Pamiętacie jeszcze, jak to było, kiedy Wasze mleczne zęby wierzyły we Wróżkę Zębuszkę? W tamtych słodkich berbeciowatych czasach zachwyt budził każdy kasztanowy koślawy konik, którego robiła mama albo pani przedszkolanka.
Nie chodziłam do przedszkola, ale kasztanowe ludziki pojawiły się w moim rodzinnym domu przynajmniej kilka razy. I chyba w dość pokaźnej ilości, skoro we wspomnieniach salutują rzędami na zastawionym paprotkami parapecie. Kłułam się przeokropnie i gdzie tylko się da podczas wpychania patyków w zady kasztanków, którym nie umiałam robić ogonów innych niż wykałaczkowe, i zastanawiałam, czy jest jakikolwiek sposób, żeby ludziki nie traciły głowy i nie przewracały się jak pijane.
Zdaje się, że urządzałam też przedstawienia teatralne oraz prowadziłam regularne kasztanowe wojny, w których uczestniczyli żołnierze ubrani w kolczaste hełmy i z karabinami z klonowych "nosków". Konieczność pozbycia się pomarszczonych resztek mojej artystycznej działalności każdego roku skrzętnie usuwałam z pamięci. Smutne to było wydarzenie, gdy niosłam przed sobą garście potworkowatych, połamanych i zasuszonych ludzików, by skazać je na okrutną śmierć w śmietniku wraz z obierkami ziemniaków i kapslami po śmietanie.
Wiele już lat minęło od pierwszych moich jesiennych zachwytów, a jednak, z radością muszę przyznać, zauroczenie nie mija. Każdego kolejnego września z niesłabnącym pożądaniem spoglądam na kasztanowce, oceniając badawczo ilość kolczastych kolczyków zwieszających się wśród gałęzi i w milczeniu straszących przechodniów, którzy czmyhali co prędzej, by uniknąć bolesnego bęcnięcia w głowę, które skończyłoby się co najmniej guzem.
Obserwacje dostojnych drzew z pięciopalczastymi liśćmi w moim przypadku za każdym razem kończą się wyprawą na kasztany. A jakże! Po bożemu, z wiklinowym koszykiem i kijem, którego nie powstydziłby się osiemdziesięciokilowy mastiff neapolitański.
ŁUP!
I bęc... bęc... bęc...
Turlają się po chodniku małe paczuszki z niespodzianką. Przewrotnie giną w trawie, wtulając brązowe głowy w miękkie liście.
Ten brzuchaty, tamten łaciaty, niedojrzały jeszcze. I bliźniaki. A tu mama, tata i dziecko kasztan w jednym kolczastym domku. Każdy ładny i wszystkie wpadają do koszyczka. Oj, będzie co podziwiać w domu i głowić się, które zasiądą w misie w jadalni, a które przejdą plastyczną operację.
W tym roku jestem dobrze przygotowana. Mam już włochate wyciorki, szpulę cienkiego drutu i plastikowe ruchome oczka, które przykleję pistoletem klejowym. Niezastąpiona jarzębina, plastelina, włóczka i drewniane wykałaczki są już od dawna na posterunku. Czekam tylko na pomysł... który sam przychodzi, zupełnie nieproszony. Od niechcenia i jakoś przy okazji. Aż trudno uwierzyć, że da się zrealizować. Ale spróbuję...
Po godzinie widać już pierwsze efekty. Na stole dumnie pręży się ciemnoskóry wojownik z dzidą z patyka od szaszłyków. Uśmiecham się konspiracyjnie i przerabiam jarzębinowy naszyjnik na parę powabnych piersi. Mój dzielny kasztanowy mężczyzna śpiewająco przeszedł plemienną próbę i zmienił się Murzynkę. Z emocji zapomniałam wstydliwie przesłonić słomianą spódniczką jej kobiece atrybuty.
Po kasztanowych ludzikach przyszła pora na wybranych przedstawicieli fauny. Żyrafę z niewątpliwym apetytem na akacjowe liście, lamę z uśmiechem od ucha do ucha i jeża z zawadiacką fryzurą. Irokezy rządzą!
Padam zmęczona. Na stole piętrzy się stos materiałów. Nadmiarowy kosz kasztanów powędruje do pobliskiego przedszkola. Zastanawiam się, czy wypada przy okazji pochwalić się zdjęciami kasztanowych stworków.
Tymczasem obdarzam przyjaznym kuksańcem każde ze swoich małych dziełek. Stoją dzielnie. Żadne się nie przewraca.
Nie wiem, czy wypada zanudzać Was na koniec wiadomościami, które pewnie nie są żadną tajemnicą. Każdy wie, jak zrobić kasztanowego ludzika, albo lamę, albo żyrafę, prawda? Ale na wypadek, gdyby jednak znalazła się choć jedna osoba, która potrzebuje inspiracji, dopiszę kilka zdań, które być może pozwolą nie przekłuć sobie rąki wykałaczką lub porządnie przymocować do kasztanowej główki plastelinowe oko tak, aby nie odpadło po zaledwie kilku minutach.
Zacznijmy od przygotowań. Zanim nazbieramy pękaty kosz dorodnych kasztanów, upewnijmy się, że znajdziemy w domu przynajmniej część ze wspomnianych przyborów: nożyczki, nożyk modelarski, cążki do wyginania i cięcia drutu, cyrkiel, włóczka, cienkie druciki, kolorowe wyciorki (z drucikiem w środku, więc dające się dowolnie formować i przymocowywać), oczka naklejki, plastikowe ruchome oczka. Ale przede wszystkim zapałki, wykałaczki lub patyczki do szaszłyków oraz niezawodna plastelina, z której można wyklejać nosy, kopytka, siodełka i co nam tylko wpadnie do głowy.
Jak się nie pokłuć?
Zdarzyło się Wam z impetem dziobnąć w rękę wykałaczką, która zamiast wbić się w kasztana, zsunęła się ze śliskiej i twardej skórki i wbiła boleśnie w dłoń? A przecież wystarczy zrobić dziurki cyrklem i dopiero później wsunąć w nie patyczki. Albo najpierw zrobić otworek cyrklem, rozpychając jego brzegi na boki, następnie powiększyć go wykałaczką i na koniec wbić patyczek do szaszłyków. Proste, prawda?
Druciki wsuwamy w kasztany za pomocą cążków. Próby wpychania w kasztany drucika trzymanego w palcach może niestety skończyć się ich przekłuciem.
Jak przymocować do kasztanów wystające elementy z plasteliny lub innych materiałów?
Też na krótkie kawałki drucików, które wbijamy w kasztany tak, aby nieco wystawały. Następnie na druciki nabijamy np. wyłupiaste oczka, okrągłe noski, jarzębinowe korale.
Jak zrobić włosy, grzywy, ogony, sierść?
Ogranicza Was tylko wyobraźnia. Możecie zrobić ludzikowi irokeza z wykałaczek, przykleić czuprynę z bibuły, wbić kitka z wyciorków, zrobić koński ogon z kawałków włóczki spiętych drucikiem, później wbitym w kasztana. A może okleicie kasztana plasteliną i wciśniecie w nią ryż lub kaszę?
Jak rozstać się z kasztanowym stworkiem?
To zawsze jest trudne. Niezależnie od tego, czy usycha ze zmartwienia, że tak strasznie zbrzydł na starość, czy zamierza go porwać do zabawy nieokiełznany czterolatek, mamy opory, by się z nim rozstać. Niestety nawet najpięknieszego ludzika i najurodziwszego Kasztanka musimy oddać przeznaczeniu. I chyba nie trzeba się z tego powodu zbytnio smusić. W końcu następna jesień już za niecały rok. Może do tego czasu do głowy wpadnie Wam kolejny kasztanowy pomysł.