Jak to jest z naszymi zdonościami kulanarnymi? Rodzimy się znimi, uczymy się? Czy faktycznie są osoby, które lepiej żeby nie wchodziły do kuchni, czy to tylko zniechęcenie? Ja do niedawna, jako niedoświadczona młoda żona - teraz doświadczająca, myslałam że w kuchni nie potrafię nic, o pieczeniu słodkości nie wspomnę. Jednak okazuje się zupełnie odwrotnie... i zaczyna mi się to podbać.
Ja myślę ze raczej się uczymy, jak zaczynałam piec ciasta to średnio co trzecie wyglądało tragicznie i smakowało też nie najlepiej, czasami najadał sie piesek. A po kilku latach wytrwałej praktyki piekę ciasta i torty na zamówienie i całkiem nieźle mi to idzie.Co prawda jeszcze zdarzają sie porażki ale myślę że będą jeszcze nie raz, czasem mnie zniechecaja, czasem motywują ale wszytko jest potrzebne żeby się rozwijać.Pozdrawiam
Już pisałam w jednym z wcześniejszych wątków, że trzy lata temu nie potrafiłam nawet jajka ugotować, nie wspomniając o zaparzeniu dobrej herbaty. Teraz kuchnia to moje królestwo. Gotuję codziennie dla 8 osób, piekę ciasta i w ogóle rzadko wychodzę z kuchni. Człowiek wszystkiego się może nauczyć. W końcu nikt sie z niczym nie urodził.
Witajcie. ja myslę, że jednak trzeba miec w sobie to coś. Nie każda z nas kocha krzątaninę między półkami, przyprawami itp. Moja Mama mi mówi, że ja mam rękę po Babci bo to właśnie ona kochała torty, ciasta, baby itd. A moja Mama? Mimo wielu chęci i 30 paru lat stażu małżeńskiego w kuchni się czuje jak w obcym domu..:O) Pozdrawiam
Ja zawsze myślała, że to straszna męka "siedzieć" w garach. Takie miałam wrażenie obserwując własną mamę. Teraz przekonuję się że wcale tak nie musi być. Chyba dużo zależy od podejścia i żeby się nie zniechecać jesli coś nie wychodzi.
Uważam ,że trzeba mieć to coś ... jedni gotują smacznie inni tak sobie choćby nie wiadomo jak się starali . Każdy ma talent do czego innego tylko trzeba go w sobie odkryć.
może i tak , ale np. moja babcia ze stony mamy zawsze gotowała na wesela nie miała zadnej szkoły w tym kierunku a gotowała bardzo dobrze tylko co to oznacza ?? podobno smakowało wszystkim . Moja mama sama mówi ,że ona już tak nie potrafi , tylko jedna z córek babci odziedziczyła talent ? .Miałam okazję nie raz smakować .Ciocia naprawdę smacznie gotuje . I też tak jak babcia gotuje na wesela .
Dokładnie. Trzeba cos w sobie mieć. Takiego bakcyla, który nam poddtrzymuje :) ręke w kuchni, dodaje nam sił nad ucieraniem i staniem godzinami nad garnkami. :O) Tak uważam.Są tacy,, którzy uczą sie latami i nic z tego. Niby zawodowy kucharz, niby się stara ale to nie to. No i tez charakter. Myślę, że wytrwałość i zaparcie tez duzo daje. jeden sie zniecheci inny po trupach do celu chocby miał sto biszkoptów wywalić. :O)
Trzeba mieć też jeszcze wyobraznię . ja np. nigdy nie umiem udekorować nic co by ładnie wyglądało a i jak mam jakiś wzór to i tak daleko odbiega od wzoru .
Właśnie! Albo się ma to coś albo się go nie ma. To jest tak jak ze składaniem literek. Jednego nauczysz pisać i skończy się to tym, że będzie umiał jota w jotę przepisać tekst z kartki na kartkę a drugi będzie tworzyć wiersze z wyobraźni.
To samo jest w kuchni. Albo gotuje polot albo rzemiosło. A ten polot to nic innego jak wyczucie proporcji, i umiejętność łączenia składników.
Jeszcze lepiej, jak to wszystko jest poparte rzetelną wiedzą. Sam talent nie wskoczy Ci do garnka.
Ot i cała prawda!
to tak jak z hodowlą roślin;
jeden wsadzi "do góry" korzeniami i urośnie;
inny nachodzi się wręcz "książkowo" wokół roslinki a ona padnie!
Mnie się wydaje, że to są głównie chęci.
Moja mama nie cierpiała gotować. Sama mi mówiła, że była już mężatką z trójką dzieci, a od kuchni stroniła jak się tylko dało. Miała dobrze, bo babcia była pod ręką i gotowała dla nas wszystkich. Z ciast to tylko prostą babkę potrafiła mama zrobić. Mnie do gotowania zaprzęgła jak jeszcze byłam w podstawówce. Dzisiaj piękę i gotuję całkiem zjadliwie choć nie powiem, żeby to był mój "konik". Lubię jednak szukać nowych przepisów i próbuję urozmaicić nasz codzienny jadłospis o jakieś nowe dania. O ile mąż jest zadowolony, o tyle dzieci są tradycjonalistami i ciężko jest je przekonać do czegoś nowego.
Mój "pierwszy raz" to był skok na głęboką wodę. Rodzice wyjechali na wycieczkę , a mnie ze starszym bratem zostawili na włościach. Brat "wypiął się" na kuchnię , ale na jego szczęście zjadł /!!!/ i nie krytykował . Miałam wtedy z osiem lat. Ale do czego dążę - co roku wielkim świętem w domu było pieczenie pierniczków - dziewczynki miały po trzy latka i już wykrawały, zdobiły . Kuchnia wyglądała jak wielkie nieszczęście . Babcia podrastające panienki nauczyła robić ciasto drożdzowe i piec pączki. We wszystkich dziedzinach ważna jest wczesna edukacja . I nie można się zniechęcać. Jak wyjdzie zakalec w cieście to mąż się cieszy , że całe ciasto dla niego .Ćwiczenia czynią mistrza. Pozdrawiam
Najlepiej jak w parze idą talent i duża wiedza. Choć prawdą jest, że odczuwanie przyjemności w gotowaniu to już połowa sukcesu. Ja hołduję poglądowi, że czasami dobry rzemieślnik jest lepszy (dla konsumentów) od nawiedzonego artysty. Jak gotuję na weselu to nie będę "tworzył" potraw "z górnej półki" bo ciocia z Koziej Wólki, na pewno się nie naje...
Bahus
nie podoba mi sie dzielenie ludzi na tych co jedza potrawy z górnej półki i "dolnej" -pycha ,pycha ,pycha
Sformułowaćmożna inaczej np. tradycjonaliści ,ale sens jest ten sam . Są ludzie którym nie mogę podać mięsa zapiekanego pod majonezem, bo zjedzą ziemniaki gotowane , nie wspominając o zupie krem. Niemniej jednak uważam,że zwykłego schabowego czy rolady wołowe też można koncertowo spierdaczyć lub zrobić z nich poezję smaku z takim samym wykształceniem kulinarnym z tych samych składników..
pozdrawiam serdecznie.
ps. talentem jest też "rozpoznanie" gustów
ps.2. uwielbiam gotować a wiedzę czerpię z tej stronki:)
Ale to samo życie - podczas pewnych uroczystości wypada podać potrawy "bezpieczne" - takie, które z dużym prawdopodobieństwem zje większość osób. Ciocia z Koziej Wólki to oczywiście żartobliwe uogólnienie, ale jakże słuszne. Nie każdy zje wszyćko, co mu pod nos podsunąć, dla jednego będzie zbyt prosto, dla drugiego zbyt wymyślnie, bo akurat nie lubi fiu bździu na talerzu i zeżarłby zwykłego rolmopsa, a potem schabowego. A pomiędzy rosół, choćby miał zdechnąć w upale :D
Ja tam lubię potrawy z każdej półki, tylko do tej najwyższej nie bardzo dosięgam ;P