...Tak mnie jakoś naszło , nie wiem dlaczego ...:)
Nieprawda , wiem :)))
Odwiedziła nas Ciocia Małżowatego ...
Zeszło na wspominki ...
Otóż , Ciocia i Wujek wyjechali z rodzinnej wsi na drugi koniec Polski ( ponad 600 km ) . Było to jakieś 40 lat temu . Mimo braku samochodów , telefonów , internetu , no , wszelkich dobrodziejstw cywilizacyjnych , nie wspominając o możliwościach , ich kontakty z rodziną się nie urwały się , przynajmniej raz w roku ( nie licząc świąt różnistych ) , pakowali walizki i ruszali na stację PKP ... Potem tylko 3 przesiadki , parę kilometrów pieszo ( nie było czym po nich wyjechać ) , i po ok. 26 godzinach byli na miejscu ... To " miejsce " , to było 33 m. kw. na 10 osób !
I jakoś nikt z gości , czy gospodarzy , nie wspomina dzisiaj o licznych niedogodnościach , czy wręcz niemożliwościach . Wręcz przeciwnie , te spotkania bardzo umocniły właśnie więzi rodzinne ...
Bardzo mi się to spodobało , a z drugiej strony skłoniło do przemyśleń , bo wydaje mi się , że dziś , najmniejsze niedogodności , powodują u nas raczej rezygnację ze spotkania rodzinnego ...
i tak sobie dumam ...:)
Czy naprawdę z rodziną wychodzi się najlepiej na zdjęciu ?
Czy zależy nam na pielęgnowaniu i utrzymywaniu kontaktów rodzinnych ?
U nas z rodziną ( trochę dalszą ) spotykamy się tylko " z okazji " , co jest trochę średnie ...
A jak jest u Was ?
Macie jakiś sposób na " podgrzanie " kontaktów rodzinnych ?
Droga Kojonkowski jak to czytalam to sie zastanawialam, czy czasem nie jestesmy rodzina......
Rodzenstwo mojej mamy rozjechalo sie po calej Polsce i tak jak piszesz czasami po 24 godznnej podrozy pociagiem czesto na stojaco w korytarzu lub WC widywalismy sie trzy razy w roku....a czasem wujek jak wypil za duzo to zamiast wsiasc w pociag Gliwice Katowice bral ten do Gdanska i nad ranem dzwonil do drzwi...przynajmnie zdazyl wytrzezwiec...wspaniale byly te niespodzianki nad ranem kiedy w drzwiach stawali goscie z drugiego konca Polski...i my rowniez w siodemke na 36 metrach kwadratowych...dmuchanie materacow...spanie w poprzek, i w nogach, a jak juz zabraklo podlogi to i u sasiadow...piekne czasy to byly....
Mi do dzisiaj zostal sentyment do pociagow, bo przypomina mi te dlugie podroze z dziadkami na drugi koniec Polski...babcia, dziadek, brat, kuzyn i 14 tobolkow...wysiadanie trwalo bardzo dlugo, pomagali nam zawsze inni podrozni i konduktor...babcia zawsze nam przypominala "dzieci liczta tobolki"...najlepsze bylo potem...jak sie przedostac ze stacji w miejsce docelowe, gdzie kompletnie nic nie jezdzilo...bylismy szczesliwi, jesli byl to dzien targu i przejezdzal jakis woz z owcami, czy sianem..nie bylo nawet drogi...szlo sie po piachu, przez las...we wsi byl tylko jeden posiadacz samochodu, ktory potem wspaniala Warszawa odwozil nas na stacje....
I mimo tych niedogodnien widywalismy sie czesto...czesciej niz z rodzina taty, ktora mieszkala tuz za rogiem...sa wiezy i wiezy...zalezy co laczy ludzi i rodziny i jak zostali wychowani, czy utrzymali silne wiezi pomimo roznych trudnosci? czesto rodzenstwo zostaje "oddalone" z winy bratowej, szwagra, szwagierki...uwazam, ze nie powinno nigdy sie mieszac, lub byc zazdrosnym o uczucia, gdzie sa wiezy krwi....bo tam zawsze dojdzie do porozumienia...wiezy krwi sa silniejsze niz te malzenskie i niz przerozne konwenanse...
Moi rodzice mieszkali w małej warmińskiej wioseczce. Tatko budował tam szkoły(1000latki)Mama była księgową.Mieszkaliśmy w szkole.Ja byłam malutką dziewusią. Jezioro i las były obok. Na wakacje zjeżdząły sie do nas watahy. Czasem w domu brakowało miejsca, to ojciec brał materace sportowe i kładł towarzystwo(moich kuzynów) w sali gimnastycznej.Mam gotowała im , prała, obszywała. A potem zabierał ich wujo, który mieszkał niedaleczko.Wysyłał z klucza, którego był szefem, furmanki, które ich wiozły. Kiedy moi rodzicie i wujostwo umarli-na pogrzebie spotkały się tłumy.Wszyscy pamiętali.
bliskiej rodziny już nie mam- wszyscy po tamtej stronie, ale, jakbym potrzebowała, to jestem pewna, że oni wszyscy wyprują sobie bebechy i się zlecą.Pamiętają.Szczerze powiem, że nie lubie ich odwiedzać, bo mogą zamordować człowieka gościnnością.wiem jednak, że są, choć daleko i mogę na nich liczyć.
Dziś ja zapraszam kuzynów.Mieszkam w dużym mieście, ale jezior jest tu 11, las i piekna okolica.Podtrzymuję tradycję.
To normalne kolonie mieliście :)))
Ja też najmilej wspominam wakacje u Babci , kiedy zjeżdżały wszystkie wnuki ...
Teraz , bo wtedy strasznie się kłóciliśmy :)
Ale jakie to teraz ma znaczenie ...
Do szczęścia tak niewiele potrzeba ...
Ale to były inne czasy.nie było tej zaciekłej pogoni za forsą.Moi rodzice autentycznie cieszyli sie z tej czeredy.Ja też jeżdziłam do nich do Ciechanowa. Raz to mnie nawet porwali;)
a w ogole to inaczej wtedy było. Pamiętam, jak niesamowicie ludzie sie wtedy bawili!Jakie byly zabawy, kuligi, loterie.Ojciec udostepniał szkołę(wtedy jeszcze bylo wolno).gospodynie przygotowywały potrawy.Zabawy były składkowe z orkiestrą.Cała wielka wieś sie bawiła. Panie odstrajały sie, a chlopy przywdziewali slubne garnitury. Była orkiestra(trąbka, pompka i lewarek).Nawet ksiądz się bawil;)))Mnie co prawda mamusia gonila spac, ale zawsze podglądałam!Do dziś pamiętam, jak ci ludzie potrafili się bawic, choć bidnie było.
PS. czasem sztachety leciały z płotu, to tatko zapobiegliwie zamawiał zawsze milicjanta.
Tak , masz rację , są więzy i więzy ... I dodałabym jeszcze więzy :))
Raz przeżyłam coś zupełnie dla mnie niewytłumaczalnego . Wtedy ( a byłam już dorosła ) pierwszy raz odwiedziłam rodzeństwo przyrodnie Taty , mieszkające baaardzo daleko .
Znałam ich głównie z opowieści , nie licząc paru spotkań raczej przelotnych , przy okazji jakichś wesel czy pogrzebów .
Jechałam tam pełna obaw , bo różniło nas właściwie wszystko . Bałam się , że odwiedziny okażą się sztywną nasiadówką ...
No i , gdy weszłam do domu , stała się rzecz w moim przypadku niespotykana : poczułam się tam jak u siebie ... , w nieznanym domu , wśród właściwie nieznanych ludzi ... Normalnie grom z jasnego nieba :))))
Od tego czasu z szacunkiem podchodzę do więzów i więzi ( chociaż wcześniej dość mocno je kontestowałam ) .
Zazdrość o uczucia w stosunku do " starej " rodziny jest mi obca . Bardzo chętnie obserwuję Małżowatego w jego środowisku naturalnym :) . Patrząc na Jego relacje z rodzeństwem czy rodzicami , lepiej Go poznaję przecież ...
P.S. Twój Wujek to niezły Kozak ;)))
Mam wujkow kozakow...innych jescze bardziej...
Zazdrosc niestety wdarla sie do mojej rodziny wraz z zona mojego brata...bardzo przykre...jesli brat rozmawial z mama lub ze mna to bratowa robila ciche dni i nie rozmawiala z bratem...ciezkie, ale prawdziwe...zaborczosc, brak pewnosci siebie? nie wiem...