Jakie mieliście wpadki podczas grillowania?
U nas parę tygodni wydarzyło się coś takiego:
Mama wyciąga z torby boczniaki i mówi "Ostatnio widziałam taki fajny przepis na Wielkim Żarciu na grillowane boczniaki. Oprósza się je solą, układa płasko na desce, przykrywa drugą deską i czymś obciąża. A potem posypuje przyprawami i grilluje. Może zrobimy takie, jeśli lubicie grzyby."
Lubicie, robimy!
Grzyby zostały przygotowane, ja w tym czasie radośnie plątałam się po działce. Gdy zajrzałam do kuchni, okazało się, że pod jedną z szafek mam już potop. Grzybki zostały ułożone na mełej desce, przykryte wielką dechą z fachowymi rowkami do zbierania płynu (nieco bezużytecznymi, ponieważ znajdowały się nad sprawcą) i obciążone 5-litrową butlą z wodą mineralną, która skutecznie wyciskała płyny z boczniaków.
Nie szkodzi, zdarza się, po cichutku zebrałam wodę, którą wypuściły zasolone boczniaki, modląc się w duchu, żeby boazeria na podłodze nie napuchła i nie zgniła i czekałam na grillowanie.
Na boczniaki poświęciłam ostatnią tackę, piersi z kurczaka musiały smażyć się bezpośrednio na ruszcie, ale niewiele im to zaszkodziło.
Natomiast tacka z sowicie przyprawionymi boczniakami pod koniec grillowania radośnie odfrunęła na wietrze, sadząc grzybki to tu to tam na trawie i pod sosenkami.
Ponowny zbiór trwał kilka minut, następnie mycie, ponowne przyprawianie i dogrilowywanie na tacce, tym razem trzymanej przez solidne szczypce.
Boczniaki zostały zjedzone, nie jesteśmy wybredni. Były smakowicie chrupiące, przecież kaszubskie działki obfotują w dużą ilość drobnoziarnistego piasku, który wciska się wszędzie. Były też niezwykle dobrze przyprawione, bo przyprawy spłukane ogrodowym szlauchem po oblatywaniu działki przez boczniaki, zostały zastosowane w ilościach podwójnych.
trzeba mieć mocne nerwy i zęby, jeśli chce się przetrwać sezon grillowy :)
Zobaczymy co wydarzy się w tym roku...
My z mężem zaprosiliśmy sporo ludzi na grila. Zeberka były prawie gotowe, zapach nieziemski. Niestety chwila nieuwagi i zaczął palić sie gril. Nie wytrzymał próby czasu.Wszystko poszło z dymem. Od tamtej pory wolę dołozyć pieniędzy i mieć dobrą rzecz...A tego grila zapamietam długo.
To będzie mój wątek grillowy. Od czasu do czasu będę tu sobie zaglądać i pisać o grillowaniu, ponieważ niestety regularnie spotykają mnie grillowe dziwne dziwności.
A że dziś pada nieprzerwanie, odgrzebię historię z pewnego grilla urządzanego podczas deszczu właśnie.
Było, jak to zwykle bywa, gdy spotyka się wreszcie na leśnej działeczce grupa znajomych, widujących się średnio często, jako że każdy goni własny spracowany ogonek. Deszcz rozpadał się rzęsisty, nie dając zbyt wielkiej nadziei na rozpogodzenie w ciągu kilku godzin. Towarzystwo głodne, patrzy smętnie na kopy szaszłyków piętrzące się na półmisach, kiełbasy zalegające obok smakowicie świeżych bułek kajzerek, na sałatki leniwie rozkładające się w misach na kuchennym blacie.
Pada.
Piwo smakuje, i owszem, ale jakoś mniej bez wyczekiwanego obiadu z rusztu. W dodatku skręca kiszki, wyraźnie ujawniając swe właściwości apetytopędne.
Drewniany daszek drewnianego domku, wystający nieco znad drzwi, tworząc jakby ganek akurat na grilla i grillującego został obrzucony fachowym okiem zakapturzonych głodomorów. Wspólnie orzeczono, że przy odrobinie szczęścia i uwagi ze strony smażącego, mięsa mogą zostać usmażone bez wywołania pożaru (daszek wisiał nisko). W razie czego ugasi się piwem, a co!
Ponieważ ręce wszystkich mężczyzn i większości kobiet były zajęte przelewaniem piwa z puszek do szklanek, naczelnym kucharzem została obwołana jedna z koleżanek o wyjątkowo sprawnych rękach - mogła trzymać piwo, i szczypce z kiełbaską jednocześnie przegrzebując węgielki pod rusztem, żeby żar rozkładał się równomiernie pod pieczystym.
Mężczyźni rozpalili zatem, załadowali co się dało do jedzenia na półkę pod rusztem, po czym zostawili panią sam na sam z urządzeniem do smażenia na świeżym powietrzu, ufając że przygotuje i poda. Pani smażyła, przekładała, popijając piwo.
Wkn od czasu do czasu nieufnie wytykała głowę przez szczelinę w drzwiach, pytając czy wszystko w porządku i czy płomienie nie buchają na spróchniały daszek. Nie, niczego nie potrzebuje, płomienie nie buchają, kiełbaski skwierczą i pachną, ona tu nawet ma takie wiadereczko szyszek z działki, to podsypie, będzie strzelało iskierkami i jeszcze ładniej zapachnie pod kiełbaskami. No nie wiem, coś tym szyszkom nie dowierzam. Nie, nie, będzie spoko, właź do domku, bo mi tu ciasno i te uchylone drzwi mi przeszadzają - powiedziała pani koleżanka.
Głupia Wkn wlazła do domku jak kazano.
10 minut potem do okienka nieopodal ganku doleciał dziwny siwy dymek widoczny nawet poprzez strugi lejącego się z nieba deszczu. Dopadliśmy drzwi, kto mógł ten wyleciał na ganek, reszta pozostała w środku wysadzając szereg głów ustawionych pionowo, jedna nad drugą w szparze drzwi.
Koleżanka odwróciła się do nas z miną niewiniątka zapewniając, że sytuacja opanowana.
Płomienie buchające z grilla oblizywały właśnie daszek domku. Diabła tam, jak to zalewać, skoro wyższe od człowieka. Kto wyleciał z piwem, wychlustał je natychmiast na ciemnoskóre kiełbaski. Pomogło, płomienie zniżyły się do wysokości ramion.
Wreszcie dwóch odważnych facetów capnęło za rączki grilla i ponieśli na trawnik na szalejący deszczyk.
Domek został uratowany, kiełbaski i szaszłyki w marynacie piwno-węglowej zostały dosmażone i zjedzone.
Od tamtej pory pilnujemy tylko bardzo, żeby nikt nie próbował grillować "na szyszeczkach".
To ja się dopiszę :)
Rzecz miała miejsce wczoraj :)
Spędzaliśmy czas na agroturystyce w okolicy Płocka. Zestroilismy sobie małego grila :)
Miały być kiełbaski i ziemniaczki, które zostały pieczołowicie zasypane węgielkami... Po po porządnym spaczerze nad jezioro, które miało byc w odległości 400 metrów ( i może nawet i było, ale równoegle do drogi a ja chciałam zobaczyć czoło jeziora. Nie wiem czemu wydało mi się, ze to jakies lepsze jezioro jak się ułozy prostopadle do drogi :D, no mniejsza o to. w każdym razie szliśmy i szliśmy i z pięciominotowej przechadzki zrobiła się przechadzka 3 godzinna, az się luby zbuntował i powiedział, ze to jezioro ma 11 km długości i on nie zamierza go obchodzić dookoła i się wrócił) Zjedliśmy jedną porcję kiełbasek, a druga miała się zrobić na zaś- po drzemce :)
Tylko, ze po drzemce się okazało, ze na grillu nie ma kiełbasek. Pies nam pożarł. Drań.
Musieliśmy się zadowolić ziemniakami z masełkiem :)
Ty się ciesz, że ten pies nie uciekał z płonącym grillem z kiełbaskami smażącymi się na ruszcie.
Parówek nam kiedyś tak zrobił, jak był młody. Zdaje się, że nawet o tym pisałam.
Byliśmy na działce u dziadków i po kilku godzinach przyszło nam do głowy przespacerować się po alejkach między działkami. Duży błąd.
Z jednej z działeczek, która miała otwartą furtkę wyleciał mały piesek, obszczekał naszego kręcocego jęzorem, uszami, ogonem, tyłkiem całym i czym się jeszcze tyko dało labradora i zwiał z powrotem. Nasz pies tylko na to czakał. Uznawszy, że to zachęta do zabawy, wyrwał mi smycz z dłoni i wleciał z impetem na obcą działkę, na której niczego nie spodziewający się właściciele radośnie grillowali.
Mały piesek smyrnął pod grillem. Nasz duży piesek smyrnął za nim, ale się niestety nie zmieścił :(
Nie przejmując się zanadto, pognał dalej, już z żelastwem na plecach. Po drodze zrzucił kilka kiełbasek, którymi zajął się w biegu mały piesek. Reszta mięsa o dziwo trzymała się jak przyklejona na stabilnym grzbiecie labradora o jakby nie było dość solidnej budowie.
Już nie pamiętam, jak wówczas wyglądali właściciele kiełbasek. Wiem tylko, że na działkę dziadków wracałam bardzo okrężną drogę starając się zgubić za sobą trop. A potem siedziałam pod drzewem mającym najwięcej gałęzi i wokół którego rosło najwięcej porzeczek. Osłonięta altanką. I co jakiś czas łypałam trwożliwie w kierunku wejściowej bramy ogródków działkowych, czy ktoś jednak nie wezwał policji.... albo hycla.
Głupi Parówek :)
W zeszłym roku grillowałem szaszłyki. W pewnym momencie ściekający tłuszcz zapalił się i szaszłyki ogarnął płomień. Na taką okoliczność zawsze mam przygotowaną wodę w butelce. W pośpiechu i w panice chwyciłem butelkę i chlusnąłem na płomień. Pewnie ugasiłbym "pożar" gdyby w butelce znajdowała się woda. Niestety okazało się, że posłużyłem się podpałką w płynie.
Na obiad były smażone ziemniaki i maślanka.
Bahus
A brwi ostały Ci się, czy musiałeś robić hennę po obiedzie? :D
Na szczęście udało mi się w porę odskoczyć
Bahus
Wiecie co? To jest niesprawiedliwe - odkryliśmy w naszym ukochanym grilu przerdzewiałe dziurska. Oby dziadek grill dożył jeszcze kilku wesołych historii. I oby najbliższa nie dotyczyła gruchnięcia w dół całej kraty z mięsiwem, pieczywem i warzywami. Ze starości :(
A już sobie ostrzyłam zęby na kolejne głupoty, które zawsze się przytrafiają, gdy tylko wybieram się na smażenie na świeżym powietrzu.