garnku
hehe Różyczko ja miałam podobną wpadkę z mikrofalówką. Bardzo lubie kawę z mlekiem, swego czasu wlewałam go nawet dość sporo. Pewnego dnia, po wlaniu zimnego mleka, kawa zrobiła się zbyt chłodna. Miałam ochotę na gorącą więc postanowiłam ją podgrzać w mikrofalówce. No i tak ją podgrzałam, że zagotowała się po czym wręcz wyskoczyła ze szklanki Kawę musiałam sobie zrobić raz jeszcze...
Oj... mikrofalowka jest zabójcza... Kiedyś popełniłam piękną gafę z mikrofalówką w roli głównej. Tak jak Różyczka chciałam rozpuścić czekoladę do tortu - u kuzynki robiłam, tylko mój błąd polegał na tym, że do garnuszka z tą czekoladą włożyłam łyżkę z plastikowym obramowaniem. Grrr.... smród jak cholera ( kuzynka się śmiała, bo myślała że coś sobie "podpalam" do pracy), mikrofalówka spalona ( dobrze że stara była) nie nadawała się już do użycia. Jak się cieszę, że kuzynka się nie wściekła.
ja raz podgrzewałam dziecku mleko w szklance i zapomnialam wyjąć metalowej łyżeczki ale nic się nie stało.
Ale plastik w mikrofalówce... to już się dzieje.
Tez tak mialam z czekolada. Dokladnie tak samo. Teraz podgrzewam na mniejszym poziomie.
Mnie się też zdażyła wpadka, pewnie nie jedna w moim życiu ale tą pamiętam bardzo dobrze: gotowałam zupę pomidorową z ryżem na rosołku - rosołek sie gotował juz dobrą chwilę wiec wzięłam ryż, wsypałam zamieszałam i usiadłam poczytać książkę przy kawie, po jakimś czasie znowu zamieszałam i stwierdziłam , ze jakiś dziwny ten ryż, przeźroczysty, nic nie widać , dodałam przecier i sok pomidorwy i dalej mieszam, ryżu nie widać - na blacie była torebka z tym ryżem zaglądam i tchu mi zabrakło, wsypałam ale cukier do zupy - cały gar do wylania a tu rodzinka na obiad przychodzi i był obiad kiełbasa na ciepło.
Co do mikrofalówek, to mój wszechwiedzący mąż chciał sobie "ocieplic" jajko ugotowane na twardo (lojalnie uprzedziłam, żeby tego nie robił). Niewiele myśląc wsadził je do mikrofali, włączył i poszedł o pokoju. Jeszcze dobrze nie usiadł jak usłyszał huk . Jajko mimo, że gotowane zadziałało jak granat. Mąż skrobał je po całej mikrofali .Nie zjadł ale ile się nasprzątał
Ja zrobilam to samo z jajkiem w mikrofali, miały być na miękko, ale je trochę za krótko gotowałam, białko się nie ścięło. Więc na minutke do mikrofali, to sobie ,, dojdzie". Ło matko... huk jak granatem by kto rzucił, sprzątania miałam....
Mój mąż w czasach studenckich gotował jajka - strasznie dużo im poszło, a się nie najedli. Dlaczego - wstawiali garnek z jajkami, zapominali o nim, zajmując się ciekawszą konsumpcją płynów, jajka lądowały na suficie (moze to określenie przesadne, ale takie przekazane) a oni na nowo, z uporem osoby lekko wstawionej wstawiali te jajka - do wyczerpana zapasów .Nie było to w akademiku ,bo brać studencką trudno podejrzewać o zapas jajek, tylko w domu u kolegi, którego rodzice byli dochtorami szpitalnymi i jajka stanowiły formę gratyfikacji (w tamytych czasach). Ciekawe dlaczego nie wspomina niczego o garnkach...
Kiedyś moje spaghetti wylądowało w śmietniku, bo dodałam za dużo pora do tego stopnia, że siedząc nad talerzem leciały mi z oczu łzy :P
Będąc daleko od rodzinnego domu chciałam zrobić kapustę z grzybami na wigilię. Tak byłam zakręcona, że nie umyłam ich porządnie, a były darowane, prosto z Polski. Piasek był częścią tego dania. Pech chciał, ze mój narzeczony garnął się do pomocy i pokroił marchewkę do sałatki nie obierając jej i wymieszał dokładnie Goście ..chwalili przez grzeczność, a ja poszłam na urlop kulinarny pogrążając się w depresji, bo dwie wpadki na jednym stole to za dużo. Mąż już mi nie pomaga w kuchni, z czego się bardzo cieszę
Kiedyś zaprosiłam rodziców na knedle z mięsem. Nie pytajcie się jak je robiłam, bo zwyczajnie nie pamiętam. Przepis miałam z gazety (jeszcze wtedy nie było internetu). Uformowałam ładne kuleczki i zapakowałam je do garnka z wrzątkiem. Kiedy przyszedł czas wyciągnięcia ich okazało się, że jakimś sposobem z klusek została gęsta breja z maleńkimi pulpecikami mięsnymi. Jedyne co mi wtedy przyszło do głowy, to zakup sosu słodko-kwaśnego w słoiku, który podałam z tymi mini pulpecikami :-) Oj, było się z czego smiać :-))) Co zrobiłam nie tak? Do tej pory nie wiem, ale fajnie się wspomina
Miałam wczoraj wpadkę...Do piekarnika włożyłam blachę z kurczakiem+ włoszczyzna+ziemniaki.Ustawiłam jednym pokrętłem temperaturę pieczenia i drugim pokrętłem rodzaj pieczenia(np termoobieg,grill,pieczenie tradycyjne z góry i dołu) i poszłam z córką odśnieżać...z nadzieją ,że po zaprawie w śniegu przyjdę na cieplutki i smakowity obiadek.Wróciłam i nawet nie zdziwiło mnie ,że nic nie pachnie...zajrzałam do piekarnika,a kurczak zimny jak d....!Co jest???-pomyślałam...Mąż akurat z pracy przyszedł na obiad zacierając ręce z zimna i z nadzieją na coś ciepłego,a ja w kucki siedzę przy piekarniku i zaglądam jak głodna sroka.Znalazłam błyskawicznie przyczynę-drugie pokrętło od rodzaju pieczenia było ustawione na "światło" a nie na kolejne pieczenie "góra -dół".No i musieliśmy załatwić obiad kanapkami i gorącą herbatą;a obiadu,żeby się upiekł pilnowała teściowa,bo gonił nas czas ,żeby pojechać na przedświąteczne zakupy....
Przygotowałam się do pieczenia ciasta brzoskwiniowego, robiłam go wiele razy i wychodził przepyszny. Zmieszałam wszystkie składniki, przełozyłam masę do brytwanki i czekam. Nie wiem jak to się stało ale okazało się,że zapomniałam dodać proszku do pieczenia( to jeszcze mozna zrozumieć- zdarza się) i...brzoskwiń. Miałam wtedy bardzo trudny dzień.