Ja tez jestem ze wsi.Wychowywałam sie na gospodarce rodziców .Podstawówke skończyłam w mojej wsi a pożniej chodziłam do szkoły do miasta. Teraz tam mieszkam i pracuje Pozdrawiam.
niestety ja mieszkam w miescie od dwudziestu paru lat dzieki bogu na peryferiach w mieszkaniu komunalnym ale z weranda i malym podworeczkiem ale wychowalam sie w miejscowosci Niemcza /3,5tys. mieszkancow /i ciesze sie ze w tej chwili mam taz tak jak na wsi czyli pani w kiosku nas zna a w niedziele na mszy wszyscy sie sobie klaniaja i chyba o to chodzi
Ja jestem mieszczuchem - urodzona bydgoszczanka, na studia pojechałam do mniejszego miasta, a osiadłam w jeszcze mniejszym.
marinik = mieszczuch i lodzianin od urodzenia. I powiem Wam szczerze, ze choc kocham wies i uwielbiam nature i znakomicie sie czuje na wsi, to jakos nie wyobrazam sobie zycia tam przez caly rok. Ale to moze dlatego, ze i zycia pooza Lodzia sobie nie wyobrazam. Tak sie zlozylo, ze i tu praca i tu rodzina i tu przyajaciele. Wiem wiem, czasem warunki zyciowe zmuszaja do zmiany miejsca, ale poniewaz tego nie doswiadczylem, to jesli mam wybrac - pozostane w Lodzi.
Rodowita zawierciańka, na szczęście to małe miasto (a może nie?) nie znam życia w WIELKIM MIEŚCIE ale na wsi znam, moi rodzice pochodzą ze wsi i jako dziecko spędzałam wakacje u dziadków. Teraz też mam rodzinkę na wsi, w środku lasu, nad rzeką i bardzo lubię tam jeździć w odwiedziny. Mogę tam pobyć 2 - 3 dni ale potem wracam do wswojego bloku (9 piętro) - chyba jestem typową domatorką. Pozdrawiam
Urodziłam się na wsi, ale 3/4 swojego życia spędziłam już w mieście i teraz nie wyobrażam sobie, abym mogła funkcjonować gdzieś indziej. Tu mam dom, rodzinę, przyjaciół i licznych znajomych, a na osiedlu, na którym mieszkam też wszyscy się znają /przynajmniej z widzenia/ i też wymieniają ukłony, czasem pogawędzą, zwłaszcza kiedy idę na zakupy czy na spacer z psem. Wieś kocham bardzo, ale nie chciałabym już tam mieszkać na stałe. No, gdybym miała taką możliwość i mogła wybierać, to chciałabym od póżnej wiosny do końca lata przebywać na wsi, a jesień-zimę spedzać w mieście.
25 lat mieszkałam w Kędzierzynie-Koźlu (opolszczyzna) na pięknym kolorowym osiedlu domków jednorodzinnych w centrum , gdzie wszyscy z ulicy się znali a z ulic sąsiednich kłaniali się sobie na targu. Teraz mieszkam w Gliwicach i nie mogę się przyzwyczaić do tego że nie mogę skoczyć do sąsiadów z naprzeciwka po sól bo ich nie znam a oni wcale nie chcą znać mnie! Ludzie w blokach są sobie tacy obcy... nie mówię tu o starszych paniach, które wiedzą co się dzieje na każdym piętrze ale o 10 piętrowcach pełnych młodych, obcych sobie ludzi którzy wcale nie kwapią się do tego żeby poznawać swoich sąsiadów. Kiedy w Kędzierzynie 2 domy dalej wprowadzili się nowi właściciele, kilka rodzin kupiło po winku, z mamą upiekłyśmy po ciachu i poszliśy na "zwiady". Było bardzo miło, Ci ludzie to byli typowi blokowcy, na początku nawet nie chcieli "Witam sąsiada!" powiedzieć ale po tej wizycie bardzo się poprawiło, oni zobaczyli że zostali zaakceptowani a my że bardzo fajni z nich ludzie. Na wsi mieszkalam tylko na wakacjach 2 miesiące ale tam jest podobna atmosfera, którą bardzo lubię i gdyby firmy informatyczne rozwijały się tak prężnie na wsi jak w mieście to chętnie bym się wyprowadziła z miasta, hihi.
ja jestem w podobnej sytuacji jak emiloos i całkowicie sie z nia zgadzam. jako dziecko mieszkałam na peryferiach miasta i było super, wszyscy sie znali, często sie odwiedzali i tak jest do tej pory jak tam pojedziemy w odwiedziny. Potem była przeprowadzka do bloku, i nie było najgorzej, bo był to nowy blok, który mieszkańcy tak naprawde sami sobie budowali. Więc wszyscy bardzo szybko sie poznali. W tej chwili jest tak jak na małym osiedlu, wszyscy sie znają, przyjażnią, pomagaja nawzajem itd. jest to taka duzo wspólnota. Ale niestety dwa lata temu, po ślubie trafiło sie nam małe mieszkano i postanowilismy z mężem sie wyprowadzić. Mieszkamy w obecnym bloku juz prawie dwa lata i jest koszmarnie :(( Tu jest własnie tak, ze nikt sie nie zna, nikt nawet nie chce sie poznać. Nie mam nawet sąsiadki z która mogłabym poplotkować, wpaść coś pozyczyć jak zabraknie itp. A jak pojade do rodziców to ginę na wiele godzin, nie moge sie nagadać z byłymi sąsiadkami. a nawiazując do tematu to obecnej sytuacji marzy mi sie własny domek, gdzieś w cichej małej miejscowości. Bardzo chętnie tez wyprowadziłabym się z miasta. :)
Kurczę... mam dokładnie tak samo... jak przyjadę do rodziców to nie mogę zleźć z ogrodu... tylko bym coś przycinała, gadała z sąsiadką zza płotu i z naprzeciwka, fajnie jest skoczyć na kawkę, poplotkować... u mnie teraz w loku tego nie ma... a szkoda...
Nie miałabym nic przeciwko, gdybym mogła zamieszkać w jakimś uroczym domku z ogrodem na wsi. Do hodowli świnek i krówek się nie nadaję, ale piękny ogród mogłabym zorganizować. To prawda, że fajnie jest skoczyć gdzieś na kawkę plotkowaną. Dlatego też wyszukałam sobie w moim bloku sąsiadkę, z którą się zapoznałam i teraz codziennie kawkujemy. Było mi o tyle łatwiej, że wszyscy wprowadziliśmy się niedawno, a do tego okazało się że nasze dzieci są w tym samym wieku i teraz razem chodzą do klasy. Czasami jest tak, że ten sąsiad zza płotu nie nadaje się na sąsiada i wtedy chciałoby się mieszkać w bloku i być anonimowym.
Urodziłam się w małej ale uroczej wiosce niedaleko Zamościa. Mieszkałam tam do skończenia zerówki, niestety potem przeprowadziliśmy się do Zamościa, i tam zamieszkaliśmy na stałe. Dzięki Bogu,że nie w bloku, tylko w dużym,piętrowym domu, z fajnym ogrodem,huśtawką i trzepakiem, na cichej uliczce, gdzie wszyscy się znali. Z tego co pamiętam zostaliśmy przyjęci bardzo serdecznie, a po jakimś czasie wszystkie sąsiadki to były prawie jak ciocie, a sąsiedzi jak wujkowie. Jednak strasznie tęskniłam za wsią, spędzałam tam każde wakacje, a kiedy byłam już starsza, to "uciekałam" sobie na wieś PKS-em chociaż na weekend....Tęskniłam za tamtym zapachem świeżo skoszonej trawy, zapachem kwiatów polnych, siana...........uwielbiałam moje wieczorne spacery po polach, gdzie widoki były naprawdę przepiękne. (jak ktoś nie wierzy, to zapraszam w okolice Roztocza- Krasnobród, Zwierzyniec). Kiedy 5 lat temu przeprowadziłam się do innego miasta, a na dodatek do bloku, to teraz tęsknię nawet za domem rodziców. Sąsiedzi kłaniają się sobie nawzajem, ależ i owszem, ale jak ja słyszę te rozmowy na klatkach to mi się niedobrze robi. Tutaj każdy o każdym wszystko wie, i każdy innej osobie mówi coś zupełnie innego. Moim marzeniem, jest budowa domku gdzieś pod miastem,niedaleko może jakiegoś lasku....eh jak fajnie pomarzyć.
A ja wieś lubię, na wakacje. A w mieście to mieszkać przez pozostałą część roku. Mieszkanie na wsi nigdy nie było moim niewymuszonym wyborem. Poprostu pewne okoliczności zmusiły mnie do zamieszkania. Czasami to marzę o anonimowości w tłumie.
Przez siedem lat mieszkałam w Poznaniu. Studiowałam, pracowałam. Poznań jest moją miłością. Ale moja druga miłość - mój Mąż jest wiejskim nauczycielem i ani nie mógł, ani nie chciał opuścić swoich uczniów. A ja wtedy byłam bezrobotna, więc nic mnie w mieście na siłę nie trzymało.
Doceniam piękno i wolność wsi, ale chyba jestem mieszczuchem.
asie_k, witaj krajanko, ja urodziłam się w okolicach Tomaszowa Lub.
A jeżeli chodzi o blokowiska i możliwość zawierania znajomości czy nawet przyjażni. Myślę, że w dużej mierze zależy to od nas samych również, choć nie tylko. Z pewnością w wysokich budynkach z windą stosunki międzysąsiedzkie są bardziej lużne, czasem nawet się nie zna wszystkich mieszkańców, tak jest w moim przypadku, bo zawsze był dom, dzieci i praca i nie miałam ani czasu ani chęci na nawiązywanie bliższych kontaktów. Ale moja przyjaciółka chciała i miała ku temu warunki. I jak jest u niej ? Przyjazna, rodzinna atmosfera, wpadają do siebie na kawkę, na pogawędkę, pomagają sobie w kuchni przy jakichś imprezach, wpadają po przysłowiową sól, są na imieninach, weselach dzieci itp. itd. Pewnie, że nie robią tego całą klatką, tylko się dobrały mniej więcej wiekowo, ale mają fajnie.
Nie trzeba czekać, że ktoś nas zagada, tylko może zrobić to samemu, zaprosić np. sąsiadów na kawę po wprowadzeniu się na nowe miejsce, przedstawić się, pogadać. Myślę, że wiele osób czeka, aby ten pierwszy gest wykonała strona przeciwna, ale jeśli ona też tak podchodzi i też czeka ?
Ja też jestem ze wsi tu mieszkam od urodzenia w mieście chyba nie dałabym radę mieszkać a w blokach to się duszę.
Dzisiejsza wies nie wiele się różni od miasta. Pamietam jak byłam jeszcze dzieckiem wieś to była wieś z krowami, koniami drobiem
chodzącym po drodze, pola zaorane. Dziś jak moje dziecko zobaczy konia to jest wielkie wydażenie.
Jednak szkołę kończyłam w mieście i pracuję też w mieście.
Zazxdroszcze Ci ze moglas mieszkac na wsi.Ja niestety nie mialam nawet rodziny na wsi Zawsze marzylam o zamieszkaniu na wsi.Od dwoch lat mam dom na wsi ale spedzam tam tylko wolne dni.Nie mam pojęcia co zrocic z ziemią wokoł domu (prawie 1 ha)Narazie się dokształcam bo chciałabym założyć sad.Tylko w książkach jest zbyt profesjonalnie napisane, tzn. dla ludzi ktorzy chca zarobic na owocach a ja chce dla siebie dla przyjemności mieć różne drzewka.Z ogródkiem i miejscem do odpoczynku to juz sobie poradziłam, ale co z tym sadem?.Sąsiad mówi ze zbyt piaszczysta ziemia jak na drzewka owocowe- a ja chcę sad.
25 lat mieszkałam w 20-sto tysięcznym miasteczku. Pyskowice to bardzo stare (od 1256r.) i urokliwe miejsce. Życie tam jest spokojniejsze. Teraz mieszkam w 200- tsięcznym Zabrzu i tęsknie za tym co zostawiłam. Jako nastolatka narzekałam ze w Pyskowicach jest nudno a teraz mieszkam w 10 razy większym mieście i jeżdzę do Pyskowic na dożynki, dni miasta i inne imprezy, bo jak się okazało są dużo fajniejsze niż te tutaj. Samo życie!
Klio
~(*_*)~
Przeczytałam wszystkie wypowiedzi. Każdy tęskni za czymś innym.
Jak wcześniej napisałam - wychowałam się w wielkim mieście, w mrówkowcu - tam prawie nikt nikogo nie znał, ale dzieci sobie radziły. Wieś znam z wakacji - swojego czasu chciałam nawet mieszkać, ale to były dziecinne mżonki. Potem studia - w mniejszym mieście, ale o statucie dawnego wojewódzkiego - życie wesołe, bo akademickie, taki jak w komunie - wszyscy do wszystkich przychodzą bez pukania, wszystkie rzeczy użytkowe (myślę o garnkach) są wspólne. Wtedy to było fajne, ale na stałe to nie. No i na koniec przeprowadziliśmy się do małej dziury (praca, mieszkanie). i wiem, ze nie chciałabym mieszkać w dużym mieście - tam życie za szybko gna do przodu, nie ma na nic czasu, większość tradycyjnych wartości się zdewaluowała. Wolę mieć to od święta, zachłystnać się tym pędem, poddać ale tylko sporadycznie. Ale mieszkanie w małym mieście ma też miliony wad. jedną z nich jest brak anonimowości. I to nie chodzi mi o to, że sąsiadka przyjdzie na kawę - bo z tym akurat jest trudno - to raczej zamkniete środowisko, znające sie od zawsze, prawie zawsze spokrewnione, ale o to, że wystarczy, mówiąc brzydko, puścić bąka na jednym końcu miasta a na drugim już o tym będą rozmawiać. Sklepy rozpoznaje się nie po ulicach, rodzajach tylko p owłaścicielach (ja do tej pory nie mogę się do tego przyzwyczaić). Takie typowe małomiasteczkowe plotkowanie, byle tylko innym zaszkodzić, po co sąsiad ma mieć lepiej, mogę zrobić wszystko żeby mu zaszkodzić, nawet bezinteresownie (to jest cecha Kurpiów)
Całe swoje życie przeżyłam w mieście - w Toruniu.
Dzieciństwo w kamienicy. Na swoim - w bloku.
Toruń to specyficzne miasto: historia, zabytki na każdym kroku, klimat ... Niby małe, bo ma około 200 tyś. mieszkańców, ale z jaką historią ... no i Uniwersytet.
Od pewnego momentu marzę o życiu na wsi, albo chociaż na peryferiach pod miastem, ale pewnie nigdy to się nie ziści.
Ja zdecydowanie jestem mieszczuch.
Nie mam nawet zadnej rodziny na wsi.
Moj TaTa pochodzi ze Starachowic w kieleckiem, ale wyjechal stamtad na studia jak mial 18 lat i nie mam tam nikogo oprocz Babci. Wujek Taty mieszka w Boleslawcu, ale nie utzymujemy kontaktu.
Mama jest warszawianka - jej dziadek byl z Wieliczki wprawdzie ale jako przedwojenny oficer WP dostal przydzial do Warszawy i tu poznal swoja zone - warszawianke, z ktorego urodzila sie Mama mojej Mamy - Moja Babcia. Jej Maz (moj sp dziadek) pochodzil z Litwy, z okolic Kowna ale juz w latach 20' przeprowadzili sie do Warszawy . Macie zatem stoliczanke. Nigdy sie tego nie wstydzilam, choc opinie na temat mieszkancow tego miasta sa rozne. Trzeba zdac sobie sprawe ze rodowitych warszawiakow tu za wiele nie ma - wytluklo ich Powstanie Warszawskie. Skadinad brala w nim udzial moja Babcia, wiec z Warszawa, z jej historia jestem emocjonalnie zwiazana. Nie pasuje mi jednak obecna w niej teraz obsesja zbijania szmalu, ciagly pospiech i tym samym brak ducha.
Urodzilam sie w starej dzielnicy Warszawy - na Ochocie. Nie pamietam tego, bo jak mialam 4 lata przeprowadzilismy sie na nowe blokowisko - Ursynow. Tam byl zlepek wszelkich ludzi - dobrze ilustruje to Bareja w filmie Alternatywy 4. Mialam wlasciwie jedna dobra przyjaciolke (dalej sie przyjaznimy - to juz 20 lat!!!), ktora poznalam bo jej rodzice zalali mieszkanie moich. Chodzilismy do siebie nawazjem na kolacje, razem spedzalysmy czas, mamy "wypukiwaly" nas do domu, walac kopysciami w kaloryfery:))
Kiedy poszlam na studia(o tym za chwile) rodzice zdecydowali sie wrocic na Ochote, zeby mieszkac blizej mojej Babci. Mieszkaja na strzezonym osiedlu, ktore jest zlota klatka. Wejscie na nie jest mozliwe dzieki karcie chipowej a goscie sa odpytywani z tego gdzie ida przez ochrone. :( Ludzie sie nie znaja, sa zapatrzeni w swoje biznesy i kaaasaaaa jest taka wazna!! Nawet nie potrafia sie zjednoczyw takiej chwili jaka byla smierc Papieza :( A proboszcz kaplicy znajdujacej sie w okolicy nawet wtedy nie otworzyl kosciola, dopiero nastepnego dnia rano :(
Rodzice maja 2 psy - troche lepszy kontakt maja z innymi "psiarzami" jesli to nie wlasciciele psow mordercow. W okolicy jest park, ale strach tam chodic bo jakis debil wyklada trutke na psy :( zatem nie jest za ciekawie mama mowi, ze chciala by sie wyprowadzic, jedyne co ja trzyma to fakt posiadania tarasu. Mieszkaja na parterze i zamast balkonu jest zielony taras, gdzie oprocz kwiatkow w donicach sa ziolka rozmaite, a w tym roku nawet zolty pomidor.
Mialam wspomniec o studiach... No wlasnie - ja chcialam odpoczac od zgielku Wawy - zatem wybralam studia na UJ, w Krakowie. Najpierw mieszkalam z Ciotka w centrum Krakowa, przy Pl Matejki, niedaleko Barbakanu. Atmosfery Krakowa chyba nie musze opisywac - cudowne jest to ze nie wszystko tak jak w wawie musi byc na wczoraj :)
Potem mieszkalam w mieszkaniu studenckim - swooista atmosfera. A na ostatnim roku kupilismy mieszkanie na Bronowicach Nowych - w bloku. Mieszkam na 7 pietrze - w ostatnim wysokim bloku wiec mam widok na Lasek Wolski, na Kopiec :) A poza tym mam FE NO ME NAL NYCH sasiadow - znaja sie wszyscy - bo mieszkaja tam oprocz mnie te same rodziny od wybudowania bloku. Przyjeli mnie jak swoja - bywam na herbatkach, chodzimy na imieniny, etc. Sasaidka zbiera mi z wycieraczki reklamy jak mnie nie ma a sasiad odbiera korespondencje
To jest szczegolnie teraz wazne, kiedy siedze w Irlandii - pracuje tu po studiach. Dublin w ktorym teraz mieszkam nie jest piekny ale ma swoja atmosfere i bardzo otwartych, przyjaznych mieszkancow. Od 1.05.2004 duzo tu Polakow - bardzo roznych - i super - i takich ktorych sie wstydze. Jak to wszedzie i zawsze.
Sorki ze sie tak rozpisalm - juz nie bede
100% mieszczuchowa mrruczka
zasłuchałam się czytając twoją opowieść dziękuję jest piękna
pozdrawiam kamaxyz
Kama zawstydzilas mnie, czemu piekna??
CAluski mrru