Zainspirowany postem Basienka0 postanowiłem opisać swoje przeżycia związane z adopcją, chciałbym aby mój post, pomógł w podjęciu decyzji, tym wszystkim którzy noszą się z zamiarem adopcji a nie zdecydowali się jeszcze.
Naszego synka, adoptowaliśmy kiedy miał 3,5 roku, nie zapomnę nigdy tego dnia kiedy zobaczyłem go po raz pierwszy. Kiedy wychowawczyni przyprowadziła chłopca do pokoju w którym czekaliśmy, wyglądał jak półtora nieszczęścia, wylękniony, smutny, zapłakany i jak się okazało niewiele mówiący, pomimo że miał już 3,5 roku. Już na pierwszy rzut oka można było zauważyć oznaki silnej nerwicy, podszedł do mnie, wyjąłem torbę z cukierkami czekoladowymi i poczęstowałem go. Wyrwał mi całą torbę i zaczął nerwowo zajadać cukierki, po chwili usiadł mi na kolana i mocno się do mnie przytulił, to on wybrał nas a nie my jego, zapytałem pójdziesz ze mną na spacer? pokiwał przytakująco głową, żona z wychowawczynią podniosły się chcąc iść z nami, lecz mały stanowczo powiedział: wy nie. Kiedy wyszliśmy na dwór, Krzyś zapytał mnie,- do kogo przyjechałeś?, przyjechałem do ciebie odpowiedziałem, jestem twoim tatą, i chcę cię stąd zabrać do naszego domku. Dopiero po chwili dotarło do mnie że tą odpowiedzią, podjąłem decyzję bez konsultacji z żoną. Chłopiec słysząc to, wyrwał mi się i ruszył w stronę budynku, jak się później okazało, pobiegł z krzykiem do swojej grupy, informując wszystkich że on tu już nie będzie mieszkał. Nie spałem całą noc nie mogąc znieść, że Krzyś musiał jeszcze zostać w domu dziecka. Na drugi dzień, pojechaliśmy do ośrodka adopcyjnego, dowiedzieliśmy się że właściwie dziecko można już zabrać ale coś tam jeszcze nie było do końca załatwione z papierami. O nie myślę sobie, wziąłem „swoją” karetkę i pojechaliśmy ponownie do domu dziecka, wychowawczyni powiedziałem że już wszystko jest załatwione i przyjechaliśmy po dziecko. Krzyś od rana stał w oknie i czekał na nas, jak tylko zobaczył nas wysiadających z auta, natychmiast przybiegł do nas. Po przyjeździe do domu, powiedzieliśmy małemu że jest to teraz nasz wspólny dom, Krzysio natychmiast przystąpił do sprawdzania stanu „ wspólnoty”, otwierał kolejno wszystkie szafki i pytał: a toto to tet pólne?, od początku Krzyś zwracał się do nas mamuniu i tatuniu, nie wiem od kogo się tego nauczył ale tak zostało do dziś. Za kilka dni mieliśmy mieć sprawę w sądzie (zmiana imienia i nazwiska małego), po trzech dniach przyjeżdża ktoś z ośrodka adopcyjnego, Krzyś instynktownie chowa się za mnie i trzyma kurczowo za pasek, dowiadujemy się że zabraliśmy dziecko bezprawnie i dziecko musi wrócić do domu dziecka. Co takiego??? wydzieram się, pracownica ośrodka widzą moje wzburzenie, pośpiesznie opuszcza nasze mieszkanie, przebąkując coś o wizycie policji, a ja zaczynam kombinować gdzie się ukryć z Krzysiem, do czasu rozprawy sądowej. Mam znajomych w Bieszczadach, tam nas na pewno nikt nie znajdzie, myślę sobie. Na drugi dzień zabezpieczyłem synka żeby w razie czego nikt go nie znalazł (jeździł karetką z moim kolegą) pojechałem do ośrodka, narobiłem szumu w ośrodku i na szczęście na strachu się skończyło. Jak się wkrótce dowiedzieliśmy, synek nasz pochodził z wielodzietnej rodziny, z dosyć dużym obciążeniem genetycznym, ale cóż tam dla mnie jakieś geny, to problem naukowców, nie mój, nigdy w to nie wierzyłem i nie wierzę do dzisiaj. Jak napisałem wcześniej Krzyś był bardzo znerwicowanym dzieckiem, przez pierwsze kilka tygodni, moczył się w nocy, zrywał się w czasie snu z krzykiem, mamuniu, tatuniu ja nie chcę do domu dziecka, chował też jedzenie po kątach, chyba to nawyk z domu dziecka. Ale pomału, pomału Krzysio zmieniał się z brzydkiej żabki, w pięknego królewicza, otrzymywał od nas wiele miłości, ale jeszcze więcej dawał nam. Obsypywał nas co dzień niezliczoną ilością całusów, potrafił kilka razy dziennie szeptać mi do ucha: coś tatuniowi powiem na ucho, kocham tatunia najbardziej na wśecie. Syn nasz bardzo szybko nadrabiał zaległości w mowie, wkrótce poczuł się pewnie w rodzinie, cieszył się że nazywa się tak jak my, lecz zawsze zmieniał temat, kiedy w delikatny sposób przypominaliśmy mu skąd się wziął u nas. Przygotowaliśmy go też na ewentualne zaczepki dzieci, jego ulubiona odpowiedź to: ciebie to mama musiała urodzić, a mnie rodzice wybrali jako jedynego z wielu. Z czasem, Krzyś znudzony już docinkami, sprawę załatwiał niestety pięścią (moja krew ), zaczynaliśmy się poważnie niepokoić, w końcu okazało się że jego metoda była bardziej skuteczna od naszej. Mijały lata, pociecha nasza zmieniała się z miesiąca na miesiąc, dając nam wiele satysfakcji i radości, w końcu Krzyś stał się obiektem podziwu i nawet zazdrości znajomych i rodziny. Kiedy zachorowałem na grypę, Krzyś powiedział, nie pójdę do przedszkola, zostanę z tatuniem, przez kilka dni mojej choroby, nie odstępował od mojego łóżka. Z czasem Krzysio nie przypominał już w niczym tego trzy i pół letniego zaślinionego i znerwicowanego chłopca, nawet włosy zmieniły mu się z jasnych na ciemne. Kiedy synek nasz zdał maturę, postanowiłem zadzwonić do domu dziecka, do jego dawnej wychowawczyni, zresztą prosiła o kontakt kiedy zabieraliśmy Krzysia. Powiedziałem wychowawczyni że chciałbym ustalić adres jego biologicznej rodziny, aby w przyszłości syn mógł ich odnaleźć. Nogi się pode mną ugięły, kiedy usłyszałem że oni mieszkają kilka ulic dalej, niech pan tego nie robi dodała. Jest to patologiczna rodzina, rodzeństwo waszego syna, wielokrotnie już wchodziło w konflikt z prawem, zrobi pan krzywdę wam i waszemu synowi. Po kilku dniach, rozpocząłem jednak rozmowę z Krzysztofem, wiesz,- zacząłem nieśmiało, postanowiłem że odnajdę adres twoich rodziców, Krzyś nawet nie dał mi dokończyć i powiedział, tatuś spóźniłeś się o ładne parę lat. Ja mam już rodziców, innych mieć nie chcę i nie wracajmy do tego tematu. Krzysztof ma dziś 24 lata i za rok skończy studia, nie chce nawet słyszeć o swojej dawnej rodzinie, nie naciskamy go, jeśli kiedyś zmieni zdanie to sam ich odnajdzie. Wiele osób z naszej rodziny i znajomych było przeciw tej adopcji, do dziś pamiętam wszystkich którzy byli za i przeciw. Moja mama, pierwszy wróg naszej adopcji, złamała się kiedy usłyszała od niechcianego wnuka: babciu jak ja ciebie bardzo kocham, rozpłakała się i wyznała że prawdziwy wnuk nigdy jej tego nie powiedział. Mieliśmy też wiele problemów, wszyscy którzy planują adopcję, muszą się z tym liczyć, czeka ich bardzo wiele wyrzeczeń i niezwykle ciężka praca. Jeśli w wychowanie waszego dziecka, włożycie wiele miłości, serca i poświęcenia, to podobnie jak ja, otrzymacie z małej roślinki, piękny kwiat.Jeśli źle wykonacie swoją pracę, pozostanie Wam tylko…. zwalić wszystko na geny.
Czy powinno się powiedzieć dziecku że jest adoptowane, BEZWZGLĘDNIE TAK, przypominanie dziecku jego przeszłości, to przykry obowiązek ale konieczny, tych którzy tego nie zrobią, czekają poważne problemy w przyszłości. Nie ma czegoś takiego jak odpowiedni wiek, w którym dziecko powinno się dowiedzieć, że zostało adoptowane, DZIECKO MUSI MIEĆ TO WPAJANE OD PIERWSZEGO DNIA ADOPCJI, ktoś kto tego nie zrobi, wyrządzi dziecku i sobie wielką krzywdę.
Edi,powiem szczerze, wzruszyłam się i to bardzo.Jutro wyjeżdżam w kilkudniową bardzo,bardzo smutną podróż,ale jak wrócę i pozbieram troszkę mysli ,postaram się opisać moją nie adopcję ale prawie pięcioletnią "znajomość" z pewnym chłopcem.Pozdrawiam.
Dziekuję za ten przepiękny , optymistyczny post .
Ryczę i nic więcej nie napiszę.
Zwyczajnie mnie zatkało,i z oczu płyną łzy.Bardzo wzruszające i chwytające za serducho.Podziwiam ludzi którzy adoptują,sama chciałabym pojść taka droga.Zawsze powtarzam ze chciałabym miec2swoich dzieci i jeśli tylko będzie mnie stać na trzecie dziecko,to chciałbym by było adoptowane.Pozdrawiam
Bardzo wzruszająca opowieśc,czytałam i serce mi pukało,a łzy same ciekły po policzku.
i właśnie tak to sobie wyobrażam, moi znajomi od adoptowanych bliźniaków idą tą samą drogą:))
a i jeszcze jdno... wszystkim, którzy już muaszą trafić na "karetkę" zyczę aby trafiali na Twoją:))sredecznie pozdrawiam:))
Użytkownik Basienkaa0 napisał w wiadomości:
> a i jeszcze jdno... wszystkim, którzy już muaszą trafić na
> "karetkę" zyczę aby trafiali na Twoją:))sredecznie pozdrawiam:))
Zapewniam transport w najkrótszym czasie, karetka moja jest podrasowana do granic możliwości, UWAGA PRZECHODIE jeżdżę też po chodnikach i trawnikach
Może z wypowiedzi moich na WŻ to nie wynika, ale jestem bardzo uczuciowym człowiekiem, choć nerowym, w pracy mam ksywkę "szaleniec" a to dzięki moim wyczynom na mieście.
Nie potrafię jak moi koledzy jechać "na kogutach"i popalać papieroska czy dyskutować z lekarzami, każdy kurs to moja wielka walka z czasem i przeciwnościami wynikającymi z utrudnień w ruchu.
Po powrocie do domu nie potrafię zająć się czymś, dokąd nie dowiem się telefonicznie czy pacjent X czy Y, którego przewoziłem przeżył. Za niepowodzenia często obwiniam siebie, kiedy się nie uda, mało nie płaczę ze złości, koledzy mówią przestań przecież to nie twoja wina, ale co ja na to poradzę, już taki jestem.
No właśnie.. tak też sobie pomyślałam jakiś czas temu jak czytałam dawny wątek po którym zostałes zbanowany. Pomyślałam , że reagujesz tak ostro bo masz zszarpane nerwy przez swoją pracę. Trudna to praca,fizycznie i emocjonalnie wykańczająca ale z drugiej strony piękna. Życzę Ci dróg zawsze bez przeszkód i gratuluję wspaniałego wychowania syna ! :)
Znam to uczucie , czasem zwracałam z nerwów gdy się nie udało, gdy pacjent odchodził ...
Myślimy z mężem o adopcji, mamy córkę ale więcej dzieci nie możemy mieć ...
Szczęścia życzę.
Edi... wspaniale opisałeś historię adopcji Twojego synka. Bardzo się wzruszyłam czytając to wszystko... Gdy wspomniałeś o karetce z ciekawości weszłam na Twój profil i przeczytałam "fragment z pamiętnika". Jestem pełna podziwu..
Wracając do adopcji... Doskonale podsumowałeś cały temat słowami: "Jeśli w wychowanie waszego dziecka, włożycie wiele miłości, serca i poświęcenia, to podobnie jak ja, otrzymacie z małej roślinki, piękny kwiat.Jeśli źle wykonacie swoją pracę, pozostanie Wam tylko…. zwalić wszystko na geny."
Pozdrawiam Cię serdecznie!
Diekuje za ten piekny wzruszajacy post.Gratuluje Wam syna a jemu gratuluje, ze ma Was.Nic nie widze bo rycze jak bobr....Pozdrawiam
Nie rozumię czemu ma słóżyć przypominanie dziecku że jest adoptowane? Powiedzieć owszem ale po co później mu o tym przypominać? Czy nie bedzie myslało, że się je mniej kocha niż własne?
As, przeczytałam jeszcze raz i wydaje mi sie, że nie chodzi tu o "przypominanie" w dosłownym tego słowa znaczeniu.
Edi, ukłony pełne szacunku. Cieszę się, że pozwalasz nam Siebie poznawać i "odkrywać" na forum Wielkiego Żarcia. Uściski.
As, przepraszam Cię, że pozwalam sobie odpowiedzieć na pytanie skierowane do Ediego. Edi napisał: "...Czy powinno się powiedzieć dziecku że jest adoptowane, BEZWZGLĘDNIE TAK, przypominanie dziecku jego przeszłości, to przykry obowiązek ale konieczny..."
Moim zdaniem Edi nie "mówi" tutaj o przypominaniu w dosłownym tego słowa znaczeniu (mówieniu o tym co jakiś czas), ale ma na myśli tę jedną chwilę w której podczas informowania o zaadoptowaniu jednocześnie przypomina się przeszłość (czytaj: wraca się do przeszłości).