Właściwie nie wiem czy powinnam o tym pisać i czy Was taki wątek zainteresuje, ale skoro już zaczęłam...
Opowiem w dużym skrócie pewną historię. Mam bardzo miłą sąsiadkę w wieku 71 lat była nauczycielka, która również mnie uczuła, jest od kilku lat wdową, poznała bardzo miłego pana i bardzo się zaprzyjaźnili. Spotykali się 2 razy w tygodniu na kawie, przyjeżdżał czasem do niej nic zobowiązującego, nagle pan źle się poczuł więc moja sąsiadka poradziła żeby pojechał do lekarza. Okazało się że pan ma guza na prawym płucu( człowiek niepalący).
Ponieważ mieszkał sam i coraz gorzej się czuł ( w tym czasie leżał 2 razy w szpitalu) moja sąsiadka zaproponowała żeby przyjęchał na jakiś czas do niej bo będzie jemu raźniej. No i tak się stało, pan został u niej na długo bo ona się nim zaopiekowała. Okazało się, że pan ma dwoje dzieci córkę i syna, oczywiście dorosłych. Mieszkają oboje w Niemczech ale blisko granicy ,więc do ojca to rzut kamieniem. W ciągu jego choroby zadzwonili może 2 razy , syn zapytał kto ojca pochowa a córka odpisała na smsa , że "poczekajmy co los przyniesie"Stan pana bardzo się pogarszał i na dzień dzisiejszy jest bardzo zły , już nie chodzi, prowadzamy jego do WC bo sam nie da rady.
Zaopiekowała się nim zupełnie obca osoba, która sama nie jest już młoda i ciężko jej opiekować się chorym więc często ja jej pomagam. Przecież mogła zerwać znajomość w mamencie kiedy było jeszcze z nim dobrze a jednak nie, nie zostawiła człowieka na pastwę losu. Tak rzadko spotyka się teraz takich ludzi.
No i masz miało być w skrócie a ja się jak zawsze rozpisałam. trudny wątek ale tak mi troche lżej jak o tym napisałam, przykre jest to że miał człowiek kiedyś dzieci.............
To bardzo smutne Danusiu.Ale niestety również coraz częstszy obrazek.
Mimo wszystko są jeszcze dobrzy ludzie-choćby ta starsza pani o której wspominasz;Ty również przecież pomagasz...Jeśli isnieje ktoś kto przejmuje się smutnym losem innych-tzn.że jeszcze nie cały świat uległ ,,znieczulicy''Oby jak najwięcej takich osób...
Pozdrawiam serdecznie..
To piękne, że jednak są dobrzy ludzie. Jest ich nawet dużo wiecej, niż się nam wydaje, tyle że rzadko się o tym mówi i pisze. Ale czasem wystarczy zrobić maleńki krok, żeby ruszyła lawina dobra. Dobro stało się wstydliwe, dlatego trzeba jak najwięcej o tym mówić, przełamywać barierę fałszywego wstydu.
Ja akurat jestem tylko ułamkiem w tej całej historii ale moja sąsiadka jest cudowną osobą i jestem pełna podziwu dla jej poświęcenia pozdrawiam dankarz
Mam w rodzinie równie niesamowitą osobę.
Jest nią moja ciocia , obecnie ma 85 lat. To jest kobieta czynu, energiczna, pełna radości i zawsze niosąca pomoc potrzebującym.
Gdy ktoś z jej otoczenia potrzebuje pomocy, to ona jest pierwsza, gdy ktoś zachoruje, to zawsze może liczyć na pomoc cioci Zosi.
Młode małżeństwo- (żona wyjechała za granicę w celach zarobkowych), mąż sam został z małym dzieckiem i tylko ciocia Zosia, bezinteresownie zaopiekowała się dzieckiem i domem.
Ciocia Zosia, administruje kamienicę z 6 mieszkaniami, które nie są jej własnością. Jest tylko współwłaścicielką niewielkiej jej części.
Mówię tak do was "ciocia Zosia", bo pół Chrzanowa, właśnie tak ją mianuje.
Dla mnie jest kobieta niezwykłą.
Powiedziałam jej, "ciociu, chciałabym być tak młoda jak ty", a przecież jestem od niej prawie czterdzieści lat młodsza.......
jasia
Wiesz Jasiu,
po prstu Zosie sa the best ;))
Sciskacze
Mrru
Świat jest pełny złych i dobrych ludzi, niby wszyscy to wiemy... Jednak kiedy przeczytałam Twój list Dankarz, pomyślałam sobie "to się w głowie nie mmieści". Wierzę, że nic w życiu nie dzieje się przypadkiem i wirzę w "karmę" więc mam nadzieję, że los Wam to kiedyś wynagrodzi.
Ps. A do dzieci to bym zadzwoniła aby powiedzieć im ( zupełnie spokojnie ), co sądzę o takim zachowaniu. Nie wiemy jakim ojcem był ten mężczyzna, ale w takich chwilach nie powinno to mieć znaczenia.
Rzeczywiście niesamowita ta Ciocia Zosia.
Ja miałam kiedys kontakt z cudowna 82 latką ,ktorej energii i radości życia mogloby pozazdrościć wielu młodych ludzi.Leżałam po wypadku w szpitalu w Gdyni i nikogo nie widzialam z powodu unieruchomienia a z powodu bólu nie sypialam.Ktoregos dnia trafila do naszej sali pani w wieku 76 lat z uszkodzonym stawem biodrowym i bala sie operacji.Żebyscie slyszeli z jakim zapalem,przy pomocy dykteryjek,anegdot i wierszykow przez poł nocy "mlodsza pani",bo tak nazwałam sobie 82- latke namawiala ,przekonywala 76-latkę by ta poddala sie operacji,bo jest za młoda by dać sie wsadzić na wózek inwalidzki.Co za pamięć i energia!No i udało sie po operacji przemila pani pomagala swojej sąsiadce/leżaly obok siebie/Pierwszą rzeczą jaką zrobiłam gdy pierwszy raz podniosłam glowe bylo poznanie milej pani która mimo swojego wieku wyglądala cudownie a radośc i życzliwość rozjaśnialy jej twarz.
A tak swoją drogą zauważliście,ze ja tez mowie o starszej osobie?Co z mlodymi?
a mnie sie mieści w głowie ,dlaczego? bo osobiście znam taka osobę: bezinteresowną i uczynna do bólu - jest nia moja rodzona siostra i choć sama jest osobą bardzo schorowana ,w razie potrzeby potrafi uciszyć i poskromić swoje dolegliwości ,po to tylko aby lecieć zbawiać świat, pozdrawiam ,inka21
Użytkownik inka21 napisał w wiadomości:
> a mnie sie mieści w głowie ,dlaczego? bo osobiście znam taka osobę:
> bezinteresowną i uczynna do bólu - jest nia moja rodzona siostra i choć sama
> jest osobą bardzo schorowana ,w razie potrzeby potrafi uciszyć i
> poskromić swoje dolegliwości ,po to tylko aby lecieć zbawiać świat,
> pozdrawiam ,inka21
To co "nie mieści mi się w głowie" nie dotyczy dobrych uczynków, ale zachowania tych dzieci, które starają się nie pamiętać o swoim ojcu.
rozumiem:),tak z dziećmi to rożnie bywa, mozesz byc suepr rodzicem lub niekochanym rodzicem - a mimo to nigdy nie wiesz jak dzieci w ekstrremalnej sytuacji zachowaja się w stosunku do ciebie,... i jeszcze moje ulubione powiedzenie:" nikt nie wiem co za zakętem", inka21
Nie oceniaj, nie oceniaj...
Moim zdaniem jest on w jakimś sensie winien temu zachowaniu dzieci (nie twierdzę, że dobrze mu tak). Albo był złym ojcem albo nie umiał ich wychować, przyczyna gdzieś musi być. Coś trzeba zainwestować, żeby mieć procenty, "z urzędu" to tylko adwokat. Nie podzielam zdania, że rodzicom należy się cześć i dozgonny szacunek niezależnie od ich wcześniejszych poczynań. Może on teraz płaci za jakieś grzechy?
p.
Jeszcze inny wątek o ludziach uczciwych:
Mężowie na Słowacji wypadł portfel z pieniędzmi,/wczesniej odwiedziliśmy bankomat/ kartą bankomatową, jakimiś wizytówkami/pozostale dokumenty miał w kieszeni kurtki/, zanim się zorientowaliśmy o zgubie otrzymał tel. z banku z Lublina czy jest na nartach w Zakopanem i czy nie zgubił portfela, sprawdził.stało się, pani z banku podała mu nr kom ludzi,którzy go poszukiwali bo chcieli oddac portfel, byłam przekonana, że portfel pusty, spotkalismy się z tymi ludźmi w Zakopanem, oddali nie tylko portfel z dokumentami ale z wszystkimi pieniążkami a żeby nas odszukać dzwonili nawet na nr telefonów z wizytówek które znaleźli w portfelu, oczywiście nie zapomnieliśmy o znaleźnym, a żeby było ciekawiej ojciec tego pana kiedyś mnie mocno ścigał na szkółce w Łodzi
a o sytuacji, którą opisujesz mamy podobną:starzy rodzice mieszkający na obrzeżu lublina,brak pieniędzy i 2 bardzo dorosłych dzieci mieszkających w Niemczech /córka buduje dosłownie pałac za ogrodzeniem domu rodziców/, jeździmy do nich my z mężem i jeszcze jedni znajomi, Krzysiek już umiera, sądzę, że jak jutro mąż odwiezie go do szpitala.........
dzwonimy do nich bardzo często a syn i córka nie mają czasu, nie mają pieniędzy,żeby chociaż dać rodzicom na przetrwanie a ojcu na leki, i właśnie:mieli kiedyś dzieci, qrde może moje się nie zmienią..................
Basiu, życzę tobię żeby się nigdy nie zmieniły, ja też mam dzieci bardzo daleko, nie wiem czy pozwoliłyby na podobną historię ze mną w roli głównej, mam nadzieję że nie, w tej chwili dzwonią żeby dowiedzieć się o zdrowie pana z opisanej historii, moje dzieci ale nie jego, szkoda słów..... pozdrawiam dankarz
Niedaleko mnie mieszka małżeństwo nauczycieli emerytów. Są to bardzo schorowani ludzie. Pani porusza się o kulach. Pomaga im sąsiadka, która mieszka piętro niżej. Robi im zakupy, posprząta, przyniesie coś dobrego do jedzenia. Opiekuje się nimi z dobroci serca. Ostatnio do tej Pani przyszedł syn Państwa i zrobił sąsiadce awanturę, że on sobie nie życzy itd. Synek uważa, że rodzice sami sobie świetnie dadzą radę, a kompletnie nimi się nie interesuje. Dowiedział się od obcych ludzi, że znajoma im pomaga i wtedy do niej przyszedł z pretensjami. Znajoma powiedziała, że ona i tak będzie się nimi opiekowała. Nic jej nie obchodzi to co mówi i myśli synalek.
Wzruszające i wstrząsające jednocześnie.
Znam za to inną hstorię. Ze staruszką, która ma dwóch dorosłych synów pijaków i nierobów, ożenił się wdowiec w jej wieku mniej więcej. Zabrał ją do siebie, bo mieszkała na 4 piętrze gdzie nie było windy. Ona oficjalnie nie mogła chodzić o własnych siłach. Mąż opiekował się nia troskliwie, a synalkom zabronił wstępu do swego mieszkania.
Dwaj synkowie bandyci, bo tylko tak ich można nazwać, i tak zjawiali się potajemnie u mamusi, oczwiście tylko tego dnia kiedy listonosz przynosił rentę. Kasowali całość i znikali. Mężowi udało się i to ukrócić, a żonie zapowiedział, że jeżeli jeszcze raz zobaczy, że ona daje im pieniądze, to niestety będą się musieli rozstać.
No i stało się. Któregoś dnia zastał swoją schorowaną żonę, jak taszczyła siatki z zakupami na czwarte piętro dla głodnych "dzieci". Serducho nie wytrzymało i wylądował w szpitalu z ciężkim zawałem. W tym czasie "pasierbowie" wynieśli mu wszystko z mieszkania.
Pan po porocie ze szpitala, na szczęście dla swego zdrowia uznał materialną stratę za nie wartą uwagi. Pozbył się całej rodzinki i nawet czasami mówi, że jest szczęśliwy.
Lubczyku, Ty to masz znajomości! Scenariusze tylko pisać.
p.
PS A historia w gruncie rzeczy dość tuzinkowa niestety...Oj, trudno być dobrą matką...(i wiedzieć, kiedy dupsko skroić)
a ja prcuję z ludźmie, którzy niekoniecznie myślą o swich dziciach a roszczenia później maja ogromne i często te juz doorsłe dzieci traktują jako swój obowiązek pomoc rodzicom./najczęsciej ojcom/ życie bywa przewrotne........
może to co naklikam mija się troszke z tematem ale zawsze twierdzę,że małe dzieci mały kłopot..i nobla temu kto to powiedział, tylko,ze do tego trzeba dorosnąć.....
Pięty talerz
„ Mój niespodziewany wigilijny test na człowieczeństwo zdałam najwyżej na tróję. To niestety prawda, że największe kłopoty sprawiają własne dzieci i to one najszybciej obnażają naszą niedoskonałość. Co roku, w Boże Narodzenie, gdy córka nakrywała stół, przypominałam ze szlachetnym patosem: - Pamiętajcie o tradycyjnym, pustym talerzu dla niespodziewanego gościa! Zawsze może zjawić się ktoś samotny i nieszczęśliwy, a Boże Narodzenie to święta miłości bliźniego!- aha – mówiły ze zrozumieniem i stawiały pięć nakryć: dla mamy, taty, dla siebie i tego kogoś. Powiedzmy sobie szczerze, że piąty talerz zawsze był pusty. Ot, ładny symbol. Tamtego roku, w 1986, zanosiło się, że będzie tak samo, bo jakże inaczej? Kto obcy ośmieliłby się zapukać do czyichś drzwi w wigilijny wieczór, zastrzeżony dla rodzinnej intymności? Owszem, raz wpadła sąsiadka z pytaniem, czy nie dałabym jej trzech kawałków ryby, bo tak przyzwyczaiła się do swojego karpia, że nie ma sumienia go zabić („Przypływa na mój głos i wyciąga pyszczek, żeby go głaskać” – mówiła wzruszona, więc szybko dałam jej trzy porcje, bowiem opowieści o życiu duchowym karpia źle działają na moje własne życie duchowe. Nie przypadkowo mój ulubiony święty to Franciszek z Asyżu) Kaśka już nakryła stół, mąż precyzyjnie doprawił kapustę, uszka kończyły się gotować, ale gdzieś znikła Małgosia. Miała tylko wyskoczyć z psem, tymczasem pies leżał pod stołem. A Małgośki nie było. Uszka akurat doszły, gdy ktoś zapukał do drzwi.- W takim momencie?! – wkurzył się mąż.- Niech to szlak! – powiedziałam z uczucie.- Niech! – przytakneła Kaśka i otworzyła drzwi. W progu stałą szeroko uśmiechnięta Małgośka i...obca, spłoszona staruszka.- Kto to? – spytali panicznym szeptem mąż i starsza córka.- Właśnie, kto? – powtórzyłam, Ale Małgośka już wpychała nieznajomą do mieszkania, rozbierając ją z grubej chusty, starego palta i dwóch swetrów.- Jeszcze buty, bo nabłocę – powiedziała staruszka, wyciągając nogę w wielkim filcaku.- Chwileczkę! – zawołałam z rosnącą furią – Małgosiu, kim jest ta pani?- Pani jest do piątego talerza! – odparła z entuzjazmem Małgosia.- Do piątego talerza? – powtórzył z błyskiem zrozumienia mąż.- Ale piąty talerz zawsze jest pusty! – zawołała przytomnie starsza córka.- Bo czeka – Wtrąciła szybko Małgośka, zdejmując staruszce drugi filcak i obnażając dziurawe, niekoniecznie czyste skarpety. Poczułam, że w środku gotuję się równie energicznie jak uszka, i gdy zdezorientowany mąż i różnie oszołomiona Kaśka wprowadzali staruszkę do pokoju, ja pociągnełam Małgosiędo kuchni.- co jest, do cholery?! – warknełam – przyprowadzasz do domu obcą osobę, która może nawet być złodziejka? I to kiedy? W wieczór wigilijny?! Czyś ty zwariowała?!- Ale piąty talerz... – szepnęła bezradnie Małgośka – Zawsze mówiłaś, że on czeka na kogoś nieszczęśliwego i samotnego, a ta staruszka naprawdę jest samotna i nieszczęśliwa! Wypożyczyłam ją specjalnie dla nas z domu starców!- Wypożyczyłaś?! Jezusie, Maryjo... – zaczęłam gniewnie i ...zamilkłam. Nagle uświadomiłam sobie, że za kilka godzin, o północy, mój pies i dwa koty zaczną rozmawiać ludzkimi głosem, a ja warczę! Warczę o piąty talerz, o którym tyle rozprawiam, gdy rozpoczyna się ceremonia nakrywania wigilijnego stołu! Wzięłam głęboki oddech i dokończyłam: - Jezusie, Maryjo... no i dobrze zrobiłaś! Przy opłatkach staruszka opowiedziała o dwóch córkach i synu, którzy gdzieś dzielą się opłatkiem, ale przy stole nie chcą mieć żadnych staruszek ani swoich, ani obcych, bo starość psuje im dobry humor. Przy barszczu z uszkami dowiedzieliśmy się, jak kiedyś obchodzono Wigilię na Kresach, Gdy do stołu zasiadało szesnaście osób z czterech pokoleń. Przy rybie okazało się, , że staruszka była nauczycielką, ale „zawsze przychodzi taki dzień, gdy nie potrzebują cię ani własne, ani cudze dzieci”- jak to, a my? – zawołała Małgosia i w dziwny sposób poczułam się pewniej. Przy kapuście z grzybami staruszka opowiedziała o zmarłym mężu („Uganiał się za kobietami, ale człowiek się z nim nie nudził”), a przy serniku poprosiła o cztery dodatkowe kawałki dla współlokatorek, których nikt nie wypożyczył. Potem, gdy córka odprowadziła staruszkę, mąż pozmywał naczynia, a pies i dwa koty toczyły dyskretną rozmowę ludzkimi głosami, zamyśliłam się nad niespodziewanym testem na człowieczeństwo, który zdałam najwyżej na tróję, i nad tą dziwną granicą pomiędzy teoretyczną a faktyczną miłością bliźniego. Bo najłatwiej postawić piąty talerz i liczyć na to, że pozostanie wygodnym, ale pustym symbolem. No to życzę wam niespodziewanego gościa na Wigilię i biedźcie się ze sobą, jak niegdyś ja. Bylebyście w końcu przemówili ludzkimi głosami.”
Felieton napisany przez Dorotę Terakowską
Ten felieton jest zwyczajnie fantastyczny i aż do "kości" prawdziwy. Jedno, ale ... tego nie można czytać w pracy, bo teraz kręcą mi się łzy w oczach ze wzruszenia i nie wiem jak to ukryć.Chyba zrobię "wypad" do łązienki.
Opowiadamy sobie takie piękne historie o ludzkiej dobroi i życzliwości.... mam nadzieję że kiedyś o nas będą takie historie opowiadać. Starajmy się aby tak było z całych sił.
Pozdrawiam,
zawstydzony emiloos, który ostatnio wcale nie był dobry ani życzliwy dla ludzi tylko myslał wyłącznie o sobie...
Oj mnie też zakręciły się łzy w oku, Emiloos myśle że żyjemy w takich ciekawych czasach, że każdy z nas myśli o sobie ale jak dojdzie do sytuacji jak wyżej opisywane to się zmieniamy na lepsze a z życzliwością na codzień to jest bardzo ciężko chociaż??? znam takich pozdrawiam serdecznie dankarz