Świeżo ścięte baldachimy z kwiatami ( w słoneczny dzień, żeby nie były mokre), owijam w papier i wkładam na noc do lodówki, możliwie niezbyt mocno gniotąc.
Zabieg ten "wytrąca" na papier ewentualne robaczki. Następnie wlewam w miskę, (komorę zlewozmywaka, naczynie ) wodę i każdy baldachim krótko płuczę i osączam na bibule. Potem zdejmuję same kwiaty z baldachów. (Ponieważ robię tę nalewkę jak i sok co roku, zakupiłam dość rzadki grzebień tylko do tego celu i po prostu wyczesuję kwiaty).
W dużym słoju kwiaty przekładam warstwami pokrojonych (ze skórką) cytryn, liśćmi porzeczki, zasypuję cukrem z dodatkiem miodu a po godzinie, dwóch zalewam wódką ze szczyptą soli z rozcieńczonego spirytusu. Zostawiam słój w przyjaźnie ciepłej atmosferze.
Po trzech dniach wielkim widelcem wyławiam 99% cytryn (nauczona doświadczeniem, że jednak dłuższe trzymanie skórki powoduje nadmierną gorycz nalewu). Z wyłowieńców wyciskam sok i dolewam do słoja i znowu zostawiam go w spokoju na trzy dni. Po tym czasie filtruję moją bzówkę przy pomocy lejka, sitka i waty, do butelek. Wstawiam je minimum na tydzień do ciemności, niestety do chłodu nie, bo go o tej porze roku nie mam w żadnym moim pomieszczeniu ...no chyba, że pogoda się spsuje (ale wtedy i bez zakwita później).
Oczywiście dłuższy czas przechowywania w zacisznej piwniczce wskazany :)
Ta naleweczka ma u mnie zawsze największe "wzięcie" i to wśród pań i panów, jakies 5 lat temu była wręcz hitem, bo teraz stała się bardziej popularna......hitem pozostala selerówka, bo tej prawie nikt nie robi :)