Pamietam taki smak z dalekiego, glebokiego dziecinstwa - ciasteczka z kleiku ryzowego... Luksusowe nieco, bo, jak wszystko zreszta, kleik byl nie do zdobycia... Te z moich wspomnien robilam calkiem inaczej: walkujac ciasto i wykrawajac foremkami rozne ksztalty. Ale takiego przepisu nigdzie nie znalazlam. Zadowolilam sie wiec tym, z bloga
www.mojewypieki.blox.pl Wszystkie składniki połączyć razem, wyrobić.
Formować kulki wielkości małego orzecha włoskiego, układać na blaszce wyłożonej papierem do pieczenia w niewielkich odległościach (trochę urosną). W każdej kulce zrobić wglębienie okrągłym końcem drewnianej łyżki - to, jesli ktos planuje nadziewanie ich potem dzemem, ja te faze opuscilam.
Piec w temperaturze 180ºC przez okolo 20 - 25 minut, do ciemnozłotego koloru - nastawilam piekarnik z teroobiegiem na 170stC i bylo bardzo dobrze. Rzeczywiscie pieczenie zajelo okolo 20min.
Po ostudzeniu wgłębienia napełnić dżemem (jeśli dżem jest kupny, najpraktyczniejszy jest wyciskany).
Myslalam, ze bedzie je ciezko odklejac od papieru - nic podobnego! Trzeba im tylko dac kilka minut na ostudzenie. Ciasteczka wyszly przepyszne! Chrupiace na wierzchu i lekko ciagnace i wilgotne w srodku... I ladnie sie przechowuja (nie to, ze zostalo zbyt wiele do tego przechowywania) - w zamknietym pojemniku, w lodowce.
Balam sie, ze pozre je sama w kuchni, nie zwazajac na dochodzace z salonu pomruki niezadowolonej progenitury... Bo przeciez dzieciory wywachaly, ze cos sie swieci! Co nie bylo trudne zwazywszy na boski zapach wypelniajacy mieszkanie :):):):))))))))))))))))