Alez mnie Bahus zaskoczyl!!! Wrocilam do domu, odpalilam kompa i patrze, watek przekreslony. Normalnie sie przerazilam!!!
Jakim cudem i kiedy narobilo sie jakiejs awantury?? przeciez teoretycznie mam caly czas watek na oku??
Dopiero jak otworzylam to zobaczylam, ze faktycznie ilosc komentarzy juz przekroczyla magiczna liczbe 300, wiec zgodnie z sugestia Bahusa otwieram cd. watka.
Nie jestem pewna czy to ma sens, bo w sumie to chyba juz wszystko co bylo do powiedzenia na ten temat zostalo powiedziane, no ale jak nie bedzie wpisow to watek umrze smiercia naturalna.
Najbardziej mnie osobiscie, jako autorke watka cieszy, ze wypowiedzialo sie w nim wiele osob, ze aktywnosc byla duza i nie bylo zadnych klotni.
Bo tak naprawde, to z zamiarem zalozenia tego watka nosilam sie juz od dluzszego czasu, ale zawsze obawialam sie, ze skonczy sie to awantura miedzynarodowa. A tu taka mila niespodzianka!!!! Nareszcie wiemy, co i jak czujemy i co najwazniejsze to mysle, ze ta dyskusja pozwolila nam zrozumiec, ze mimo ze zyjemy po roznych stronach granicy, to jednak nalezymy do tego samego swiata.
Swiata, w ktorym Polska bez wzgledu na to jak czesto, czy tez rzadko ja odwiedzamy jest nam bliska. I to nie wazne, czy nazwiemy to miloscia, patriotyzmem, lubieniem czy szacunkiem, wszyscy odczuwamy podobnie i wszystkim nam zalezy, zeby ta ziemia miedzy Odra a Bugiem byla coraz piekniejsza.
Byc moze jeszcze jest cos do powiedzenia, moze ktos ma pomysl na kolejna dyskusje na temat moze nieco uboczny, ale jednak zwiazany z zyciem tu i tam, to bardzo zapraszam do dalszej dyskusji.
Mnie ciekawi, jaki jest stosunek dzieci i wnuków Emigrantów do Starego Kraju? Czy potrafią się równie dobrze posługiwać językiem przodków, czy się interesują tym co się dzieje aktualnie w naszym Kraju, czy zamierzają powrócić do Macierzy?
Jeśli te wątki były poruszane, to należy mój wpis pominąć. Trudno mi było prześledzić wszystkie wpisy.
Moge tylko napisac jak to wyglada w moim przypadku. Wnukow jeszcze nie posiadam, ale moj jedyny syn mowi po polsku calkiem poprawnie. Przyjechal majac 8.5 roku, wiec pisze "calkiem poprawnie", bo czasem mu sie zapomni jakies slowo, albo moze go nigdy nie znal po polsku, w koncu dzieci w tym wieku maja ograniczony zasob slownictwa (ba, moj jest ograniczony!!), czasem tez zadarza mu sie spolszczyc slowo angielskie, bo ma wtedy wrazenie, ze tak powinno ono brzmiec po polsku:)) Moze czytac po polsku, gdyby zaistniala taka koniecznosc, ale oczywiscie idzie mu to duzo wolniej niz po angielsku.
25 lat temu jak przyjechalismy, to byla tzw. niedzielna szkola jezyka polskiego przy kosciele w polskiej dzielnicy. Czesc moich znajomych nawet zawozilo tam dzieci, duza czesc zrezygnowala, jak sie okazalo, ze nauczyciele posluguja sie jezykiem juz nieaktualnym z nalecialosciami typu "ajusci, jednakowoz, nasci itp" Obecnie jest z tymi szkolami ponoc zdecydowanie duzo lepiej, bo jest wiecej mlodych nauczycieli, ale w tamtych czasach, byl to jezyk przywieziony przez emigracje poczatku XX wieku.
Moj syn nigdy nie chodzil do tej szkoly, nie tylko z powodu "wieku" jezyka, jakim sie tam poslugiwano, ale tez nigdy nie mieszkalismy w polskiej dzielnicy, a na poczatek nie bylo samochodu i nie bardzo czlowiekowi chcialo sie poswiecac niedziele na 2 godzinny dojazd z dzieckiem w jedna strone, bylo nie bylo lacznie z 2 godzinna lekcja to razem 6 godzin.
W domu zawsze mowilo sie po polsku i poprawnie, bo ja jestem uczulona na punkcie nie mieszania jezykow. Oczywiscie tak bylo do czasu pojawienia sie w naszym zyciu mojego nowego meza, ktory nie mowi po polsku. Ale Wspanialy wie, ze mnie zalezy na utrzymaniu jezyka, wiec wcale mu to nie przeszkadza jak nawet w jego obecnosci ja rozmawiam z synem po polsku.
Moj syn nigdy, od czasu wyjazdu nie byl w Polsce, nie chcialabym tutaj wchodzic w szczegoly, ale po prostu tak sie zlozylo, ze nigdy nie jezdzil na wakacje do Polski.
Czy kiedys pojedzie? pewnie tak, chocby z ciekawosci. Ja nie zmuszam, bo uwazam, ze wszystko nastepuje w odpowiednim czasie. Czy interesuje sie tym co dzieje sie w Polsce? Na tyle na ile jest to w naszych amerykanskich wiadomosciach. Ja tez nie mam pojecia o polityce polskiej, bo mnie nie dotyczy, nie ma potrzeby. Wiesz, na codzien to my mamy dosc zajecia ze sledzeniem naszej polityki, a to wazne, bo kszaltuje nasz byt codzienny.
Pracowalam w ubieglym roku w polskiej szkole. Podrecznik ( mimo, ze wydany pare lat temu), usiany byl archaizmami, stare tlumaczenia np. Czarodziejskiego Ogrodu", mnostwo bledow gramatycznych, po prostu bezsens.
Czosie, ja dzieci nie posiadam, ale moge Ci powiedziec jak to wyglada we Wloszech, zarowno w malzenstwach polskich jak i mieszanych we Wloszech nie spotkalam sie z tym, zeby jakies dziecko nie znalo polskiego. Najczesciej uczeszczaja jednoczesnie do dwoch szkol wloskiej i polskiej. Moje serdeczne przyjaciolki Polki poslubione z Wlochami do dzieci mowia po polsku, bo wloski i tak perfekcyjnie znaja z przedszkola i szkoly. Tutaj nie trzeba sie nigdzie obawiac, o mowienie glosno wlasnym jezykiem w sklepach czy na ulicy. Wlasnie wczoraj na basenie prowadzilysmy z kolezanka dyskusje po polsku pod prysznicem, tu i owdzie uzywajac wloszczyzny (bo wygodniej) kolezanka wloszka zaczela sie smiac mowiac, ale smiesznie sie slyszy jak mieszacie jezyki...i zaczela sie cala wesola opowiesc o podobienstwach pewnych slow o zupelnie odmiennym znaczeniu np. droga to po wlosku narkotyki, koza to rzecz, mizeria to bieda, i wiele innych.
Wiekszosc moich kolezanek wysyla dzieci do Polski na cale wakacje, zeby nie odwykly lub poznaly kraj rodzinny rodzicow. Wloscy mezowie chetnie ucza sie polskiego, i chetnie jezdza do Polski.
Z przykroscia jednak musze stwierdzic, ze mam kuzynow w Niemczech, ktorzy nie mowia po polsku. To zalezy od rodzicow.
Drogi Czosie, do jakiego Starego Kraju moje dzieci urodzone w Nowym Kraju maja sie ustosunkowac? Nie mowia perfekt po polsku, ale w Polsce daja sobie rade, bo znaja perfekt angielski. Nie wychowywalam moje dzieci na Polakow. Wychowywalam je na obywateli kraju urodzenia.
Nie interesuja sie co sie dzieje aktualnie w Polsce i nie maja zamiaru przeprowadzic sie do Polski, jak narazie:) Macierz dla moich dzieci to Szwecja. Tu sie urodzili, tu zyja, tu maja dziadka grob i beda mialy moj i mojej Mamy. Kochaja jezdzic do Polski do swoich kuzynow, tak samo jak chetnie jada do kuzynow w Stanach. Moj wnuk, jak troche podrosnie, napewno pojedzie z rodzicami do Polski. Ja naucze go jezyka polskiego o ile bedzie chcial :) Napewno dla niego Macierza bedzie Szwecja a nie Polska, tak jak dla wnukow mojego brata Macierza jest Ameryka.
Wybacz Tineczko ale mysle,ze polskosc to nie jest miejsce urodzenia ale krew,mentalnosc,poczucie przynaleznosci.Moj synek przyjechal do Niemiec kiedy mial 3 latka, teraz ma 7, wiekszosc swojego zycia spedzil juz w Niemczech.Czasem pyta "mamo,czy ja jestem Ausländer (obcokrajowiec) czy Niemiec.Tlumacze mu, ze jest Polakiem i ze zawsze nim bedzie.Ale to nie znaczy, ze nie jest tu siebie:).Dla dziecka to nie jest zaden problem a ja, gdybym powiedziala mu ze jest, badz tez bedzie Niemcem czulabym sie jakbym sie wyrzakla np mojego dziadka,krory walczyl na wojnie, byl w obozie i baaardzo kochal Polske.Serdecznie pozdrawiam
Wybacz mi, bo mam zupelnie inne podejscie do krwi. Pracujac w szpitalu we wszystkich probowkach z krwia, obojetnie od kogo, widzialam ten sam kolor, zawsze czerwony.
Oczywiscie, jak wpajasz dziecku z mlekiem z piersi, ze jest Polakiem, to tak bedzie. Moje dzieci nigdy nie zadaly mi pytania kim sa. Sa Szwedami i tak sie czuja do dzisiaj. Najgorsza dla dziecka to ta ambiwalencja, zyjesz u siebie, ale.......
Moj Tato tez walczyl na wojnie, byl uwieziony na Pawiaku , torturowany i co z tego....dal prawo swoim wnukom do wolnosci bez tych beznadziejnych lancuchow przeszlosci i pokochal kraj nastepny, tu byl szczesliwy i tu jest pochowany....
Serdecznie pozdrawiam.
Masz duzo racji wiem...ale nie kazdy ma taki silny charakter jaki masz Ty Tineczko:)Na szczescie swiat sie laczy,nie dzieli i mam nadzieje,ze moje dzieci beda poprostu obywatelami swiata badz Europy,tak poprostu, bez granic:)
Oooo, piekne slowa, nasze dzieci obywatelami swiata, Europy ....tak, oczywiscie :)
Ja mieszkam w Niemczech od prawie 4 lat.Jestem "swieza" emigrantka:)Wyjechalam z dziecmi w wieku (wtedy) 3 i 7,5 roku.Nie zdarzala mi sie nawet jedna chwila kiedy wstydzilabym sie mojej polskosci.Poslubilam czlowieka,ktory jest w Niemczech 20 lat.Jego dzieci tu sie urodzily, chodzily do przedszkola, szkoly.Wszystkie dzieci mowia perekcyjnie po polsku i po niemiecku.W domu mowimy tylko po polsku.Chlopcy miedzy soba rozmawiaja po niemiecku z nami po polsku.Chce sie podzielic spostrzezeniem o Polakach, ktorych czasem obserwuje.Lusze np w sklepie glosno rozmawiaja po niemiecku a uwagi bardziej skomplikowane jezykowo polglosem wymieniaja miedzy soba.Wiele osob zwraca sie do dzieci po niemiecku sadzac, ze robia dobrze bo sie dziecku bedzie mieszac.Byc moze nieswiadomie odbieraja dzieciom mozliwosc na bycie bardziej wyedukowanym, na znajomosc jednego jezyka w zyciu wiecej.Jeszcze jeden gatunek:HANYSI (jak sie domyslam mieszkancy Gornego Slaska).Oni mowia:nie jestem Polakiem ani Niemcem, jestem Hanysem.Nie chce nikogo urazac ale Slask to TEZ Polska a ich przodkowie przelewali krew za to zeby ta Polska byl.
Teraz czy kocham Polske....? Bardzo.Mysle po polsku,mam polska mentalnosc razem z wadami i zaletami.Nie jestem w sytuacji, ze przyjechalam tu "za chlebem", nie jest mi tu ekstremalnie lepiej niz w Polsce.Zamienilam dobra prace, dobra pozycje spoleczna na normalna rodzine.Czy sie oplacalo..mozna by o tym dlugo dyskutowac.Zapweniam wszystkich,ktorzy mysla, ze wyjechalismy z Polski i mamy wszystko w d... ,ze wcale nie jest latwo.My jestesmy bezpanstwowcy.Kiedy jedziemy do Polski znajomi zartuja ze "Niemcy" przyjechali, tu pomimo papierow nigdy zaden Polak nie bedzie Niemcem chocby nawet chcial.Na szczescie je nie chce:):)Pozdrawiam wszystkich uchestnikow dyskusji i specjalnie zalozycielke watku:)
Skopolendro, dziekuje bardzo, ze podzielilas sie z nami swoja historia, bo kazda z tych naszych historii jest inna, ale kazda przybliza zrozumienie "mentalnosci emigranta":)) tym ktorzy nigdy nie zaznali tego uczucia.
Nie wiem czy mi wolno:)) ale chciałam odpowiedzieć na wpisy Ani702 i Kojonkosky.
Autor: anna702
Temat: Odp: Dlaczego?
Data: 2009-10-21 22:46:59
Ja mam w Polsce rodzicow, i jestem szczesliwa, ze "mam do kogo wracac" i jezdze bardzo chetnie do Polski kilka razy w roku, ale kiedy ktoregos dnia ich zabraknie....zastanawiam sie teraz...czy bedzie mnie "ciagnelo" do Polski? Niepotrafie teraz na to odpowiedziec.
Aniu,nie wiem jakie będą Twoje odczucia kiedy braknie Twoich rodziców.
Moi rodzice nie zyja juz ponad 20 lat. Nie żyli już kiedy wychodziłam za mąż. Przeprowadziłam sie do domu męża ponad 40 km. od mojej rodzinnej miejscowości i wydawało mi sie ,że już nic mnie tam nie będzie ciagnąć.
Jest we mnie jednak cos takiego,że nie ma tygodnia żebym tam nie pojechała, bo inaczej czegoś mi brakuje. Tu są moje ścieżki, które pokonywalam jako brzdąc, później nastolatka i wreszcie dorosła osoba.Znam każdy kamień, zakręt i drzewo.
Wiem,że to nie to samo kiedy rodzice żyli ,ale kiedy mijam moją umowną granicę, która oddziela moje "tam", tzn. tam gdzie teraz mieszkam ,kiedy z daleka widzę wieżę koscioła i zabudowania "mojego" grajdołka ogarnia mnie dziwna radość:)
Tak się czułam, kiedy pracowałam za granicą i wracałam na urlop do Polski. Z niecierpliwościa wyglądałam przez okna pociągu, odczytywałam nazwy mijanych miejscowości i cieszyłam się jak głupia bo każdy kilometr przybliżał mnie "do domu":))
Nawet teraz , kiedy się wybieram do J..... na pytanie mężą dokąd jadę , odpowiadam "do domu":)) mimo,że mamy już wspólny, o który razem sie troszczymy.Czasami sie na mnie złości i pyta ile lat musi minąć, żebym przyjęla do wiadomości,że mój dom jest tu gdzie teraz mieszkam.
Nie wiem ile, może nigdy nie przestanę tak mysleć, może z czasem przejdzie mi ten sentyment.
Autor: kojonkosky
Temat: Odp: Dlaczego?
Data: 2009-10-21 22:44:04
Alfa_beto , cały wątek jest próbą odpowiedzi na pytanie " dlaczego " ;)))
Wzięłaś do siebie to , co pisałam o wiosze , dosrywkach i jadaczkach ... A ja wcale nie do Ciebie to pisałam :) , bo , z tego co zaobserwowałam , Ty raczej starasz się uzasadnić swoje stanowisko . I dla mnie to jest OK :)
Mi chodziło o takie dosrywki zupełnie bezkonstruktywne , samo wbicie szpili , bez uzasadnienia " dlaczego " , o to " ja wiem lepiej co Ty chciałaś napisać , ty chciałaś nas poniżyć , a was wywyższyć , a jak się tłumaczysz , to jesteś winna " , albo " ty nie masz prawa nas , Polaków krytykować , bo już nie jesteś stąd " . A to już dla mnie nie jest OK .
Ale , pewnie pytałaś , dlaczego mam nadzieję , że jadaczka może się zastanowi ...
Dlatego , że dobre intencje tych , rzekomo kalających własne gniazdo , zostały ( chyba ) potwierdzone , a nawet udokumentowane ...
No , i okazało się , że ci , co rzekomo zapomnieli o dawnej ojczyźnie , albo się od niej odcinają , zrobili dla niej więcej , niż ci niby - patriotycznie jęczący i nie pozwalający złego słowa powiedzieć na Polskę czy Polaków komuś " z zewnątrz " , rezerwując biadolenie i płacze oraz przekonanie , " nic się nie da zrobić " , wyłącznie dla tych , którzy zostali ...
Tak własnie:)) Moje pytanie dotyczyło tego zastanowienia się "jadaczki":))
Bardzo sznuję Tineczkę , mimo moich niewybrednych ostatnio ataków na jej osobę I powiem Ci,że Twój wpis trochę mnie zjeżył:))
Wpis Tineczki z jej artykułem odebrałam tak: "Wbrew temu co mnie myslicie,nie jest mi obojetny los Polski i Polaków. Kiedy jest taka potrzeba, mobilizuję wszystkie siły i staram sie pomóc w miarę moich mozliwości. Tak trzeba i taką mam potrzebę serca."
Twoją wypowiedź odebrałam : "nie odważycie się teraz "szargać świętości":))))
Dlatego zapytałam "dlaczego":)) Tineczka swietnie sobie radzi z zarzutami , a po Twoim wpisie myslałam ,że nalezy jej się immunitet i nietykalność:)))))
Acha :)))
Ale teraz chyba sobie wyjaśniłyśmy ...
Nawet przez myśl mi nie przeszło zakazywanie szargania świętości ... Sama od czasu do czasu coś zszargam ;)))
Ale nie za często :)
Właśnie zaparzyłam kawę ... przyłączysz się ?
Dziekuję:)) Jasne ,że się przyłączę:)
Wiesz , mi sie wydaje, ze nie chodzi o szarganie swietosci tylko o to zebysmy wszyscy zanim cos napiszemy, a przede wszystkim osadzimy, zastanowili sie czy jest to konieczne. Bo wlasnie takie "jadaczki" wiedza wszystko o oku sasiada a nic o wlasnym :-). Nikt nie jest swiety i kazdemu sie zdarzy uniesc albo palnac cos mniej badz bardziej niesensownego. Albo tez kogos urazic swiadomie badz nieswiadomie. Jednak jak ktos chce, to moze wyjasnic o co mu wlasciwie chodzi. Mozna przeprosic, mozna zrewidowac swa postawe do kogos po prostu z Nim rozmawiajac. Mozna pozostac przy swoim zdaniu szanujac cudze. Mozna nie wszystko brac jako atak i obraze osobista. Mozna wiele ale trzeba chciec...
Tak, Tineczka radzi sobie swietnie ale to wcale nie oznacza ze "najazdy" na Nia nie sa dla Niej czy kogokolwiek innego tym dotknietego, bardzo przykre a czesto nawet niesprawiedliwe. Moze warto zdawac sobie z tego sprawe ZANIM sie zaatakuje i wyda osad.
Mowcie co chcecie ale Tineczka jest dla mnie obecnie przykladem czlowieka ktory jest zdolny zastanowic sie nad soba i zmienic rowniez wlasne postepowanie. TO zas jest bardzo trudna sztuka i wlasnie za TO nabralam ogromnego szacunku do Tineczki.
Ten Post jest ogolny, do wszystkich. Ot taka moja refleksja.
Dorota - a nie sądzisz, że kolejni adwokaci, szczególnie osób, które doskonale sobie dają radę, prowadzą do zatargów. Usprawiedliwianie ostrej wypowiedzi przez osoby trzecie. W tym momencie odbieramy to często, jako próbę rozgrzeszenia lub szargania świętości (to co jest właśnie post wyżej). Jeżymy się. Zaczynamy tworzyć jakieś frakcje i huzia na józia.
Tineczka ma niewyparzony ozór, czasami przydałoby się go przybić i czy przylepić - aby nie kłapał. Ale w wielu wypadkach ma rację. Tylko kwestia formy, w jakiej to robi.
Oczywiscie i moj post nie jest postem adwokata Tineczki czy kogokolwiek innego. Jestes tu juz na tyle dlugo , ze doskonale wiesz jakie zatargi byly kiedys z Tineczka vel :-). Moim postem chcialam tylko zaznaczyc moj szacunek dla kazdego kto (Tineczka posluzyla mi za przyklad bo nie znam innej osoby na forum tak sie starajacej mimo "temperamentu i klapaczki" :-))) ma swoje wady , jak kazdy z nas, ale rownoczesnie w stosunku do poprzedniego wcielenia :-) widac, ze przemyslal wlasne a nie tylko cudze postepowanie i stara sie jak potrafi by bylo lepiej.
To, ze nikt nie jest idealem to jasne. Ale chodzi o to, ze ktos chce, ze komus zalezy. I to chcialam uhonorowac. Co wcale nie znaczy ze podzielam kazde zdanie Tineczki :-))) tak, ze sie z Nia nigdy nie posprzeczam :-)))
A "huzia na Juzia" nigdy nie ma sesu . Ba tym "juziem" staja sie czestoosoby z jakichs wzgledow niepopularne. Co innego gdy sie dyskutuje konstruktywnie. Adwokaci zas faktycznie czesciej namieszaja jak pomoga - chocby mieli swietlane intencje. Mowi Dorota i lapie sie za wlasny nos ;-) :-))).
Pod żadnym pozorem nie przyszło mi do głowy - aby Twój post uznać za "adwokacki" - tyle, że wtedy był ostatni. A pytanie do Ciebie - cóż chyba ludzka przekora - że wiedziałam i przynajmniej miałam nadzieję, że potwierdzisz.
Nie ma sprawy Ekkore - mysle, ze mimo nieraz roznych pogladow na jakas kwestie (nie chodzi o poowyzsze lecz ogolnie) doskonale sie rozumiemy :-)
Ekkore, ajajajaj, posc moj jezyk.....boli.....hihihi
Kurcze, ktos napisal, ze pisze po polsku jak w latach 70-tych sie pisalo. To jest napewno prawda, bo pozniej juz uzywalam inny. Ucze sie na nowo wspolczesnego i nie zawsze dobrze rozumiem intencje czyjes, nie mowiac o wlasnych:))))))
Podeslesz mi dobra forme, prosze!
Jesteś bardzo pojętną uczennicą... Po Twoim powrocie nie chciałam wierzyć początkowo, jak słuchy chodziły, że to Ty...
A jezyk czasami musi poboleć...
Oki, ale jaka ta forma, dalej nie wiem.... czy zaroodporna szklana, czy z aluminium ;)
Jezyk puszczony, dzieki, ale gardlo boli nadal...jakas swinia mi sie przyplatala???
Może być każda - byle nie wojująca ogniem i mieczem
Dorotko, jeżeli można kogoś poznać po literkach na ekranie, to chyba zauważyłaś ,że rzadko zdarza mi się "wyjść z siebie:))
Staram się żeby moje wypowiedzi było żartobliwe, często ironizuję na swój własny temat ,podważam swoje umiejętności, władze umysłowe czy wiejskie pochodzenie. Ale nie wiem jak to jest odbierane przez kogoś po drugiej stronie monitora. Jak nie widząc twarzy , nie słysząc intonacji głosu odczytać żart czy autoironię.Nie wiem czy ktoś własciwie odczyta to co chcę powiedzieć czy może myśli i interpretuje moje słowa niezgodnie z moja intencją.
Wiesz dobrze,że nieraz zdarzały sie awantury, bo ktos źle przeczytał ( mój ostatni wyskok w innym watku:)) czy zinterpretował.
Jeżeli cos mnie naprawdę wkurza, zamykam watek i wracam dopiero jak sie uspokoję, ale czasami nie wytrzymuję i warczę.
Twoje wypowiedzi sa bardzo wyważone, nie wiem czy to wynika z Twojego charakteru, czy własnie z chęci nieobrażenia nikogo, ale takie dzielenie włosa na czworo czasami wywołuje więcej szkody niż pozytku. Czasami dobra awantura oczyszcza lepiej atmosferę niz filozoficzne analizowanie wte i wewte problemu, który mozna zamknąć w jednym zdaniu.
To wynika z mojego charakteru:))) Jestem nerwus, ale staram sie trzymać nerwy na wodzy i lubię wypowiedzi krótko i na temat.
Przy okazji , przepraszam . Chyba wiesz o co chodzi:)))
Ja Cie doskonale rozumiem :-)). Widzisz - jak nerwusy maja problem w jedna strone to ja osobiscie mam w druga. Staram sie kazdego zrozumiec i dotrzec do sedna tego "o co wlasciwie jemu albo w sprawie ogolnie chodzi" Pokazac rozne aspekty zagadnienia, gdyz nie jestem zwolenniczka bialo-czarnego obrazu swiata. Staram sie zawsze, jak najlepiej potrafie, wyjasnic moj punkt widzenia nie urazajac kontrahenta swiadomie co , oczywiscie,nieraz niepotrzebnie, komplikuje moje wypowiedzi i niestety moze byc mlynem na wode dla wkladania mi w usta intencji ktorych wcale nie mam. Zdarzylo mi sie tez pasc latwym lupem osob ktore wykorzystaly moja dobra wole, zrozumienia nawet najbardziej obcej mi postawy, do wlasnych celow.
Tez musialam do tego dojsc by rozpoznac "moj" problem oraz zaowazyc i przyjac do wiadomosci, ze nie kazdy docenia taka postawe :-))) Mysle i mam nadzieje, ze uda mi sie z z tym problemem efektywnie powalczyc.;.))) A na Ciebie nie gniewam sie o nic,, choc nie zawsze dziele Twoje zdanie co zapobiega nudzie na forum :-))).
"Ten Post jest ogolny, do wszystkich. Ot taka moja refleksja."
I ja sie z Toba zgadzam w 100% !!!
Hehehe, dotykaj mnie, bo bardzo lubie byc dotykana :))))))
Nie bój żaby:)) Jak zasłużysz to Cię dotknę:))
Dotknij, bez zaslugi:), dotyk, uscisk , ciepla reka , ech , co nam wiecej potrzeba ??? :))))
Hej, hej:)))) a co to za "nie wiem czy mi wolno"???? Kazdemu wszystko wolno:))))
Z tego co napisalas, to Ty jestes jak moj brat, tzw. "patriota lokalny" on, chyba nawet jak wyjedzie z Kielc na jeden dzien to wraca ze lzami w oczach. No taki jest:))) Jak przyjezdza po mnie na lotnisko, to zanim wyjde z samolotu juz jest uplakany jak kupa nieszczescia. Ja wychodze zadowolona, a on ryczy:)) to ja sie z niego smieje, ze "nie placz, nie placz juz jedziemy do Kielc, nikt ci nie kaze zostawac w Warszawie":))) Ale on zawsze taki byl, a ja twarda:)) Taki typ, a ten typ tak ma:)
Nic nie poradzę,że tam mi się "lżej " oddycha:)))
Myslę ,że łzy Twojego brata raczej nie za Kielcami są tylko z innego powodu. Tez bym ryczała gdyby po iluś tam latach moja siostra czy brat wracali na chwilę do domu.
Też jestem twarda,a przynajmniej tak o sobie myślę , bo zycie mnie nie rozpieszcza i muszę taka być.
Tylko nie mogę zrozumieć czemu oczy mi sie "pocą" w najmiej odpowiednich momentach:)))))
Hahaha tez myslalam ze to z tesknoty za mna, ale pierwszy raz jak przylecialam to plakal przez cale 3 tygodnie, za kazdym razem jak mnie zobaczyl. W koncu nie mialam wyjscia i zapytalam, czy ja tak strasznie wygladam? :)))))
Ja wiem nikt nie jest w stanie opanowac takich a nie innych reakcji, a i po co? Reagujemy, jak reagujemy i nie ma w tym nic zlego.
Alfo bardzo Ci dziekuje za tego posta...tak w glebi duszy to pewnie ze jest sentyment i to ogromny...jak teraz widze drzewo przed blokiem, ktore posadzilam z moim dziadkiem 30 lat temu i jest ono tak ogromne, ze siega do IV pietra...gapie sie na pagorek, z ktorego zjezdzalam na rowerze, wybaluszam oczy na boisko, na ktorym gralam w pilke i darlam kolana, nawet jest mi mily chodnik z polamanymi plytami na ktorym tarlam kasztany na "pileczki" z pobliskiego kasztanowca, kaloryfer na klatce schodowej na ktorym suszylismy zima mokre rekawice, a nawet smrodek ulatniajacy sie z piwnicy, pomazana mazakami winda, i postarzale twarze sasiadow...do tego wszystkiego mam ogromny sentyment, ale jednoczesnie czuje sie "z boku" i czuje jak bardzo to wszystko juz do mnie nie nalezy i jak bardzo jednoczesnie mimo pekajacego serca jest mi obce.
Jestesmy rodzina, ktora zmieniala miejsce pobytu...moja mama pochodzi z Czestochowy, tato a Gdanska, miejsc "kochanych" jest wiec wiecej...ogromny sentyment mam np. do miejsc na wsi w powiacie belchatowskim, gdzie spedzilam kazde wakacje za dziecka...i tam chcialabym pojechac kiedys...ale zdaje sobie sprawe, ze to co pozostalo w mojej wyobrazni dawno temu juz zniknelo...nawet niektore rzeki i strumyki powysychaly...lasy wycieto na kopalnie...milosc do ojczyzny, czy raczej wspomnienia z dziecinstwa, ktore sa nam tak drogie i bliskie?
Faktem jednak jest to kiedy przekraczamy granice jadac samochodem (ostatnio rzadko-tansze sa samoloty) radosc w sercu na widok Polski...tych otwartych nie konczacych sie przestrzeni, zieleni, tych malych domostw i starych chalupek z czerwonej cegly, mam nadzieje, ze nigdy nie zostana zastapione ogromnymi bogatymi wystawnymi domami z wiezyczkami...
Podobne sentymenty mam jednak kiedy wracam do Rzymu...kiedy przekraczam austriacka granice i zaczynam widziec swojskie napisy, smak kawy w barze, melodyjnosc jezyka, prazace slonce i blekit nieba, bardziej blekitny niz gdziekolwiek indziej...
To mamy podobnie tylko moje sentymenty są "lokalne" jak to okresliła Luckystar, a Twoje "międzynarodowe":))
Odpowiedz dla Nadii
Co ma wspólnego pogrzeb , wspomnienia i alkohol -bylam kiedys na pogrzebie gdzie byl alkohol no i jeden pan zaduzo wypil i zaczal spiewac wesole piosenki. Konsternacja byla wielka.
Nic nie ma ale, szczerze mowiac Twojej dygresji, w poprzednim watku ( w stosunku do postu Nadii) nie rozumiem. JA odebralam Twoje pytanie jako krytyke tego, ze nieboszczyka wspominalo sie wesolo. Jako podejrzenie "aha a moze to wina alkoholu?" Jakby takie wspominki byly czyms niestosownym.
Dla mnie nie ma w tym nic zlego: sama mialam taka stype po smierci mojej kochanej Babci. Siedzielismy z Jej sasiadami i wspominalismy moja Babcie, nie tylko, ale w wiekszosci na wesolo. Jak to sie mowi usmiech z lezka w oku. Jej slabostki i rozne wesole wydarzenia z Jej zycia. Bylo to cieple i takie bliskie i na pewno nie przeciw woli mojej Babci. Dlatego rozumiem Nadie i ten sposob porzegnania z Bliska Osoba bardzo dobrze. Nigdy nie przyszloby mi do glowy, ze taka stypa moze miec cos z naduzyciem, badz podawaniem, alkoholu wspolnego.
No to ja żałuję ,że nie byłam na stypie , o której opowiadal mój tatuś, no ale jeszcze mnie na świecie nie było:)))Towarzystwo sobie popiło, ktoś wyciągnął akordeon, i dalej w tany, łącznie z mężem nieboszczki:))))
Czy zmarła miała coś przeciwko? Chyba nie , bo nie straszyła, ale ostatnie pożegnanie miała wesołe:))
Wiesz, gdybym to ja byla zmarla, to bardzo by mi sie to podobalo. Tyle tylko, ze moj maz nie lubi tanczyc:(( A dlaczego niby stypa ma byc na smutno, a moze wlasnie powinna byc uczczeniem zycia zmarlego/ej a moze walsnie ta zmarla osoba lubila sie bawic i moze nawet wypic. Ja nie rozumiem tych wszystkich ograniczen w stylu "wypada" "nie wypada". Temu co umarl i tak obojetne. No gdyby ewentualnie przylaczyl do zabawy, to moze byc troche dziwnie;))
Też nie miałabym nic przeciwko takiemu wesołemu pożegnaniu mojej osoby, tym bardziej ,że ja sama baaardzo lubię tańczyć i moja rodzina też z tych roztańczonych:)) Tylko szkoda ,ze ja nie mogłabym w tym uczestniczyc, jakkolwiek dziwnie by to wygladało:))
Gdzies czytałam,że w innych kulturach, tak własnie żegna się zmarłego , tańcem i spiewem. Przecież jest sie z czego cieszyć, skonczyła się ziemska wędrówka tej osoby, i wraca do "domu Ojca" , do wiecznej szczęśliwosci, Wielkiego Ducha Manitou czy gdziekolwiek:))
Mysle,ze lepiej mozna sobie pospiewac bez alkoholu... szczegolnie na pogrzebie....Umysl ma byc ''sprawny psychicznie'' ,bo nie sztuka wziac sie napic czy umorzyc alkoholem a potem jakby co, to ja nic nie pamietam...Sztuka nie wziac ani kropli alkoholu do ust i na pogrzebie sie usmiechnac, powiedziec cos milego, powspomionac dawne czasy, pozartowac...to jest naprawde bardzo trudne, ale uwierz mi,ze bardzo potrzebne...Gdybym nie byla na takim pogrzebie, to nie uwierzylabym, ale bylam i czulam ten cieply klimat :)
Nadia, ja bylam na polskich weselach, gdzie goscie spici lezeli pod stolami, bredzili i zygali. Bylam rowniez na weselach w Szwecji i tutaj nikt nie pije do nieprzytomnosci. Najwiekszym zaskoczeniem bylo wesele mojej corki, ponad 80 osob, alkoholu dowolnie i nikt nie wymiotowal, nikt sie nie przewracal w ciagu 3 dni celebrowania.
A na stypach nie ma mowy o alkoholu u nas. Nie ma rowniez wielkich przyjec po pogrzebie. Krotko i skromnie , potem najblizsza rodzina siedzi i sobie moze wspominac.... Po smierci Ojca zostalam bardzo obrazona przez niektorych kuzynow z Polski. Wysmiali skromny pogrzeb, skromny kosciol i skromna stype....oczywiscie nie mam juz z nimi nic do czynienia!
Za te pieniądze też bym nie chciała pić...hehehe
Niby w Finlandii też "prohibicja" - ale oni mają blisko Estonię...10-paki wódki ciągnione na wózkach ręcznych - tak po 10 opakowań. Ale zapasy trzeba zrobic.
W sumie ja też wracam z zapasami piwa z Czech - kiedys mieliśmy pozyczony od znajomych samochód - dwumiejscowego (towarowego) Partnera - przywieźliśmy ponad 140 butelek - kupowaliśmy różne rodzaje, w różnych sklepach - a że samochód był pojemny, to...
A Szwedzi popis doskonały dają w Rydze...przynajmniej Ci co tam wyjeżdżają. zdanie o nich jest podobne jak o Finach w Estoni
Ekkore, nie bardzo rozumiem "za te pieniadze tez bym nie chciala pic" , nikt nie placil z wlasnej kieszeni. Zbieralam alkohole przez kupe lat i bylo ich multum. Mogli wypic wszystko, tylko kultura tych wlasnie ludzi , jest inna.
A tak naprawde, widzialas na wlasne oczy ???, Ile pijanych Szwedow widzialas w Rydze, 2oo sztuk ???? Ile Finow jedzie do Estoni sie upijac ??? pol miljona???? A ile polskich pijakow spotykasz na swoich drogach??? 2 sztuki????
140 butelek zakupilas , bo tanio i samochod pojemny.....odpusc sobie, bo mnie stac na kupowanie alkoholu we wlasnym kraju i nie musze nic przewozic ciezarowkami !
Nie miałam nic złego na myśli - chodziło mi ogólnie o ceny alkoholu w Szwecji. To też ma wpływ na ilość wypijanych alkoholi.
Finów pijanych widziałam - wybacz polskie picie się do nich nie umywa. I to nie ludzie spod budki z piwem - a po ubraniach sądząc, dobrze sytuowani. jedzie (płynie) ich 3/4 promu. Widziałam Finów wysiadających bez butów i skarpetek - bo nie potrafili ich odnaleźć. Dlaczego kontrola alkomatem dotyczyła tylko samochodów z fińską rejestracją?Widziałam ilosci alkoholu jakie wywożą z promów. Szokiem dla mnie były 10-paki wódki (tak jak u nas piwo).
Estończycy sie śmieją, że Finowie to nasi czworonożni przyjaciele...(bio w ten sposób zsiadają z promów). Taka jest prawda - a przynajmniej stereotyp.
O pijanych Szwedach słyszałam od znajomych Łotyszy.
Polaków pijanych też widziałam.
A piwo przywożę zawsze i praktycznie z większości krajów, w których jestem - bo je lubię i nigdy nie wiadomo, kiedy będę mogła następnym razem pojechać. I nie widzę w tym nic złego - mieć prywatny zapas.
Nie wiem dlaczego oburzasz sie gdy mowa o piciu przez Szwedów czy Finów - w przypadku Polaków ci to nie przeszkadza. Przecież i w jednym i drugim przypadku są to tylko jednostki.
Przemyślałam sobie.
Rozumiem, że boli Cię publiczne zauważanie przywar czy niedoskonałości Twojego narodu. Tak jak adwersarze je widzą (w tym wypadku ja, w innych rozmowach ktoś inny). Przecież nie powiedziałam nieprawdy.
Powinnam to uszanować, skoro o tym od ponad 400 postów dyskutujemy.
Ale również Ty powinnaś uszanować to co nas boli. Mimo, że też nie mówisz nieprawdy.
To działa w dwie strony. Nie szanując własnego (a w zasadzie czyjegoś) prawa do odczuwania bólu, dyskomfortu, przykrości - sami tworzymy sytuacje do zadrażnień i awantur.
Bo nie wszyscy Szwedzi czy Finowie są cacy i nie wszyscy Polacy są źli. Nie moja wina, że w Twojej rodzinie (czy wśród znajomych) ludzie tak piją, że lądują pod stołem i w ten sposób wytworzyłaś sobie obraz o całości. Tak samo nie Twoją winą jest to, że widziałam naprawdę pijanych Finów, a o Szwedach słyszałam (ale mam nadzieję, że nie przeniosłam tego na cały naród, jako sumę jednostek w wersji 1+1+1...).
Dzien dobry Ekkore!
Pogadalysmy sobie. Niech na tym zostanie:)
Zycze milego weekendu!
No wlasnie, skoro mowa o stereotypach:) Moj ojciec byl przeciez Polakiem, nigdy ale to nigdy w zyciu nie widzialam zeby wypil na najwiekszym przyjeciu wiecej niz jeden kieliszek, jesli go w ogole wypil, bo potrafil siedziec przy tym jednym kieliszku prawie pelnym przez caly czas trwania przyjecia. Podejrzewam, ze przez cale 62 lata swojego zycia nie wypil wiecej niz 1 litr alkoholu w sensie mocnego procentowo (wodka, koniak) moze troche wiecej wina, bo wino owszem, ale tez nie wiecej jednorazowo niz lampke. Piwa nie lubil wcale i nigdy nie pil. Ja nawet jako dziecko nie rozumialam co to znaczy, ze mezczyzni "ida na piwo":))) I to byl moj ojciec 100% Polak.
Moj amerykanski maz pije w takich samych ilosciach jak moj ojciec, ale spirytus kupujemy w skrzynkach (12 butelek) bo ja sie bawie w robienie nalewek, ktorych tez nie ma kto pic:))) No ale czasem znajomi z ciekawosci, no i glownie polega to na zabawie w nalewki. Natomiast kupujemy skrzynke spirytusu, bo tutaj nie mozna dostac i wlasciciel sklepu zamawia specjalnie dla nas, wiec nie bede prosic zeby zamowil jedna butelke, tylko skrzynke. Wystarcza mi ta skrzynka na hohoho albo i jeszcze dluzej, ale widok takiego zakupu jest nie powiem, przerazajacy:)))
My mamy znajomego Rosjanina - z Władywostoku. On jest niepijący - chyba nawet okazyjnie nie bardzo lubi. Jakie było zdziwienie na konferencji, gdy odmawiał - no jak Ty Rosjanin, jeszcze z tak daleka, a nie pijesz.
na pewno. No i potwierdzają, że stereotypy powstają na małej grupie losowej
Tineczka a kiedy bylas na polskich weselach? Ja tez bylam i to na nie jednym i bylo alkoholu pod dostatkiem, zdarzala sie moze jakas osoba, ktora za duzo wypila, ale wtedy byla kulturalnie odwozona do domu...o ubocznych skutkach nie bylo mowy, bo w koncu to mlodych wesele i oni przede wszystkim maja ten ''moment'' zapamietac do konca zycia. Kiedys faktycznie byly czeste takie przypadki, ze pilo sie na umor, ale teraz mysle,ze jest inaczej.Wesele organizuja z reguly mlodzi i to oni chca, zeby ich pieniadze nie byly zmarnowane...Dlatego tez wspomnialam o weselach bezalkoholowych, bo to tez pomysl ludzi mlodych ( niekoniecznie panstwa mlodych ;) ) a wszystkie pomysly mozna powiedziec malo realne, bardzo mi sie podobaja i chetnie bym skorzystala z zaproszenia - no kochani przyznac sie, kto planuje takie wesele ;)))
Kotuniu w latach 80-tych, 90-tych i wielkim szokiem bylo dla nas stawianie butelek wodki na stolach zanim wodka sie skonczyla:)))
Ostatnie wesela corek mojego kuzyna byly zupelnie inaczej, kupa smiechu, tancow i nikt nie spadl pod stol. Wlasnie, mlodzi zmieniaja tradycje i ja ich za to chwale.
Czekam na wesele bezalkoholowe, moze mojego syna )))):
Ja jeszcze nie spotkałam na żadnym weselu kogoś spadającego pod stół. Rodzinę mam liczną...
Tak jak mówi nadia - jeżeli komuś się zdarzy przeholować (każdy dzień jest inny, inne predyspozycje do trawienia, więc czasami nie trzeba wiele, aby przekroczyć granicę) dyskretnie jest odwozony przez swoich najbliższych
Moi rodzice byli na bezalkoholowym weselu .
Oni w ogóle nie piją alkoholu , więc problemu nie było , ale stwierdzili , że ogólnie wesele było dziwne i sztywne ...:)
ja też byłam na weselu bezalkoholowym. Zabawa była do rana. Bawiłam sie doskonale. I inni też.
Na studiach, na pierwszym roku, jakoś tak sie dobraliśmy - że nasza grupka była praktycznie nie pijąca. były urodziny koleżanki. Na 14 osób mieliśmy jedną butelkę wina - zabawa trwała do rana. O trzeciej nad ranem robiliśmy zdjecia na korytarzu. Nawet gdzieś jeszcze je mam. Najbardziej rozbawione były te co nie piły. Na drugi dzień wszyscy z akademika pytali się ile wypiliśmy - bo takie hałasy i śmiechy.
Mój tata lubił wypić. Ale miał wylew. lekarz powiedział albo picie (nawet kropla) albo życie. Do śmierci - następne 11 lat nie wypił kropli, choć na wszystkich imprezach to on rozbawiał towarzystwo. nalewał sobie na dno- wznosił wszystkie toasty. Po imprezie tyle ile miał nalane, tyle zostawało w kieliszku. jak juz byłam mężatką zabierał mnie z mężem, biednych studentów, na piwo. Sam nigdy nie pił.
Tak , bo wszystko zależy od ludzi ...
Jasne , że można bez alkoholu .
Wychodzę z założenia , że imprezy robi się dla gości . To oni powinni przede wszystkim dobrze się bawić i czuć się swobodnie . Dlatego wolę pozostawić wybór : kto nie chce , nie pije , a kto lubi , może i umie pić , to proszę bardzo :))
U mojej siostry po weselu i poprawinach zostało sporo wódki (po rozdaniu gościńców) i po samoobsłudze niektórych gości. Młodzi byli zdziwieni, że tak mało poszło.
Czyli , idzie ku lepszemu :))
Kiedyś była tylko ciepła wódka z ciepłą oranżadą i nie ma się co dziwić , że goście rzygali ( niekoniecznie z przedawkowania :) ...
Dziś jest większy wybór : wódka ( zimna ) , wino ,piwo , drinki w barze .
No i ( mam takie wrażenie ) skończyło się to nachalne : " musisz się ze mną napić " .
Jednak mentalność ( powolutku :) się zmienia ...
Kurcze, a moja kolezanka zawsze twierdzi że na weselach szkodza jej sałatki:)))))
No ;))))
Dlatego Tatulek przy ustalaniu naszego menu weselnego powiedział : " Żadnych sałatek " ;)))
Też mu chyba kiedyś szkodziły :))
Słuszna dezyzja:)))Po co ma być coś co chyba wszystkim szkodzi, na kazdej większej imprezie:))
Mojemu mężowi zawsze skóra od kiełbasy...
Z tego wniosek,że na imprezach powinien byc tylko alkohol, bo tylko on nie zaszkodzi:))))
Cos w tym jest i ja pamietam z Polski wesela (lata 70-siate i 80-siate) i u rodziny i zajomych gdzie niestety bylo kilku panow w stanie baardzo wskazujacym ktorych trzeba bylp "pilnowac".
Mam duzo mlodsza siostre ktora w 2006 brala slub i bylo sie owszem czego napic ale nie bylo jakichs "upitych" i tak samo na weselach na ktorych Ona bywa jako gosc. Tacy "upici w sztok " to juz zadkosc.
Jesli chodzi o mnie to nie rozumiem tych "zakazow" alkoholu czy to przez Kosciol czy "Opinie". Wydaje mi sie, ze jestesmy dorosli?? Wiec kto sie bedzie chcial upic to i tak sie upije bo na przyklad przyniesie "zakazane" ze soba a ludzie dorosli i odpowiedzialni wypija ile im sluzy. Nie lubie zadnego przymusu: ani do picia ani do niepicia.