Podróży kulinarnych ciąg dalszy...
Ech.... sam nie wiem od czego zacząć... totalna egzotyka... zacznijmy od początku....
Widok na Gibraltar
a po dwóch godzinach witamy w Afryce....
"miasteczko" o nazwie Tangier jest malownicze, ale pełne skrajności... trochę Europy.... sklepy.... uczelnie.... hotele... jak w Hiszpanii.... ale również dzielnice brudne, biedne i jakieś takie mroczne, ciasne... bez marokańskiej "asysty" nie zapuściłbym się w głąb...
restauracja w hotelu wydaje się pokazywać odmienność kultury arabskiej tak jak chce ją widzieć turysta, ale nie powiem robi to wrażenie... podczas kolacji na stoły "wjechały" cudnie wyglądające misy... tace.... ogromne talerze.... wszystko mieni się kolorami, a zapachy pobudzają cały układ trawienny do szaleństwa.... "napakowałem" całkiem sporą porcję gdy usłyszałem uwagę kolegi z Finlandii, który był tam wcześniej kilka razy: "Jarek, spokojnie... to dopiero początek... zostaw sobie miejsce na ciąg dalszy"... nie ukrywam że trochę się zważyłem... takie pyszności w takiej ilości i mam się ograniczać? jestem typem człowieka, który zawsze i wszędzie chce spróbować nowych smaków i choćby to były ostrygi zalatujące błotem chcę poznać ten smak.... jednak posłuchałem i nie żałowałem.... kolacja trwała cztery godziny... nie jestem w stanie wyliczyć i policzyć ile i czego próbowałem... kolejne zmiany zastawy przerywane były występami.... hmmmmm.... wybaczcie że nie fotografowałem stołów z jedzeniem.... myślę że szczególnie panowie mnie zrozumieją...
choć fotka zastawionego stołu też się o dziwo znalazła...
a "do kotleta" przygrywały lokalne zespoły rockowe....
w krajach arabskich o czym pewnie znaczna część z Was się przekonała handel jest elementem kultury... kupić, sprzedać, potargować... ja osobiście wróciłem z bębenkiem (targowanie się trawało ok. 20 minut na dystansie ok. 200 m), ale również nie obeszło się bez prezentacji dywanów....
atrakcji masa.... żołądki poddane próbom ekstremalnym jeżeli chodzi o ilości, ale czas wracać.... a po drodze do domu była hiszpańska Malaga w bożonarodzeniowej sukience...
potem przesiadka na Majorce....
jeszcze rzut oka z okna samolotu na Alpy....
i witamy w domu.
Mam nadzieję, że Was nie zanudziłem... gdyby się okazało, że jeszcze nie macie dość to mam w zanadrzu trochę innych podróży kulinarnych i nie tylko... Normandia.... Nicea... Monako....
P.S. do jasi
oj bliziutko te Police, ale paradoksalnie częściej bywam w Szwecji niż w Policach, choć mam tam rodzinkę... może trzeba by się zapuścić.... ;o)
Ewa - jak chcesz to wyślę Ci Francję - ale forteczną - co roku jeździmy i co roku w inne miejsca
Jestem na jednym zdjęciu z Finlandii w zaszczytnym towarzystwie, ale to jest w innym wątku (poniżej)...
A jeśli chodzi o Maroko to grono w którym przebywałem było do kulinariów nastawione konsumpcyjnie, a nie badawczo... nawet tambylcy średnio potrafili wyjaśnić co jemy i jak to zrobiono... po pewnej ilości pytań zaczęli na każde kolejne odpowiadać: "cziken" ;) ale ja im nie wierzę... jedna z potraw faktycznie totalnie mnie zauroczyła i to był rzeczywiście kurczak... zapiekany w takich płatach ciasta francuskiego.... było to dosyć słodkie.... ale absolutnie nie odważyłbym się tego odtwarzać na własną rękę... podobno jest to potrawa popularna również w Andaluzji więc może Bongo coś więcej by na ten temat powiedział...
mimo wielu krytycznych opinii zasłyszanych przed wyjazdem bardzo smakowało mi ichnie kuskus... ale jak wklepać opisy smaków i aromatów?.... ja nie potrafię :( owoce?... raczej podawano standardowe których europejczyk się nie przestraszy, czyli cytrusy (marokańskie pomarańcze są chyba zaraz po izraelskich najsłodsze na świecie), truskawki, arbuzy, winogrona... ale powiem że za świeże figi (bez ograniczeń w spożyciu) to chyba bym się dał odchudzić....
pieczywo podawali zarówno "europejskie" jak i tamtejsze "plackowate buły".... na śniadaniach w hotelu furorę robiły na życzenie smażone placko-naleśniki z dżemami... fajnie to wyglądało bo po prostu stoi pani przy patelni i czeka... podchodzisz, a ona trzask-prask leje ciasto, fik z jednej, fik z drugiej strony i ładuje na talerz takiego placka... konsystencja jak ciasta naleśnikowego ale jakieś takie pulchniejsze....
kiedyś jak będę bardzo bogaty to się tam kopnę turystycznie.... bo tak służbowo to się trzeba podporządkowywać harmonogramom... ale mimo wszystko fajnie było...
Użytkownik borgia napisał w wiadomości:
> Daję nura do postu Ekkore. Skandynawskiego... Ależ ja jestem ciekawska
> ;)Świeże figi znam tylko z opowieści. Może niedługo już nadejdzie ta wiekomna
> chwila, że będą dostępne i u nas? A à propos nalesników - spróbujemy...
> poszukamy... Może trochę Maroka poczuję? Też spróbuuję trzask-prask i fik
> fik... ;) (kiedyś powszechne słownictwo, teraz jakby zapomniane...)
Miałam okzaję jeśc figi zrywając je prosto z drzewa. Jak to ująć...? Bajka, zwyczajnie bajka w ustach.
Takze jadłam świeże figi prosto z drzewa. Niebo w gębie.
Jarku - widzę, że nosi Cię po świecie - jak domyślam się służbowo. Jeżeli to nie tajemnica napisz co porabiasz?
Służbowo najczęściej podróżuję do Szwecji... tak często, że nie robi to już na mnie większego wrażenia... lubię Szwecję, lubię tam pracować, ale ponieważ w miesiącu spędzam tam kilka dni i tak od 11 lat to traktuję to beznamiętnie... tym bardziej, że szwedzka kuchnia jest chyba najgorsza w Europie... kiełbasa, kiełbasa, kiełbasa.... drobno mielona, tak że nie wiadomo czym kiedyś była... biała, różowa, czerwona... mdła do bólu albo pikantna do obrzydzenia... no i ta obsesja cukru.... słodki chleb... słodka kiełbasa... słodkie śledzie... (no to akurat jest dosyć fajne)... no może się rozpędziłem z tą krytyką... jak się wie gdzie i jest za co to można dobrze zjeść... najdroższy obiad w życiu zaliczyłem pod Sztokholmem i przyznaję że był pyszny... Szwedzi (w zasadzie nie tylko Szwedzi bo dotyczy to niemal całej Skandynawii) mają fajne święto... mój kolega nazywa to święto Dniem Pijaka, ale faktycznie to jest Midsommar (nasza Noc Świętojańska)... pomijając wszystkie obrzędy towarzyszące temu świętu (wieczorne tańce wokół zielonych stroików itp.) przede wszystkim jedzą truskawki, owoce morza (mule, krewetki, raki) i piją na umór.... dla nich ten dzień ma chyba taką samą rangę jak dla nas Boże Narodzenie...
kurczę.... miałem napisać czym się zajmuję a mi znów o żarciu wyszło...
udaję informatyka ;o)
na tyle skutecznie, że w ciągu ostatnich 17 lat nikt się nie zorientował, że udaję ;o)
żartuję... pracuję jako wykwalifikowany informatyk (nie lubię tego określenia "informatyk" - jest tak szerokie, że ludziom się wydaje, że każdy informatyk to facet co uruchomi gierkę dziecku i złoży taniej komputer, a jak się człowiek tłumaczy że: "ja to bazy danych... projektowanie... programowanie..." to wychodzi na to że żadnym informatykiem nie jestem tylko się tak przechwalam) w firmie zajmującej się ogólnie rzecz ujmując - transportem
a wracjąc na moment do Szwecji i kulinariów to w Malmo w ostatni tydzień ichnich wakacji jest organizowany festiwal... oznacza to dziesiątki koncertów na wszystkich placach miasta... małe koncerciki w namiotach... mnóstwo słabiutkiego piwa festiwalowego....i..... dziesiątki albo i setki stoisk z kuchniami całego świata.... koncepcja jest następująca: każda nacja, która osiedliła się w Malmo, wystawia swoje żarcie... najmniejsza porcja 20 SEK (ok 8 zł)... ale warto... Nigeria.... Chile... Grecja... Włochy.... Francja.... po prostu cały świat.... oprócz.... nie uwierzycie.... Polski!!!! byłem kilka razy na tym festiwalu i nie było polskiego stoiska!!! może to wyzwanie dla naszego forum???
hihi... przynajmniej na jeden tydzień w roku żeby pokazać Svenssonom że Polacy nie gęsi i swą kuchnię mają....
a tak z drugiej strony to Szwedzi bardzo sobie cenią naszą kuchnię... najwięcej zachwytów wywołują wędliny i zupy...
Może zawitam w Szwecji, choć pewnie w tym roku czasu nie styknie. a juz od znajomego Szweda mamy reprymendę, że do Finlandii to jeździliśmy a do niego to nie...
a swoją drogą o ciekaw jestem co nasi forumowicze zaproponowaliby na takie stoisko... potrawa charakterystyczna dla Polski... łatwa i szybka w prygotowaniu... w niewielkich porcjach...
Przykłady innych stoisk:
Węgry - langos; gulaszowa
Włochy - frutti di mare (np. szaszłyki z krewetek)
Chile - grillowane żeberka z flaminga
Niemcy - wurst'y wszelkiej maści
itd itp
Macie jakieś polskie propozycje?
Pierogi widziałem na rosyjskim... i kołduny...
Ogóry kiszone byłyby chyba OK... bo np. ogórkowa wszystkim moim gościom zagranicznym smakowała
Mnie najbardziej z Polska koarzy sie bigos taki pyszniutki mniammmmmm.A co do wypowiedzi Borgi to nie wszyscy znaja ogorki kiszone we Wloszech tego nie znaja .Kiedys ogladalam program "Europa da sie lubic"i pan ktory pochodzi z Wloch wlasnie mowil ze bedac na poczatku w polsce nie wiedzial o tym i kupil ogorki kiszone po ugryzieniu jednego myslal ze sa zepsute i udala sie do sklepu z reklamacja ze sa kwasne tam sie dowiedzial ze to sa ogorki kiszone wlasnie.Moze we wloszech tylko korniszony sa dostepne