Naszlo mnie po przeczytaniu watku kamczyka o nowym samochodzie. Jakie sa Wasze wpadki zwiazane z jazda samochodem. Czy zrobiliscie cos, co bylo tak glupie, ze wspominacie to teraz ze smiechem? Zdazylo Wam sie cos zdemolowac (lacznie z samochodem), w cos wjechac przez glupote, zarysowac, uciekac przed policja, scigac sie w miescie itp???
Ja moim pierwszym samochodem zdemolowalam filar na podziemnym parkingu w centrum handlowym, bo zle zaczelam parkowac. Drugi samochod - poezja- cofalam a zniszczylam przedni reflektor i pol przodu - i to w urodziny meza! bo wybralam sie po prezent - no i mial prezent- rachunek za naprawe. Potrafilam tez ok. 3 mil jechac na flaku i zastanawiac sie kto w okolicy opony pali, bo mi strasznie w samochodzie zaczelo smierdziec. No i dwukrotnie juz zarysowalam dosc mocno samochod o brame wjazdowa, bo ona ciagle dla mnie za waska jest (a maz duzym vanem wjechal i jeszcze miejsce bylo)
Piszcie jak to wyglada u Was? Jakie Wy mieliscie przygody samochodowe.
W kwietniu jechałam z mężem samochodem. Jechał sznur samochodów w mieście. nie za szybko. Było tuż po deszczu. Słońce świeciło prosto w oczy. Kierował mąż. ja byłam pasażerem. Nagle kierowca przed nami zahamował. Włączył kierunkowskaz i chciał skręcić. Mąż ledwo zahamował. Zaraz poczuliśmy uderzenie w tył auta. auto przed nami odjechało. Zjechaliśmy na bok by nie blokować drogi. Okazało się, że auto za nami zahamowało. Następne auto już nie. Tak uderzyło w auto za nami, że to auto palło w nas. My mieliśmy haka więc wielkiej straty nie mieliśmy. Auto za nami miało rozbity tył i przód i uszkodzony skuter w bagażniku który dopiero kupili. Auto sprawcy niewielkie uszkodzenie. Sprawcą okazał się Ukrainiec z Niemieckim paszportem. Gość chciał od najbardziej poszkodowanego pieniądze że zahamował za szybko i on nie mógł zahamować. Nie dało się dojść do porozumienia więc wezwaliśmy policję. Rozmowa z policją trwała 2 godz. W końcu sprawca zgodził się przyjąć mandat i zapłacił tylko 100 zł. Policjant tłumaczył się, że tak mało bo gość nie chciał przyjąć mandatu i musieli byśmy za dwa dni spotkać się w sądzie. 2 auta miały mieć szkodę pokrytą z ubezpieczania sprawcy. Zgłosiliśmy sprawcę. Firma ubezpieczeniowa reprezentująca Polskę przekazała sprawę innej firmie. Potem wielka cisza. Odpuściliśmy sobie. Nagle we wrześniu się odezwali to już pociągnęliśmy sprawę do końca i po pół roku od stłuczki dostaliśmy pieniądze. Najbardziej pokrzywdzony często się przypominał w firmie ubezpieczeniowej więc dostał pieniądze 2 tyg wcześniej niż my.
2. Jechałam z moimi bliźniakami jak byli niemowlakami popołudniu do lekarza bo się przeziębili. Jechała ze mną męża siostra by mi pomóc przy maluchach. Zatrzymałam się na światłach. Droga była pod górkę. Przede mną stało auto,które mi się nie podobało. Pomyślałam, że muszę na nie uważać. Zaświeciło się zielone światło a to auto przede mną z przyczepką zaczęło zamiast jechać do przodu cofać do tyłu prosto na mnie. Za mną pełno samochodów i nie miałam gdzie uciec. Pękła mi w przodzie atrapa plastikowa. gość wyszedł za auta i pyta czego w niego wjechałam. Dobrze, że nie byłam sama wyjaśniliśmy temu panu, że to on nas uderzył. Szwagierka miała podejrzenia, że gość jest od wpływem ale się wypierał i kazała mu nawet chuchnąć ale chuchał wymigująco nie prosto w jej twarz. Dobrze, że niemowlaki nie płakali. Wymieniliśmy się tel i spisałam jego dane. Oczywiście po konsultacji telefonicznej z mężem. Telefon wyjątkowo miałam padnięty i dzwoniłam z szwagierki telefonu. Nie została wezwana policja. Ostatecznie gość dał nam pieniądze i kazał skleić atrapę a pieniądze przeznaczyć na dzieci. Tak też zrobiliśmy.
3. Mieliśmy raz jakiś sen. Nie pamiętam czy ja czy mąż. Chociaż w sny nie wierzę to jednak sprawdziłam w necie znaczenie i wyszło mi, że jeszcze dziś będziesz mieć nie miłą przygodę. Ucieszyłam się, że to było 2 dni temu więc nic się nie stało, Mężowi nic o tym nie mówiłam. Mąż pojechał samochodem. Na łuku drogi gdzie było mocne ograniczenie prędkości z dużą prędkością uderzył w niego samochód. Gość trafił prosto w koło. Od razu zbiegli się świadkowie i podziwiali, że nasz opel to złomek a nic mu się nie stało a auto tamtego gościa mocno było porozbijane. Mąż pojechał nawet na diagnostykę i okazało się, że nic się nie stało.
4. Mąż jest kierowcą autobusu. Ma bardzo duży autobus. Zatrzymał się na światłach. Przed nim stało auto osobowe. Zaświeciło się zielone światło auto przed nim ruszyło.Mąż za nim. Auto zahamowało by z grzeczności puścić inne z bocznej drogi. Mąż nie zdążył zatrzymać autobusu i przywalił w osobówkę. Osobówka dość mocno się porozbijała. Gdy załatwiali sprawę nagle gość wezwał policję. Mąż dostał punkty i mandat a gościowi zabrali dowód rejestracyjny. Przez to,że nie chciał załatwić tej sprawy tylko przez ubezpieczenie naraził się na dodatkowe koszty. Gość był nie zadowolony, że odebrali mu dowód rejestracyjny. Później się okazało, że ten autobus miał wadę i dlatego za wolno zahamował.
Przypomina mi się stary dowcip z brodą o tym dlaczego kobiety nie potrafią parkować. JAk ktoś zna to dobrze, jak nie to trudno. Kiedyś była dyskusja, że z WŻ korzystają dzieci więc nie będę rozwijać.
Pierwszą wpadkę miałam na ezgaminie. 10 lat temu na placu zdawało się 6 manewrów - oblałam na pierwszym, dla mnie najtrudniejszym, czyli jeździe po łuku. Zadzwoniłam po tej klęsce do mojego instruktora, na wiadomość o tym w słuchawce zapanowała cisza a po chwili mój nauczyciel jazdy wydukał, że "jego kursanci mają prawie 100% zdawalność ale jeszcze żaden nie zrobił mu takiego wstydu i nie oblał na łuku".
Zaraz po zdanym 2 podejściu zakupiłam fiata 126 P i na czwartym biegu weszłam w spory zakręt. Straciłam panowanie obiłam się o 2 wysokie krawężniki i wylądowałam na trawie.
Więcej spektakularnych wpadek nie pamiętam, jestem czynnym kierowcą a jak to mówią, przyznam nieskromnie, że praktyka czyni mistrza.
Więc kierownice w dłoń drogie koleżanki i nie dajcie sobie wmówić, że jesteście w tym gorsze od mężczyzn.
Mam ulubiony CPN i ulubiony dystrybutor:))) no tak mam i nic na to nie poradzę, że tam mi się fajnie tankuje:)) Trzy lata temu , "mój" dystrybutor miał jakąś awarię i był dłuższy czas w przebudowie, więc przeniosłam się o dwa stanowiska dalej. Po kilku miesiącach radość wielka, bo "mój" oddali do użytku. Zajechałam elegancko, włozyłam końcówkę do baku i ... ki diabeł?? za czorta rura mi się nie mieści do baku!! Wyjęłam końcówkę, zaglądam do baku a tam jakiś przedmiot blokuje mi wlew!! Pędem pobiegłam na stację do miłego pana, żeby dał mi jakiś srubokręt, drut, cokolwiek żebym mogła to cholerstwo z wlewu wyjąć. Ponieważ od 15 lat jestem stałą klientką tej stacji i już mnie tam znają, więc pan Darek wziął rzeczony srubokręt i ruszył z odsieczą. Włozyl śrubokręt do wlewu, no co jest???W baku nie ma nic oprócz metalowej klapki, która sama się uchyla i zamyka, ale tak ma być.
Pan popatrzył na dystrybutor, na mnie, pod nosem zaczął mu się błąkać dziwny usmieszek i zapytal czy aby na pewno z tego dystrybutora chcę zatankować? No jasne ,ze chcę!! Cale życie kierowcy z tego dystrybutora tankuję to jakże bym teraz nie chciała!!! Ponowił pytanie ja potwierdziłam, a on pokazał ręką na dystrybutor. Na "moim" ulubionym dystrybutorze gdzie zawsze pisało Pb 98, jak wół teraz widniało ON:))) No blondynka, koncertowa blondynka:)))
No to mi go przebudowali:))))
Widzicie co znaczy siła przyzwyczajenia????:))) Dobrze, że końcówki od oleju są grubsze i nie weszła mi do baku bobym sobie pojeździła:)))
Dalej tankuję na tej stacji i dalej przy tym samym dystrybutorze, bo po jakimś czasie znów tam jest benzyna, ale teraz zanim zacznę tankować patrzę na dystrybutor:)))
Tylko czemu jak pan Darek jest na zmianie to na mój widok dziwnie się uśmiecha???:)) Ciekawe??:))))
Pierwsza moja wpadka miała miejsce gdzies ponad 20 lat temu.Swiezo upieczony posiadacz prawa jazdy miałam odebrac męża ze spotkania koleżeńskiego.Wtedy mieliśmy "malucha"-nóweczke. Jechałam może juz ze dwa kilometry,ale bardzo źle mi sie jechało.Myślałam ,że to cudo się zepsuło.Otórz nie ! ja jechałam na hamulcu ręcznym zaciągnietym.
Dosyć niesamowita przygodę mieliśmy jadąc pare lat temu na działkę. Jadąc samochodem "Subaru domingo",( to taki śmieszny busik)jedną z ruchliwszych ulic Warszawy zobaczyliśmy jak nas koło wyprzedza. Jakie było nasze zdziwienia gdy sie okazało ,że to nasze lewe przednie koło. Na szczęście w zaden samochód nie trafiło.
he he he mi się na ręcznym maluchem udało ujechać "troszkę" więcej kilometrów, nawet sporą górke pokonac:))
1. Egzamin zdałam "już" za piątym razem :) Garaż tyłem, łuk tyłem, łuk tyłem, miasto, zdane :)
2. Jak jeszcze byłam na kursie (maluch) tata nakazał mi wjechać naszym autem (mazda 323f) do garażu. No i wjechałam z tym, że lewy bok oparł się na drzwiach. Koszt ponad 300 zł, co 11 lat temu stanowiło kwotę kolosalną...
3. Tym samym autem cofałam i nie zauważyłam z tyłu samochodu i przygniotłam tył. Kosztu nie pamietam.
4. Tym samym autem wyjeżdżałam z bardzo waskiej drogi a inne auto na nią wjeżdżało.I się nie zmieściło. I mnie przytarło.
5. Po ślubie jadąc samochodem męża do pracy,facet nie ustąpił mi pierwszeństwa i zepchnął mnie z drogi. Brakowało parę centymetrów i już bym tu dziś nie pisała. Samochód poszedł do kasacji.
6. Jadąc nowym samochodem 5 miesięcy od tego wypadku wpadłam w poślizg i wjechałam do rowu. Nic się nie stało.
7. Niedawno wycofując z parkingu znów nie zauważyłam innego pojazdu :)
Oświadczam, iż uwielbiam jeździć samochodem. Na prawdę:)
Toz to nie wpadki tylko istny pech. Podziwiam Cie, ze jeszcze siedzisz za kierownica. Mnie przy punkcie 4 sie odechcialoby ;)
Miałem wiele samochodów, bo już mam swoje lata, ale najśmieśniejszy przypadek miałem z Syrenką. W casie drogi zgubiłem sworzeń z przegubu chomokinetycznego. Przy drodze było gospodarstwo z bardzo życzliwym chłopkiem. Chłopek miał taki sworzeń, jako zatyczka w kole od sieczkarni. Dał mi zamontowałem w Syrence i pojechałem dalej.
Ja mam za sobą zderzenie z latarnią - z winy policji. Miałam ruszyć spod sklepu - ale akurat w tym miejscu była linia ciągła (za kilka metrów juz nie), a że przejeżdżała policja postanowiłam być porządna i te parę metrów cofnąć. tyle, że lampa zlała się ze słupkiem i było łup.. Zderzak nie odniósł wielkiej kontuzji, ale sie poluzował - jako, że byłam w drodze do rodziny - na miejcu przykręcili mi go na śrubę - do tej pory w ten sam sposób jeździ (nie u nas, ale w dobrych rękach)
Ale najbardziej zabawna historia z alkomatem. Byliśmy u znajomych. Ja wypiłam lampkę wina zaraz po przyjściu (a byliśmy kilka godzin). W dzień odwilż, chyba nawet deszcz, na noc mróz minus 16 (wracaliśmy koło drugiej). Cały samochód zamarznięty. Co odskrobałam lód w środku- na nowo zamarzało. Mąż- ciut wstawiony poradził - jedź, to Ci odmarznie od pracującego silnika. No i ruszyłam z widocznością jak w czołgu. Jechałam powolutku. W pewnym momencie za mną pojawił sie samochód, no to ja jeszcze wolniej. Dzieci mówią, że on miga światłami - pewnie pogotowie. No to ponownie zwolniłam. Skręcajac w naszą ulicę - wyprzedzili mnie, zajechali drogę, zaprosili...na dmuchanie w balonik. Bo to była policja. stracha miałam nieziemskiego - bo w końcu nie miałam czystego sumienia. Wyszło zero, zero. No to zaczęli się tłumaczyć- że z taką prędkością to u nas jeżdżą Ci na bani. Do szyb sioę nie przyczepił - już zdążyły odmarznąć.
Na drugi dzień okazało się, że odmrażacz do szyb miałąm pod siedzeniem...
Mnie dokładnie w takiej sytuacji też policjanci zatrzymali tyle tylko, że ja nie piłam nic a miałam "czterech imprezowiczów" na pokładzie:)) i to samych policjantów.
Pozyczylam od brata nowiutki samochod bedac z wizyta w Polsce,wszystko bylo ok do dnia, kiedy to musialam go zatankowac.Wszystko poszlo gladko tyle ze przy cofaniu nie zobaczylam slupa we wstecznym lusterku i skasowalam go. Samochod mial tylko lekkie wgniecenie ale do konca podrozy poruszlam sie za pomoca komunikacji miejskiej,a za slup zaplacic musialam ok. 1500pln
Ja to wsumie jakichs znaczacych wpadek nie mialam. Egzamin na prawko zdalam za pierwszym razem chociaz jakby na placu egzaminator dobrze patrzyl to zauwazylby ze wyjezdzajac z garazu tracilam pacholka ( to chyba z tej uciechy ze plac dobrze mi poszedl), na jezdzie tez mialam taka sytuacje ze juz myslalam ze nie zdam. Pieszy bez patrzenia czy cos nie jedzie wszedl z marszu na pasy wiec ja po hamulcach auto mi zgaslo wiec ja juz myslalam ze po mnie ale egzaminator kazal jechac mi dalej i tak jakos wyszlo ze zdalam. Jezdze samochodem gdzies okolo 5 lat i jak na razie odpukac mialam jedna krakse. Jadac w wielkim korku skupilam sie na tym ze w krotkim czasie musze zmienic dwa pasy zeby moc skrecic. Jechal ze mna bratanek mojego meza ktory non stop do mnie cos mowil i podglasnial muzyke co mnie dodatkowo rozpraszalo i denerwowalo. Skutek taki ze przy niewielkiej predkosci wjechalam w tyl goscia, na moje nieszczescie mial haka. Jemu z autem nic sie nie stalo, niestety moj zderzak byl do klepania i malowania.
Przypomnialo mi sie jak zajechala droge policji. Oni zatrzymali sie na srodku ronda, na moim pasie. Ja tuz za nimi. I oni ani drgna, policjantow cos gada z przechodniem na chodniku, a korek sie robi. No wiec ja grzecznie wlaczam migacz i wymijam. W tym samym momencie radiowoz rusza. Omal sie nie przytarlismy. Na szczescie nic sie nie stalo. Balam sie, ze zaraz mnie zatrzymaja, ale nie. Mysle, ze ten policjant ruszyl, a nawet w lusterka nie spojrzal i pewnie wystraszyl sie bardziej niz ja widzac, ze go wyprzedzam.
Moja historia jest sprzed 15 lat. Jest zima,trzaskający mróz a my jedziemy "pełnoletnim" wtedy maluchem.Mąż prowadzi a ja natylnym siedzeniu trzymam na rękach naszego 2-miesięcznego syna.W pewnym momencie zatrzymuje nas policja (rutynowa kontrola drogowa). Mąż wyłączył silnik. Podchodzi policjant i przez szybę widzi śpiące dziecko.Rezygnuje więc ze sprawdzania i każe nam jechać. I tu zaczyna się sedno sprawy - mąż usiłuje włączyć silnik - a on...nic.Pomyślałam, że teraz bez mandatu się nie uda. Aż tu słyszę - "Mieteeeek chodź popchniemy" zawołał jeden policjant do drugiego. No i tym sposobem ruszyliśmy.
Jeszcze jeździliśmy maluchem. Syn był przypięty z przodu w foteliku. Skądś wracaliśmy. Na jednym z gównych skrzyżowań (nie ma ich za wiele) w moim mieście było akurat zaraz po wypadku - tłum gapiów. My byliśmy na głównej. Na podporządkowanej stał facet. Gdy wjechaliśmy na skrzyżowanie ruszył, prosto w nas. Nikomu nic sie nie stało. Gościu moim zdaniem wygladał na podpitego (ale to moje zdanie). Była policja, spisaliśmy zeznanie.
jakie było moje zdziwienie, gdy ubezpieczyciel tamtego faceta nie chciał uznać roszczenia - bo to była nasza wina, skoro widzieliśmy, że był wypadek to powinniśmy wpuścić tamtego gościa. Potem okazało się na policji nie ma żadnej informacji o zajściu (a spisywali). Jak zaczęłam robić dym - nagle sie wyjaśniło: gościu był znajomym to raz, a dwa nie miał opłaconego w momencie wypadku ubezpieczenia.
Za remont samochodu zwrócili - ale ile to nerwów kosztowało.
Moja samochodowa wpadka miała miejsce dziś. Namówiłam siostrę z siostrzeńcem na wizytę u naszych u naszych dziadków. Samochód prowadziłam ja. Ze zbyt dużą prędkością wjechałam w zakręt (tak mi się teraz wydaje), co w połączeniu z mokrą nawierzchnią poskutkowało tym ,że manewr zakończyłam na świeżo zaoranym polu. Rodzinka i samochód na szczęście bez uszczerbku. Ale moje samopoczucie... Gdy pijąc babciną herbatę zaczęłam rozmyślać, że przecież jeszcze parę metrów i mogłam wylądować na drzewie zbierało mi się na płacz. Mąż słysząc jaka spotkała mnie przykra przygoda skomentował to krótko : "oj moja ty Krzysztofo Chołowczyc". Jedyna pociecha, że podobno najlepiej uczymy się na własnych błędach.
Najwiekszy obciach spotkal mnie na corocznej kontroli technicznej.
Nie znam sie na budowie samochodu wiecej niz tego wymaga obsluga i jest to wiedza raczej praktyczna niz teoretyczna - nie znam nazw...
Bardzo nieuprzejmy pan rzucal hasla w stulu
Hamulec taki!
swiatla takie!
Swiatla owakie!
Ja cala zestresowana, probowalam odgadnac, ktore ma wlasnie na mysli. Gdy po wykrzykiwaniu serii nazw swiatel wykrzyknal:
SYGNAL JEST?!!!
Pomyslalam, ze koniec, cos jest popsute, nie mam zadnego sygnalu przy wlaczaniu swiatel, o czym pana ze skruszala mina poinformowalam. Gburowaty mechanik spojrzal sie na mnie z niedowierzaniem i powtorzyl haslo
SYGNAL!!!!
Po chwili namyslu doszlam do wniosku, ze chodzi mu o "tiiiit" przy kierownicy, czego w tym momencie fachowo nie umialam (ze stresu) nazwac klaksonem i wypalilam:
Czy chodzi o trabke???
Moj maz do dzisiaj boki zrywa ze smiechu, gdy mu sie przypomni pierwszy przeglad techniczny, na ktory mnie wyslal...
Patataj, patataj:))) "Rejs" Barei , tak mi się skojarzyło z Twoim "tiiiiiit":))))
Ja też w tym roku pierwszy raz sama byłam na przeglądzie ( i pierwszy raz w ogóle)...Oczywiście mąż nie powiedział mi dokładnie gdzie to jest - to tak niedaleko mojej pracy. Przejechałam kilka razy - nic (a on miał akurat wyłączony telefon) - widocznie panowie wiedzą, bez większych szyldów.
No to uruchomiłam pamięć miejsc - kojarzyły mi się PKS-y. Pojechałam tam. Otoczenia jak za króla Ćwieczka i oczywiście diagnosty nikt nie uświadczy (mimo wyraźnych szyldów). Poczekałam z 15 minut, wypytałam kręcących sie tam panów- cóż diagnosta zaginął. Zlitowali sie w końcu i powiedzieli - że jak mi się spieszy, to po drugiej stronie ulicy też jest stacja.
Pojechałam...Warunki nawet luksusowe. i pan diagnosta (moze po przejściach spadajacych sachodów do dołu - hehe) sam wprowadzał samochody (nie tylko mój, żeby nie było, że jak zobaczył babę) i wszystko sam sprawdzał i wyprowadzał samochód na zewnątrz.
I jeszcze przegląd był tańszy niż na stacji mojego męża (nadal nie wiem dokładnie gdzie ona jest).
Ponoc mają obowiązek wjechać.Tak powiedział znajomy na diagnostyce.
Ja na kazdym przegladzie tez nie wjezdzalam tylko diagnosta sam wjezdzal i wszystko sam sprawdzal. Szczerze powiem ze za pierwszym razem pytal sie czy ja wjade czy on ma wjechac, kazalam jemu bo balam sie ze nie trafie kolami. Do dzis mam ten lek i zawsze wjezdzaja za mnie.
Ja tez boje sie ze nie wjade. Na szczescie na diagnostyce zawsze jakis majster wjezdza na te wszystkie wynalazki.
Pamietam, jak raz jadac z mezem (cale szczecie ze byl ze mna) zlapalam gume. Maz kolo zmienil, ale nie mial czasu na nic wiecej, bo spieszyl sie do pracy. Powiedzial mi tylko gdzie mam jechac po nowa opone, oraz, ze mam chlopakom w warsztacie powiedziec zeby mi od razu z zapasem zamienili, na ktorym przyjechalam. Pojechalam, wszystko git, ciesze sie ze wszystko jasne. Nagle pan mowi, ze mam wyjac klucze. Pierwsza mysl - kluczyki, ale zaraz potem mysl- po kiego....Jakos skumalam ze chodzi o klucze do kol. Przekopalam caly samochod i mowie ze chyba nie mam. Pan spojzal na mnie jakos tak dziwnie i wyja je -no wiecie- z miejsca gdzie byl zapas. Niby skad mialam wiedziec gdzie sa, przeciez tam nie zagladam ;)
Ja jeżdżę samochodami ponad 20 lat. Miałam kilka stłuczek solo. 2 lata temu skasowałam samochód (to był najpoważniejszy wypadek z moim udziałem i wolę go nie wspominać).
Ze śmiesznych historii to przypominają mi się takie:
1/ Swoim maluchem zawiozłam męża do sklepu. Po zakupach wsiadamy do samochodu (ja za kierownicą), Noga na sprzęgło, wsteczny, ręka z gestem przełożona przez oparcie, wzrok utkwiony w tylnej szybie, gaz do dechy i .... NIC. Samochód ani drgnie. Chwila konsternacji iiiiii... WIEM!!! ... nie zapaliłam silnika. Zaczęłam się sama z siebie śmiać bez opamiętania. Gdy potrafiłam już wyksztusić jakieś słowo i powiedziałam co mnie rozbawiło, mąż tylko pokręcił głową i powiedział: "gdybym się jeszcze raz miał żenić, to na pewno znowu z blondynką".
2/ Mniej zabawna historia z tym samym maluchem. Coś w aucie szwankowało i poprosiłam męża, żeby mi to sprawdził. Mąż na to: "nie sztuka tyłek do auta wsadzić i jeździć, czasami trzeba położyć się pod auto i zobaczyć co nie gra. Budowa malucha jest prosta jak budowa cepa". No to mi pojechał po ambicji. Łaski bez, prosić Go nie będę! Poszłam do garażu, otwarłam drzwi, zaparłam się i zaczęłam auto wypychać na luzie na podwórko. No i tym sposobem wyłamałam drzwi z auta. Poleciałam po męża i w nerwach krzyczę: "no i zabacz coś narobił!!!!". A ten wariat zaczął się za mnie śmiać. Boziuuuu ... jakie ja mam czasami nerwy na Niego!
Jejciu!Przeczytałam wszystkie wypowiedzi i się uśmiałam z niektórych nieziemsko:)))
To teraz ja Was rozśmieszę:)
1.Jesteśmy u znajomych,prawie 15 lat temu,ja,świeżo upieczony kierowca,oczywiście niech inni piją i się bawią bo ja dumna będę kierować w powrotnej drodze i nie piję;)Zabrakło im ognistej wody ''Tyśka jedź do nocnego''krzyczą.To ja dumna i blada jadę do tego sklepu,ze znajomym.Patrzę,jedzie jeden samochód na mnie,to ja manewr w bok i mówię co za cymbał jedzie!Nagle drugi na mnie jedzie...Dobrze,że to po północy było i mało samochodów było na mieście,bo mi się przez chwilę wydawało,że w Anglii jestem i lewą stroną jechałam...:)
2.Innym razem,jesienią około 20,jechaliśmy do szwagra.Po drodze zatrzymaliśmy się na CPN-nie.Zatankowaliśmy i jedziemy...Jadę jadę,a samochody mi migają światłami,mówię do męża''policja stoi czy co?''a ja bez świateł jechałam...
3.Nied ługo po tym jak dostałam prawko wracaliśmy z Sylwestra.Ja kierowałam.maluchem prawie nówką.Włączam wsteczny,coś zazgrzytało,zapiszczało i tylko dwójka dawała mi się włączyć.I tak na tej ''dwójce''5km musiałam jechać...Bo sprzęgła chyba nie wcisnęłam(nadal nie wiem) i biegi się ''wycięły''....
4.A teraz chyba najlepsze:)))
Byłam u rodziców z dzieciakami w zeszłe wakacje.No i zbieram się do drogi,i sprawdzam czy wszystko mam.No wygląda na to,że wzięłam wszystko...Ale jadę,jadę i tak myślę,czy ja na pewno wszystko wzięłam?Byłam już z 1km w drodze i olśnienie....czy ja kluczyki wzięłam!!??...nic dodać nic ująć:)))
Akcja z kluczykami bezcenna
Poza tym mi tez raz migali swiatlami i tez okazalo sie ze ja zapomnialam ich wlaczyc. Te swiatla to moje przeklenstwo. Caly czas jezdzilam volvo, a ono ma cos takiego, ze swiatla zapalaja sie same po wlaczeniu silnika (dzien czy noc - samochod na swiatlach). Jak zmienilismy samochod to ja oczywiscie nie przyzwyczajona do zapalania swiatel potrafilam stac na parkingu nawet i kwadrans w poszukiwaniu wlacznika i sprawdzaniu czy to na pewno te swiata, ktore chce.
Przypomniałaś mi coś. Jadę raz samochodem. Z przeciwka jedzie radiowóz. Nagle mignęli raz do mnie światłami. Okazało się, że zapomniałam włączyć świateł. Od razu załapałam o co idzie. Włączyłam światła i spojrzałam w lusterka czy nie zatrzymuje się by mnie ukarać mandatem. Bo do końca nie byłam pewna po co migają. Całe szczęście nie ukarali mnie.
Powtórzę jedynie to co słyszałem kilka lat temu w Trójce. Otóż pani psycholog Korpolewska kupiła sobie autko. Któregoś dnia schodzi rano do auta i nie może otworzyć drzwi. chwilę się mocowała i zawołała fachowców z pobliskiego warsztatu. Oni rozwalili zamek, otworzyli drzwii w tym momencie przychodzi do nich facet i pyta się co oni robią z jego autem? Okazało się, że jak to w blokach, bywają takie same kolory i marki aut. Niestety pani Korpolewskiej nie przyszło do głowy spojrzeć na nr rejestracyjny. Z sąsiadem się dogadała.
Dawno dawno temu moim pierwszym maluszkiem scigalam sie w miescie z przyjacielem...nagla zmiana swiatel i wyladowalismy "na sobie" obydwa maluchy musialy pojsc do blacharza..
hahaha....większość moich" wpadek" jest z fiatem 126p!!! jest ich tyle,że byłby artukuł(wiadomo jak to jest z polskim małym fiatem-bobaskiem z FSM).Po zmianie samochodu z fiata na passata miałam śmieszne wpadki z kotami.
1-samochód stał na podwórku z otwartą szybą,a wiosenne słońce grzało .Wsiadłam jakby nigdy nic,przekręciłam kluczyk i czekam aby pogasły kontrolki; zapinam pas...ale zerknęłam w lusterko i zobaczylam jak mój pupil pręży się robiąc koci grzbiet!!!!!Zawiozłbym go do pracy.
2-mieliśmy jechać na imprezę rodzinną i trzeba było umyć samochód,bo jego wygląd zostawiał wiele do życzenia....A,że mój ślubny hołduje zasadzie "kto jeździ ten myje",wzięłam się do mycia.Trochę mi to zajęło i czasu i sił(passata combi tak łatwo i szybko się nie myje...)zadowolana byłam sama z siebie.Pojechałam na noc do pracy i na drugi dzień dopiero pojechaliśmy na imprezkę...w trakcie imprezki okazyjnie usłyszałam jak mój ślubny śmieje się i komentuje,że ja źle umyłam...Wyszłam do grupki rozmawiających posłuchać o co biega i od razu zobaczyłam!!!!......mnóstwo kocich śladów na masce mego samochodu!!!A to dranie!Wkradają się do garażu i korzystając z tego że silnik jest ciepły wylegują się na masce...teraz zamykam garaż przed nieproszonymi gośćmi
dawno temu mieliśmy Maluszka: było to w styczniu zresztą bardzo mroźnym styczniu, pod blokiem gdzie wtedy mieszkaliśmy chłopcy wężem wylewali lodowisko, mój mąż pożyczył od nich "to urządzenie" i umył samochód...do pracy jechaliśmy z malutkim "otworkiem" na szybie, dobrze że był słuzbowy garaż ogrzewany, bo tak pewnie czekalibyśmy do wiosny...
Mnie się przypomniało, jak koleżanka spóźniła się do pracy i od progu zaczęła pomstować na swojego męża. W skrócie chodziło o to, że mąż miał jej zostawić samochód i owszem zostawił, ale z pustym bakiem.
Mówi:
- jak podeszłam do auta i zobaczyłam przez szybę, że wskażnik paliwa jest na zero, to ogarnęła mnie taka wściekłość, że jak byłby obok mnie (mąż), to bym go chyba zabiła!!
Na moje pytanie:
- toś wcale do auta nie wsiadla??
Ona:
- po co?! szkoda czasu! chciałam na autobus jeszcze zdążyć!
Ciężko mi było w to uwierzyć, ale jej wzburzenie była tak autentyczne, że chyba faktycznie tak zrobiła.
A myślałam, że ze mnie jest największa "ofiara losu".
Ja musialabym najpierw odpalic zeby zobaczyc czy paliwo jest. U mnie na wylaczonym silniku wskazowka od paliwa zawsze pokarze zero.
Właśnie o to koleżance chodziło. Chociaż w moim autku często wskaźnik nie opada i pokazuje faktyczny stan
Aaaa!J eszcze jedna historia! Moja kuzynka kupila sobie maluszka i pojechalysmy razem na stacje zatantkowac. Bylo to jakies 10 lat temu. Podjezdzamy, moja kuzynka dumnie wysiada i mowi do pana na cpn-ie
" Z stowe prosze!"
No to pan troche zdziwiony i na pewno rozbawiony:
" Pani! Tu gora za 5 dych mozna nalac!"
Nie wiem na ile to prwda ale synowa opowiadała mi o "przygodzie" swojej kolezanki: zepsuł się jej samochód i chciała go zaholowac do warsztatu, poprsiła swoją przyjaciółke o pomoc, założyły linkę holowniczą, posprawdzały czy dobrze się trzyma ... i co zrobiły??wsiadły do jedego samochodu i tak dobrze /a może jednak nie/ że do tego sprawnego, rozwaliły samochód, który wlekły za sobą na pierwszym zakręcie, podobno widownię miały sporą...
Mój mąż ze szwagrem,latem tego roku jechali z przyczepka,dosc duża byla ta przyczepka.W pewnym momencie zauważyli ze przyczepki nie ma.okazało się ze pękł dyszel i przyczepka wylądowała na znaku drogowym.Dzięki bogu nikt nie jechał i nie szedł,wiec wszystko skonczylo się dobrze.Dodam ze bylo to po za miastem.
Dwa dni temu wracaliśmy z rodzinką z wesela. Mąż po dwóch dniach poprawin nie ryzykował siadania za kierownicę, więc mi przypadła trasa z Podlasia na Śląsk. Po drodze musiałam oczywiście też zatankować, więc wyjęłam kluczyki i poszłam zapłacić. Wracając postanowiłam szybciutko odwiedzić toaletę, pilot z kluczykiem miałam w ręce, więc wsadziłam go sobie pod brodę, żeby - za przeproszeniem - majtki podciągnąć, a prostując się sięgałam już do spłuczki i podniosłam głowę...moje kluczyki wylądowaly w sedesie ! Całe szczęście, że nie spuściłam tej wody razem z kluczykami ! Musiałam wsadzić rękę do kibla i je wyłowić, potem je umyłam i suszyłam pod suszarką do rąk, modląc się, żeby pilot działał...
Mąż z dziećmi niecierpliwie czekał w samochodzie, a kiedy mu opowiedziałam, czemu tak długo, chichrał się ze mnie i cieszył, że on nie musi brać tych kluczyków do rąk. Ale ja je mydełkiem potraktowałam...nawet pachniały...no ale mi chyba nie pordzewieją...?
Jeżeli pilot by ci nie działał to otworzyć drzwi mogłaś kluczem. W tym przypadku miałaś ułatwione zadanie bo mógł ci mąż od środka otworzyć. Do zapalenia auta chyba pilot nie jest potrzebny. Poradziła byś sobie gdyby nie działał ale kupno nowego pilota czy naprawa starego to już inna bajka.
W tym momencie to faktycznie mniejszy był problem, ale jak później wyłączyć alarm ? Chcieliśmy zwiedzić po drodze Sandomierz i wiadomo, że samochód trzeba zmknąć, a otwierając samym kluczykiem, to alarm chyba by zaczął wyć...? Auto kupiliśmy zaledwie 5 miesięcy temu, a często jeszcze jeżdżę starą oktavią, więc nowej poświęcam mniej czasu na zapoznanie się z jej działaniem.
Ale do dzisiaj jeszcze działa i mam nadzieję, że tak zostanie.
O alarmie nie pomyślałam bo mam auto na pilota ale bez alarmu i się na tym nie znam jak to wtedy działa. Więc u mnie nie ma różnicy czy kluczem czy pilotem. Tylko o wygodę chodzi:D
gdyby mial nie dzialac ten pilot, to alarmu nie udaloby Ci sie rowniez wlaczyc ;) wiec nie trzebaby go bylo potem wylaczac.. ;)
On się sam uzbraja chyba po 30 sekundach od zamknięcia samochodu i tylko wyłączyć go póżniej trzeba.
Mam w aucie alarm, ale nie wiem na jakich zasadach działa. Wczoraj podwoziłam córkę do szkoły i po drodze wstąpiłam najpierw do szpitala po wyniki badań. Weszłam na 3 piętro i dostałam SMS-a od córki, że Ją zamknęłam i teraz alarm wyje. Zamknęłam auto nieświadomie ale przecież nie polecę z 3 piętra na parking, żeby alarm wyłączyć. Zeszłam dopiero jak załatwiłam sprawę . Z daleka słyszałam moje auto i widziałam córkę z kapturem mocno nasuniętym na głowę, żeby Jej nikt nie poznał
Skasowałam alarm, weszłam do środka, a córka mówi: wył 4 razy! ludzie tędy chodzą! jak mogłaś mi to zrobić!? A ja na to: jakbyś się nie wierciła, to by nie wył ... (wiem, świnią jestem ale moje kochane dzieci już się z tym oswoiły)
... jaka ta młodzież teraz drażliwa ...
to mi przypomina jak zabranialiśmy niemal oddychać córce w poldku:). Raz zapomnieliśmy o alarmie i ni stąd ni zowąd zaczął wyc bo ona poruszyła się :). Na szczęsie był to jednorazowy incydent.
Ja też mam czujniki ruchu, ale jak zostawiam dzieci na chwilę, to nauczyłam się je wyłączać ;-) , a alarm będzie włączony, ale raz nam mucha uruchomiła alarm, bo głupia dała się zamknąć w samochodzie i latała jak oszalała przed czujnikami :-).
Przypomniała mi się jeszcze jedna historia związana z kluczykami...Mieliśmy samochód, w którym po przekręceniu kluczyka (kiedy kontrolki się zapalają), zamykały się drzwi od środka.
Podjechaliśmy na stację "benzynację" (jak mówił mój mały znajomy), ja wysiadłam przetrzeć światła, a mąż zgasił auto, ale przekręcił ponownie kluczyki, żeby dziecku radio grało i wysiadł zatankować...gdy tylko trzasnął drzwiami - one się zatrzasnęły od środka !
W samochodzie została nasza malutka córeczka z kluczykami w stacyjce, nie miała jeszcze 2 lat i patrzyła na durnych rodziców, machających do niej przez szybę żeby otworzyła od środka. Dzielne dziecko próbowało dosięgnąć klamki, ale pozapinaliśmy ją w foteliku po same pachy i niestety pasy jej nie puszczały.
Facet ze stacji pomagał nam obciągać szybę, przednich się nie dało, bo były elektrycznie opuszczane, ale trochę puściła nam tylnia i mąż wisiał na szybie, ja wciskałam rękę z kijem ile wlezie, a facet z nosem w szybie po drugiej stronie kierował mną, w którą stronę kijem do klamki...
Udało się w końcu otworzyć, córcia nawet łzy nie uroniła (w końcu daliśmy jej dobre przedstawienie), za to ja zmarzłam niesamowicie, bo wyskoczyłam w samej bluzce, a to był chyba listopad, natomiast cała akcja trwała prawie godzinę.
Od tego czasu zawsze wyciągam kluczyki ze stacyjki i noszę ze sobą trzeba czy nie trzeba, ale męża ciągle nie mogę tego nauczyć...!
kiedys dostawca ryb przyjechal do restauracjii.
zawsze zostawial silnik zapalony i sluchal radia bardzo glosno. podjechal i tak trzasnal drzwiami ze sie zatrzasnely. panikowal jak male dziecko. dobrze ze silnik byl wlaczony bo w chlodni pelno ryb :) ja wzialem druciany wieszak i po 5minutach kombinowania otworzylem... haslo padlo ze wiadomo co robilem zanim do anglii przyjechalem :):):):) a ja sie nauczylem tego na naszym rodzinnym starym fiacie 125:)
gosciu nie wiedzial jak sie odwdzieczyc to flaszke zarobilem :):):):):) czarnego smirnoffa:):):):)
Jak sie zatrzasne w samochodzie to po Ciebie zadzwonie TY....podejzany typie
zanim dojade do ciebie to minie ladne pare godzin :):):):)